Czy aby na pewno korzystanie z bankowości elektronicznej jest bezpieczne? Bielszczanka, której historię opowiadamy, pół roku temu straciła wszystkie oszczędności z konta. Mówi, że z dnia na dzień z jej rachunku wyparowało prawie 46 tys. zł, a wszystko odbyło się całkowicie za jej plecami.

Anna Puchałka ma rachunek oszczędnościowy w PKO BP i na co dzień korzysta z serwisu bankowości elektronicznej. Ta metoda zapewnia duży komfort. Zamiast chodzić z każdym przelewem do banku, wiele osób reguluje dziś wszystkie płatności z domowych komputerów.

Duży kredyt na remont

 - Na koncie mieliśmy jeszcze około 46 tys. zł - mówi Anna Puchałka, która z mężem wzięła duży kredyt na remont domu (większą część zdążyli na szczęście wydać). - Część z tych pieniędzy odłożyliśmy na wykończenie i wyposażenie łazienki.

Nasza rozmówczyni wspomina, że w czwartek wieczorem, 9 kwietnia br., przeglądała z mężem na domowym komputerze oferty wanien na Allegro. Jedna z nich szczególnie przypadła im do gustu, a ponieważ od dłuższego czasu nosili się z zamiarem kupna, postanowili dłużej nie zwlekać.

 - Wybrałam płatność przelewem i zostałam przekierowana na stronę PKO BP - relacjonuje Anna Puchałka. - Gdy pojawiła się znajoma witryna banku, zwyczajnie wpisałam hasło i login. Logowanie okazało się jednak nieskuteczne. Ponowiłam próbę. Efekt był taki sam. W końcu zostałam przekierowana z powrotem na stronę Allegro z informacją, że płatność nie została zrealizowana. Nie przywiązywałam do sprawy większego znaczenia uznając, że widocznie są jakieś problemy techniczne z internetem - przyznaje.

Nie mogła zapłacić kartą

Trzy dni później kobieta niczego nie podejrzewając, wyszła z domu na drobne zakupy. Zdziwiła się, gdy przy kasie nie udało jej się zapłacić kartą. - Zostawiłam koszyk i poszłam po pieniądze do bankomatu - relacjonuje. - Byłam pewna, że zawinił terminal. Z odczytu bankomatowego dowiedziałam się jednak, że na koncie mam… 12 zł. Myślałam, że dostanę zawału - nie kryje emocji Anna Puchałka.

Kobieta wróciła do domu roztrzęsiona. Po raz pierwszy przyszło jej na myśl, że ktoś mógł ją okraść. Skojarzyła to z nieudanymi logowaniami w czwartek. W domu niezwłocznie sprawdziła historię operacji na koncie. - Było tam osiem przelewów, wszystkie dokonane bez mojej wiedzy. Trzy z nich opiewały na wysokie kwoty: 20 tys. zł, 14,9 tys. zł i 11 tys. zł - przybliża Anna Puchałka. Bielszczanka natychmiast zgłosiła reklamację do banku, tego samego dnia dokonała także zgłoszenia kradzieży na policję.

Jednakże bank reklamację odrzucił. - W wyniku przeprowadzonej analizy stwierdziliśmy, że do realizacji wspomnianych przelewów doszło najprawdopodobniej w wyniku zainfekowania komputera, z którego klientka logowała się do serwisu internetowego banku, złośliwym oprogramowaniem - informuje Roman Grzyb, ekspert PKO BP.

Bank ostrzega klientów

Zdaniem przedstawiciela banku, wirus zainstalowany na komputerze spowodował podmianę danych przelewów zlecanych przez klientkę. - Ponieważ transakcje zostały autoryzowane kodami SMS wysłanymi na jej numer telefonu uznaliśmy, że kody te zostały przez nią wprowadzone - tłumaczy Roman Grzyb z PKO BP podkreślając, że bezpieczeństwo serwisów bankowości elektronicznej jest dla banku niezwykle ważne.

 - Zwracamy jednak uwagę, że ostatecznie bezpieczne korzystanie z internetu zależy przede wszystkim od użytkownika - zastrzega przedstawiciel banku. - Na stronie logowania do serwisu transakcyjnego ostrzegamy klientów przed zagrożeniami. Zachęcamy do używania wiarygodnych programów antywirusowych i ochrony danych wykorzystywanych przy logowaniu - przestrzega Roman Grzyb.

Klientka Banku PKO BP Anna Puchałka wyjaśnia: - Zawsze staraliśmy się być bardzo ostrożni, nikomu nie podawaliśmy loginu, hasła i kodów. Nasz komputer ma legalne oprogramowanie i aktualizowany program antywirusowy, zgodnie z zaleceniami banku, a jednak na niewiele się to zdało. Wszystko odbyło się bez naszej wiedzy i za naszymi plecami. Zabezpieczenia banku okazały się całkowicie iluzoryczne - mówi nasza rozmówczyni, zarzucając bankowi, że trzy tak duże i nietypowe transakcje powinny wzbudzić podejrzenia pracowników banku i zostać dodatkowo zweryfikowane, np. w rozmowie telefonicznej.

Ukraiński trop

Tymczasem ze źródeł zbliżonych do śledztwa (zastrzegły anonimowość) dowiedzieliśmy się, że przelewy z rachunku Anny Puchałki trafiły na konta trzech osób. Trzy największe kwoty zostały natychmiast wypłacone. Z dwóch kont pobrano gotówkę w Pruszkowie, z trzeciego wykonano przelew Western Union na Ukrainę. Właściciele kont zostali już przesłuchani w charakterze świadków. Są jednak prawdopodobnie tylko tzw. słupami. Udało się również ustalić tożsamość osoby, która odebrała przelew w Kijowie. Polskie służby zwróciły się już w tej sprawie do ukraińskich kolegów z prośbą o wyjaśnienia w ramach międzynarodowej pomocy prawnej.

Sprawcy często zawirusowują komputery ofiary na długo przed włamaniem. Wirus bywa uśpiony i uaktywnia się dopiero przy próbie logowania do banku. Wówczas przekierowuje właściciela konta na fałszywą stronę banku. Ofiara niczego nie podejrzewając, podaje swoje hasło i login. Te dane są potrzebne sprawcom, by wejść na jej konto. Z konta dowiadują się, jaki jest sposób autoryzacji transakcji (np. SMS, jak u Anny Puchałki) i numer telefonu, na który wysyłane są kody. Pozostaje im już tylko wysłać oprogramowanie szpiegujące na podany numer.

LAN

Na zdjęciu: Anna Puchałka