- Mam nadzieję, że w ciągu roku, a nie za dziesięć lat, wrócimy do Ekstraklasy. Potem celem będzie walka w pucharach europejskich. Mam nadzieję długo uczestniczyć w życiu Podbeskidzia.

Z Tomaszem Mikołajko, prezesem TS Podbeskidzie rozmawia Agnieszka Ściera.

Jak zostaje się prezesem klubu piłkarskiego w wieku 35 lat?

 - Myślę, że trudniej jest odpowiedzieć na to pytanie niż zostać prezesem (śmiech). Wszystko zaczęło się pod koniec grudnia ub. roku. Otrzymałem od właściciela klubu telefon z propozycją objęcia tego stanowiska. Chwila na przemyślenie była krótka…

Aktywista od początku

Jak odebrał pan tę propozycję?

 - Bardzo ciepło. Po pierwsze, propozycja niesamowita, bo to klub, któremu zawsze kibicuję i z którym praktycznie od zawsze byłem związany, a po drugie - trudna, bo zdawałem sobie sprawę z wyzwań, jakie na mnie czekają, w jakim momencie będę klub przejmował. Miałem też świadomość tego, co tracę. Bo pracowałem w Gliwicach, w klubie, który skończył na drugim miejscu w tabeli. Ale takim propozycjom się nie odmawia i tak się to stało. To ogromna satysfakcja, że dostrzeżono moją pracę. Cieszy mnie, że ktoś to zauważył i docenił. Wiadomo, że z moją decyzją wiąże się duże ryzyko, jednak takich propozycji nie ma się zbyt często, takich klubów jak Podbeskidzie, na takim poziomie, także nie jest wiele. Poza tym jest to klub mojego miasta, w którym się urodziłem, to idealne połączenie.

Ale oprócz sentymentu do klubu trzeba mieć także przygotowanie.

 - Ukończyłem Akademię Ekonomiczną w Krakowie na kierunku zarządzanie i marketing, specjalizacja marketing sportowy. To był praktycznie jeden z pierwszych roczników z tą specjalizacją. Niestety, tylko jeden przedmiot związany był ze sportem, reszta to ogólny marketing. Ale ja już jako student aktywnie włączyłem się w działalność AZS-u uczelnianego i krakowskiego, potem działałem w ogólnopolskim, zdobywając wiedzę w praktyce.

Czyli aktywista od samego początku.

 - Właśnie. Na drugim roku zostałem prezesem AZS Akademii Ekonomicznej, a na trzecim wiceprezesem AZS Kraków, co dało mi możliwość doświadczenia na własnej skórze tego, czego chciałem się nauczyć. Próbowałem już od początku sztuki zarządzania klubem sportowym, jeszcze wtedy akademickim. Zarządzałem budżetami, organizowałem wyjazdy, obozy. Nawiązywałem kontakty ze sponsorami. Od razu praktyka i możliwość poznania ludzi, z którymi do dziś utrzymuję kontakty. Także staż w Wiśle Kraków dał mi sporo doświadczenia i ostatecznie napisałem pracę magisterską ukierunkowaną na sport, o temacie „Potencjał kwalifikacyjny pracownika działu marketingu w klubie sportowym”. Sprawdzałem, jakie atuty trzeba mieć, jakie cechy, żeby być marketingowcem w klubie piłkarskim.

Wiedziałem, że będzie ciężko

Sprawdza się to w praktyce?

 - Oceniam nowych pracowników pod tym kątem. Sprawdza  się to różnie, ale coś w tym jest. Kiedy studiowałem, marketing sportowy nie był jeszcze modny. Dlatego pracowało w zawodzie wiele osób przypadkowych. Często dyrektor klubu był marketingowcem, co było fikcją, bo nie da się tych funkcji połączyć. Bywało i tak, że duża firma - udziałowiec lub sponsor - wprowadzała swojego marketingowca wywodzącego się zazwyczaj z branży informatycznej lub budowlanej, który miał trochę inne podejście do sportu. Generalnie moja praca magisterska pokazała braki w klubach piłkarskich. Przez to kilka klubów mnie nie lubiło (uśmiech), a kilka zaoferowało pracę. Dostrzegły korzyści z takiego podejścia do marketingu  sportowego.

