Przez z górą pięć lat ponad 5 tys. polskich oficerów przebywało w hitlerowskim oflagu Murnau. Gdy dokuczał im głód, robactwo i chłód, a przede wszystkim tęsknota za bliskimi i troska o losy Ojczyzny, potrafili tak się zmobilizować, że stworzyli własny teatr, chór, bibliotekę. Wielu uczyło się języków obych, a nawet zdobyło prawo jazdy. Wśród nich byli bielszczanie, którzy do końca życia słowo „niemiec” pisali małą literą.
 
29 kwietnia minie 67 rocznica wyzwolenia Oflag Murnau VII A. Był to niemiecki obóz jeniecki dla oficerów polskich podczas II wojny światowej, ulokowany w Bawarii w mieście Murnau am Staffelsee. Obóz został założony w 1939 roku. Przewieziono do niego najwyższych rangą żołnierzy WP, którzy w 1939 roku bronili ojczyzny przed najazdem hitlerowskim.
 
Do obozu trafiło 28 generałów i jeden kontradmirał, jak wylicza Helena Dobranowicz, jedna z pomysłodawczyń i organizatorek obchodów rocznicowych w Bielsku-Białej. Był czas, gdy w oflagu w Murnau przebywało 5,5 tys. żołnierzy. Najliczniejszy transport miał miejsce w październiku 1944 roku, kiedy przywieziono do obozu 500 oficerów z Powstania Warszawskiego. Na obóz zaadaptowano koszary przeznaczone dla ok. 600 żołnierzy niemieckiego batalionu pancernego. W chwilach największego przepełnienia jeńcy mieszkali na strychach, w piwnicach, garażach i własnoręcznie zbudowanych namiotach.
 
Teatr dla zdrowych zmysłów
 
Osobom, zwłaszcza młodym, słowo „obóz” z czasów wojny kojarzy się jedynie z Auschwitz. Lecz warunki pobytu w Oflag VII A w niewielkim stopniu przypominały obóz zagłady. Jeńców chroniły konwencje genewskie i haskie. Nie wolno było ich bić, a tym bardziej zabijać bez powodu. Generałowie nie musieli stawiać się na apelach, Czerwony Krzyż przysyłał paczki i przeprowadzał kontrole, więźniowie mieli swoją bibliotekę, chór, teatr i uczyli się języków obcych. Wszystko co było w obozie, żołnierze stworzyli sami. Przysługujący im żołd przeznaczali na instrumenty, dzięki czemu powstała prawdziwa orkiestra. Z dostępnych materiałów robili lalki do teatru marionetek. Własnoręcznie szyli kostiumy, w których wystawiali sztuki.
 
 - Zajęcia artystyczne nie były rozrywką, lecz miały moc terapeutyczną - wyjaśnia Tadeusz Januchta, naczelnik wydziału ochrony środowiska UM w Bielsku-Białej. Jego ojciec, Antoni, spędził w Murnau pięć lat i osiem miesięcy. Tata opowiadał mu, że organizowanie sobie życia obozowego pozwalało pozostać przy zdrowych zmysłach. Było namiastką dawnego życia. Zdarzały się jednak przypadki, gdy ludzie wpadali w obłąkanie
 
Porucznik Januchta (po wojnie mianowany na stopień kapitana) podkreślał, że mimo humanitarnych zapisów konwencji, w obozie nie było sielanki. Wprawdzie nie można było żołnierzy bić, ale np. kazano im stać przez wiele godzin na 25-stopniowym mrozie. Dlatego wielu oficerów podupadło na zdrowiu. Racja żywnościowa wynosiła bochenek chleba na tydzień. Żyli z robactwem, w warunkach uwłaczających ludzkiej godności. Za nieprzestrzeganie regulaminu groziła kara śmierci. Np. wtedy, kiedy ktoś zapalił światło po wyznaczonej porze i nieroztropnie podszedł do okna.
 
Eksponowali miłość do ojczyzny
 
Ale żołnierze nie tracili nadziei. Tadeusz Januchta wielokrotnie słyszał od ojca, że jeńcy cały czas wierzyli, że Niemcy przegrają wojnę. Choć przebywali w niewoli na wrogim terytorium, nie bali się okazywać miłości do ojczyzny. Por. Januchta własnoręcznie, ze zdobytych materiałów, wyszywał godło Polski, a na piersi nosił orzełka, którego jego ukochana Marysia wycięła pilnikiem z monety i przesyłała w jednym z listów.
 
Wzorem patriotyzmu był generał Tadeusz Piskor, który przez pewien czas pełnił funkcję starszego obozu. Jego zadaniem było m.in. zdawanie codziennych raportów komendantowi oflagu. Zgodnie z procedurą, na zakończenie apelu starszy i komendant zwyczajowo powinni podać sobie ręce, lecz gen. Piskor nigdy tego nie uczynił, choć komendant wyciągał do niego swoją. 11 listopada 1939 pozwolił sobie nawet na zorganizowanie apelu z okazji Święta Niepodległości. Został za to wywieziony z obozu.
 
