Taki cel postawił przed sobą teolog Piotr Bogdanowicz, który 20 czerwca wyruszył w samotną pieszą wędrówkę do Santiago de Campostela w Hiszpanii. Jest to znany ośrodek kultu religijnego i cel pielgrzymek, miejsce spoczynku św. Jakuba Większego - ucznia Chrystusa.

Piotr nie podąża trasą pielgrzymkową, lecz idzie „na przełaj”, omijając przygotowane dla pielgrzymów noclegownie i hostele. Śpi najczęściej w małym jednoosobowym namiocie, „uzbrojony” jedynie w podstawowe przedmioty niezbędne do przeżycia. Dotarł już na teren Niemiec. Bogdanowicz, który swoje wrażenia relacjonuje na facebooku nie ukrywa, że zanim zdecydował się na samotną wędrówkę, długo się do niej przygotowywał, ale też wahał.

 - To jest ponad 3 tys. kilometrów, idę zupełnie sam, a jeśli coś mi się stanie!? Po co właściwie tam chcę iść? Czego mi brakuje, że muszę pchać się w takie wariactwo…? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Do ostatniej chwili wahałem się, czy iść (nawet przeszedłem obok bloku, w którym mieszkam na wypadek, gdybym się rozmyślił). Wiem tylko, że to pragnienie wyjścia, które we mnie tkwiło, było silniejsze od tego lęku. W związku z tym wierzę, że podjęta droga przyniesie też jakieś odpowiedzi - napisał na swoim blogu w dniu wymarszu.

A dzisiaj?

Teolog, który kształcił się w Instytucie Teologicznym w Bielsku-Białej zaprawił się już w marszu. Dziennie przemierza ponad 40 km, a na koniec dnia ma jeszcze siłę wrzucić na fejsa ciekawe spostrzeżenia i relacje. - Wczoraj było bardzo ciepło i dość parno. Liczyłem po drodze na jakąś burzę, która skutecznie i szybko złagodziłaby klimat, jednak przeliczyłem się. Teren przynajmniej był łaskawy i nie serwował już tak stromych wzniesień i spadków. Sam marsz przebiegał spokojnie i bez nerwów. Dlatego nie lubię wchodzić do wielkich metropolii, czy miast, bo one wymagają w jakiś sposób kilka razy więcej energii: wszędzie beton i asfalt, mnóstwo żelaza i kamienia, samochody i spaliny, tłumy ludzi i plątanina uliczek, w których można się zgubić. Dlatego staram się omijać duże miasta. Pasawa mimo, że piękna, była tu wyjątkiem. Spałem pod namiotem w miejscowości Kößlarn. Zanim się położyłem, dokonałem rewizji swoich ciuchów z dnia 22, gdy szedłem do Pasawy i zrobiłem im solidne krawieckie przeróbki. Sporo elementów wyrwałem, w niektórych miejscach zaszyłem i proszę, kolejnego dnia jak na razie nic nie ocierało.

Znak dobrej nadziei

 - Od prawie dwóch lat dojrzewała we mnie myśl, by podjąć ten pielgrzymi trud. Droga, którą dziś podążam w samotności pracowała we mnie, odsłaniając to wszystko, co niepoznane i zakryte w moim życiu. Chcę iść, by w końcu zadać św. Jakubowi kilka pytań i w czasie drogi prosić Go usilnie, by pozwolił mi na nowo przeżyć spotkanie z Chrystusem - mówi Piotr Bogdanowicz.

Nasz rozmówca podkreśla, że będąc już w drodze spotkał się z wieloma gestami przyjaźni. Ludzie, którzy go mijają, uśmiechają się, wypytują z ciekawością o cel podróży, dzielą się tym, co posiadają. To wyjątkowe doświadczenie jak na czasy, o których zwykło się mówić, że materializm wiedzie w nim prym. Okazuje się, że tak nie jest.

KO

Foto: Piotr Bogdanowicz

Wędrówkę Piotra można obserwować na bieżąco na jego profilu:
www.gwaltownik.pl
www.facebook.com/gwaltownikpl?fref=ts