Ale nie zawsze działał pan w branży sportowej.

 - Po studiach podjąłem pracę w Podbeskidziu najpierw jako steward. Zajmowałem się sprzedażą biletów, organizacją meczów, wieszaniem reklam na stadionie. Potem trafiłem do Ruchu Chorzów. Jednak trudna sytuacja finansowa klubu skłoniła mnie do powrotu do Bielska-Białej i podjęcia pracy w hotelarstwie. To trwało przez pięć lat. Otwierałem SPA Jawor Hotel w Jaworzu. Byłem wtedy kierownikiem działu marketingu. Równocześnie w weekendy pracowałem dla Podbeskidzia, ale po jakimś czasie już nie dało się tego łączyć i na stałe zatrudniłem się w Podbeskidziu, zacząłem budować dział marketingu.

Spadek drużyny Podbeskidzia z Ekstraklasy to trudny czas dla zawodników i dla klubu. Kiedy obejmował pan stanowisko prezesa, klub był jeszcze w Ekstraklasie. Teraz więcej energii trzeba będzie zużyć na pozyskanie sponsorów.

 - Ja sobie nieraz powtarzam, że trzeba zrobić dwa kroki  w tył, żeby jeden był do przodu. Tak jak w przypadku Piasta. Spadek z Ekstraklasy nawet w pewnym sensie mu pomógł, bo można było pewne sprawy unormować, wyczyścić, wypracować nową formułę pracy, dzięki czemu udało się do Ekstraklasy wrócić. Oczywiście, to nie reguła, bo nie zawsze się wraca. Wchodząc do Podbeskidzia, zdawałem sobie sprawę z sytuacji. Drużyna była na końcu tabeli, narastał problem ze sponsorami, do tego napięte stosunki z mediami i brak strategii marketingowej. Wiedziałem, że będzie ciężko. Fajnie, że w ciągu kilku ostatnich spotkań udało się dać kibicom trochę nadziei. Trzeba zakasać rękawy i walczyć. Ja się nie poddaję. Teraz faktycznie trudniej jest z finansowaniem, bo nie będąc w Ekstraklasie, nie mamy choćby transmisji w Canal+. Trzeba tę lukę wypełnić. Ale Bielsko-Biała jest miastem ciekawym, kibice chcą wspierać nas, chcą sponsorować. Tak że sponsorów przybywa, nawet po spadku podpisaliśmy kolejne umowy sponsoringowe z kolejnymi partnerami. Są sponsorzy, którzy angażują się na dobre i na złe.

Nie oglądam transmisji

Ma pan jeszcze czas dla siebie?

 - Niewiele (śmiech). Wracam do domu, telefon za telefonem, skrzynka elektroniczna zapełniona. Bywam też na treningach i meczach. Muszę być na bieżąco. Staram się monitorować sytuację na boisku takim zarządczym okiem gospodarza.

Wygląda to trochę na ręczne sterowanie. Nie ma pan zaufania do trenera?

 - Oczywiście, mam do niego zaufanie. Ale też chcę mieć swój ogląd. Często rozmawiamy, dyskutujemy o wydarzeniach, on ma swój pogląd, ja mam swój. Potrafi mnie przekonać do swojego zdania. Trener widzi wszystko z punktu widzenia murawy, a ja widzę z pozycji zarządzania. Staram się być otwarty na sugestie nie tylko trenera, ale także osób ze mną pracujących. Po drugie, ja też tym żyję, lubię zobaczyć, jak to wygląda, jak chłopaki trenują, czy wszystko jest w porządku, czy mają dobre boisko. To może są detale, ale dla mnie ważne.

Jeśli ma pan już trochę tego wolnego czasu, to jak go pan spędza?