Podobne incydenty dodawały sił jeńcom i motywowały ich do działania. Przez ponad pięć lat niewoli więźniowie stworzyli teatr dramatyczny i teatr marionetek, orkiestrę symfoniczną i mandolinistów, chór, pracownię plastyczną i operetkę oraz wyposażyli własną bibliotekę. Prowadzili działalność samokształceniową. Antoni Januchta nauczył się języka angielskiego. Swojemu synowi opowiadał, że byli nawet tacy, którzy zaliczyli kurs prawa jazdy. „Na sucho”, rzecz jasna.
 
Cudem ocaleni
 
Tak dotrwali do 29 kwietnia 1945. Obóz został oswobodzony przez jeden z pododdziałów 12. Dywizji Pancernej gen. Rodericka R. Allena. Polscy oficerowie mieli dużo szczęścia, gdyż okazało się, że - jak opowiada Helena Dobranowicz - obóz był przeznaczony do likwidacji. Amerykańska armia ubiegła pluton SS, który zmierzał w stronę Marnau z zamiarem dokonania egzekucji jeńców.

 
Tadeusz Januchta ze smutkiem przyznaje, że kiedy był dzieckiem wydawało mu się, że opowieści ojca są nudne i nie zawsze chciał ich słuchać. Dzisiaj tego bardzo żałuje. Na szczęście, udało mu się zapamiętać niektóre historie taty. M.in. tę, że więźniów wspomagali mieszkańcy Miechowa, którzy przynosili im jedzenie. W podziękowaniu, po oswobodzeniu oficerowie pomogli w wybudowaniu szkoły w Miechowie.
 
Antoniemu Januchcie otuchy dodawały listy od ukochanej. Marię Matuszek poznał w 1938r., kiedy dowodził jednostką Wojska Polskiego, która zajmowała Zaolzie. - Po drugiej stronie Olzy mieszkała mama, tak się poznali - opowiada naczelnik. Kiedy w wieku 28 lat jego ojciec trafił do obozu, nie byli jeszcze małżeństwem. Mimo to, korespondowali. Marysia wysyłała mu listy, upominki i czekała... Czekała nawet dłużej niż inne kobiety. Po wyzwoleniu obozu, do Polski wracały kolejne transporty, lecz Antoniego w nich nie było.
 
Okazało się, że por. Januchta został zaangażowany na pół roku przez armię amerykańską, z którą Wojsko Polskie współdziałało i dalej przebywał w oflagu przekształconym w polski obóz wojskowy. W grudniu 1945 roku wrócił do Polski i osiadł w Bielsku. W 1946 r. ożenił się z Marią Matuszek, z którą miał trójkę dzieci, w tym Tadeusza - obecnego naczelnika bielskiego magistratu. Zmarł w 1990 r. w Bielsku-Białej.
 
Pamięci tych, co odeszli

 - Gdy tata po wielu latach opowiadał o Marnau, miewał łzy w oczach. To, czego doświadczył w obozie zostawiło ślad w jego psychice. Noszony w sercu ból sprawił, że zarówno on, jak i wielu jego towarzyszy do końca życia pisało słowo „niemiec” małą literą. 
 
Obchody 67 rocznicy odzyskania wolności przez żołnierzy internowanych w Oflag Murnau VII A potrwają w Bielsku-Białej do 7 maja. 29 kwietnia o godz. 15.00 w parafii p.w. Przenajświętszej Trójcy odbędzie się msza w intencji Obrońców Ojczyzny:
- porucznika Armii Krajowej Ryszarda Jakubowskiego - kawalera Orderu Virtuti Militari oraz śp. oficerów wojny obronnej 1939 roku:
- por. Franciszka Dudy,
- por. Antoniego Januchty,
- por. Franciszka Janickiego (ur. w Skoczowie),
- por. Henryka Komorowskiego,
- por. Kazimierza Kopczyńskiego (przez 40 lat działał w zarządzie ZPAP okręgu Bielsko-Biała),
- por. Wincentego Matlakiewicza (w 1926 r. ukończył Szkołę Przemysłową w Bielsku),
- por. Jana Mysłowskiego,
- por. Alojzego Neterowicza, 
a także oficerów Września i Powstania Warszawskiego internowanych w obozie Murnau w latach 1939-45.
 
7 maja w Książnicy Beskidzkiej odbędzie się wykład zatytułowany „Życie artystyczne i edukacja w Oflag Murnau VII A”. Prelegentami będą: Helena Dobranowicz, Sławomir Hordejuk, Stanisław Janicki, Tomasz Kopczyński i Włodzimierz Mysłowski. W tym samym czasie zostanie otwarta wystawa pamiątek obozowych.

xxx

Według zapisków por. Franciszka Dudy zaprezentowanych nam przez jego córkę, w oflagu zmarło 88 osób, lecz na miejscu dawnego obozu nie odnaleziono ich grobów. Na terenie Murnau do dziś nie ma żadnego pomnika lub tablicy upamiętniającej wydarzenia sprzed 67 lat.
 
Marta Polak