Zmysłowa Łęcka, Wokulski przy mikrofonie i hybrydy ludzko-zwierzęce - w miniony piątek w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej odbyła się premiera „Lalki” w reżyserii Anety Groszyńskiej. Nowa adaptacja powieści Bolesława Prusa została zrealizowana z dużym rozmachem i powinna zainteresować zarówno zwolenników klasyki literatury, jak i miłośników nowoczesnego teatru.

„Lalka” Bolesława Prusa jest czołową powieścią polskiego pozytywizmu, ukazującą sytuację różnych warstw społecznych i etnicznych żyjących na terenie Polski pod koniec XVIII wieku. Książka była publikowana w odcinkach w latach 1887-1889 w „Kurierze Codziennym”. W całości została wydana w 1890. - Od początku założyliśmy, że to będzie wierna adaptacja tekstu. W dwóch tomach „Lalki” jest wiele postaci i wątków. Trudno więc było skonstruować historię na 48 scen - tłumaczy autor adaptacji Artur Pałyga.

Końca nie znacie

Adaptacja Pałygi jest wierna powieści, ale także ukazuje, jak bardzo tekst Prusa jest ponadczasowy. Jego bohaterowie ulegają kultowi pieniądza, krytykują bogatszych od siebie, żyją w strachu przed wojną. - Jestem świadomy ryzyka oddania tego spektaklu w ręce młodego zespołu. Chciałem jednak, żeby to była „Lalka”, a nie produkt „lalkopodobny”, na siłę uwspółcześniony. „Lalka” broni się sama. To jest Prus w adaptacji Artura Pałygi i kawał, mam nadzieję, solidnego teatru - podkreśla dyrektor Teatru Polskiego Witold Mazurkiewicz.

Początek spektaklu jest nietypowy. Na scenie, zanim zabrzmi pierwszy dzwonek, w teatralnych fotelach siadają postaci, które przyglądają się widowni tak, jak ona im. To swoiste lustro, prowadzące widza w nieznanym kierunku. Jak powiada Rzecki, „początku nie pamiętacie, a końca nie znacie”.

Z biegiem fabuły widać, że twórcy spektaklu chcieli pokazać wrażliwość Wokulskiego, ale to Izabela Łęcka (w tej roli świetna Oriana Soika) zdaje się najbardziej zaskakiwać widza. Kolejne adaptacje „Lalki” przyzwyczaiły nas do tej postaci jako pustej, pozbawionej empatii i zimnej piękności. W bielskiej inscenizacji Łęcka jest inna. Marzy o miłości rodem z „Romea i Julii”, żyje w oderwaniu od rzeczywistości, posiada nieokiełznany erotyzm, który skutecznie topi całą jej lodowatą osobowość.

Słychać bębny wojny

Izabela Łęcka jest towarem, marionetką kierowaną przez innych w dążeniu do wygórowanych celów, a nawet instrumentem. Z jej uczuciami nikt się nie liczy. Widz z jednej strony Łęckiej współczuje, lecz z drugiej irytuje się z powodu jej naiwności i wyzywającej natury. Niektórym widzom taki obraz może przeszkadzać. - Gdyby ją kto szczerze zapytał: czym jest świat, a czym ona sama? Niezawodnie odpowiedziałaby, że świat jest zaczarowanym ogrodem, napełnionym czarodziejskimi zamkami, a ona - boginią czy nimfa uwięzioną w formy cielesne - pisał Bolesław Prus.

Scenografia autorstwa Marty Zając jest bardzo ascetyczna. Tworzą ją głównie teatralne krzesła i nagi stół, które kontrastują z barwnymi kostiumami z epoki autorstwa Pawła Cukra. Główne role zostały zręcznie obsadzone. Początkowo byłam pełna obaw co do autentyczności postaci Rzeckiego granego przez kobietę, ale oglądając spektakl nie miałam wątpliwości, że znakomita Jadwiga Grygierczyk po prostu nim jest.

Najważniejsza w sztuce jest jednak postać Stanisława Wokulskiego, którego wrażliwą duszę z pewnością nosi w sobie Kazimierz Czapla. Ten aktor potrafił w niezwykły sposób ukazać dylematy bohatera Prusa. - Każda adaptacja jest interpretacją. W tej adaptacji prowadzi nas Wokulski. Gdzieś w tle toczy się wojna, słychać jej bębny. Główny bohater, mimo że się na niej dorobił, próbuje się znaleźć jako człowiek wrażliwy - dodaje Artur Pałyga.

Męcząca dosłowność

Rzecki pełni rolę narratora komentującego wydarzenia, ale również łącznika między publicznością a bohaterami tej historii. Twórcom sztuki nie zabrakło poczucia humoru. Źródłem komizmu jest dosłowny przekaz, gdy aktorzy odgrywają to, o czym Rzecki opowiada. Niestety, momentami ta dosłowność bywa męcząca, bo nie zostawia wyobraźni widza pola manewru.

Kluczowa jest scena balu, gdy postaci stają się zwierzętami, symbolizując kult pieniądza „utuczonego na wojnie”. Nawiązują do słów Geista (w tej roli wart uwagi Witold Mazurkiewicz), według którego Wokulski jest „człowiekiem pośród ludzkich potworów”. Dużą rolę w spektaklu Anety Groszyńskiej odgrywa nietypowy ruch sceniczny (autorstwa Katarzyny Zielonki), co najwyraźniej widać w konfrontacji ruchliwej, emocjonalnej Izabeli ze statecznym Wokulskim. Postaci zastygają w miejscu, tańczą, wiją się w erotycznym zapomnieniu, udają ścigające się konie lub tratują w walce o bezpańską monetę.

Twórcy bielskiej adaptacji uznali, że „Lalki” nie trzeba na siłę uwspółcześniać, bo ironiczne spojrzenie Prusa na polską mentalność, stosunki społeczne i ekonomiczne oraz podziały klasowe pozostają zaskakująco aktualne. Mnie zabrakło wyrazistej pointy, która zastygłaby w sercu widza. Zamiast tego pozostaje pustka albo krótkotrwała pamięć o znakomitej scenie balu.

Agnieszka Pollak-Olszowska