 - Z rodziną, z przyjaciółmi - i raczej staramy się wtedy choć przez chwilę pobyć z dala od piłki. Na przykład nie oglądam meczów transmitowanych w telewizji. Telewizja nie pokazuje całości. Z perspektywy trybuny widać, jak ustawiona jest drużyna, jaka jest strategia. W telewizji nie widać całościowego schematu działań, widać w zasadzie jedynie efekty. Brakuje też emocji, których doświadczają kibice na trybunach. Jeśli chcę obejrzeć jakiś mecz, to po prostu na niego jadę. Tak że w domu poza meczami kadry narodowej nie oglądamy nic innego. Jeśli mam trochę czasu tylko dla siebie, staram się zapomnieć o piłce, nieco odpocząć od niej. Z synami gram w tenisa, siatkówkę.

Klub bardzo medialny

Można pana spotkać w Bielsku-Białej gdzieś w ogródku letnim na rynku?

 - Można, można. Jestem normalnym człowiekiem i chętnie spędzam czas z rodziną i przyjaciółmi w bielskich kawiarniach i restauracjach. Przemieszczamy się też po Bielsku-Białej, oglądamy je sobie, bo to wspaniałe miasto. Chętnie też odwiedzamy okolice Jaworza, Brennej, Szczyrku, Wisły. Takie miejsca w miarę blisko, ale z dala od zgiełku centrum miasta.

Podbeskidzie ma swoich na dobre i na złe kibiców, ale żeby zapełnić trybuny nowego stadionu, trzeba czegoś więcej niż lojalność grupy zapaleńców. Jak zachęcić mieszkańców Bielska-Białej do tego, aby przychodzili na mecze?

 - Od momentu, kiedy objąłem klub, od lutego, udało się nam na czterech meczach mieć komplet na trybunach, co pokazało, że nie tyle sam wynik sportowy jest tak istotny, ile dobra opinia o klubie i kilka fajnych akcji, które stworzyliśmy wspólnie dla naszych partnerów i kibiców. Ale nie ma co ukrywać, że jednak najważniejszym czynnikiem, który zachęci do kibicowania, jest wynik sportowy. Jeżeli więc będziemy walczyli o wyższe cele i lepszą pozycję, to będzie nam łatwiej kibiców pozyskać. Ważny element to działania skierowane do dzieciaków - głównie w przedszkolach - które dają impuls rodzicom, żeby iść na mecz. To sprawdziło się w Piaście i widać, że sprawdza się u nas. Otwieramy programy pod kątem szkolenia dzieciaków. Na zajęcia mogą przyjść już trzylatki i bawić się piłką. Do tego prowadzimy ciekawe programy dla szkół, w których szkoły rywalizują poprzez intensywność chodzenia na mecze. Dzięki temu szkoły promują Podbeskidzie u siebie, a do tego walczą też o elementy, których wycenić się nie da, np. przyjazd zawodników do szkoły albo wspólną sesję zdjęciową z zawodnikami plus akcje typu: autokar dla dzieciaków na wycieczkę szkolną czy sprzęt sportowy do sali gimnastycznej. Staramy się angażować w to przedsięwzięcie dyrektorów szkół i nauczycieli, żeby widzieli w tym także swoje korzyści. To fajna promocja, tym bardziej że Podbeskidzie to klub bardzo medialny i szkoły dzięki temu także siebie promują. Bywało, że na mecze przychodziło po dwa, dwa i pół tysiąca dzieciaków - i to pokazało potencjał, jaki drzemie w tej grupie. Dalej działa to na zasadzie domina. Dzieci wracają do domu zaaferowane i same ciągną rodziców na kolejne mecze. Ja to też po sobie zauważyłem, że kiedy sam chciałem iść na mecz, zwykle był kłopot w rodzinie. Kolejny mecz, kolejny weekend osobno. Dzieciaki i żonę zabieram więc ze sobą i jest to nasze rodzinne, miłe spędzanie wspólne czasu.

Mecze w Polsce kojarzą się bardziej z burdami kiboli niż rodzinną zabawą. Jak zmienić ten niekorzystny obraz, zachęcić rodziny, aby przychodziły na mecze, przekonać, że to fun, zabawa, miłe spędzenie czasu z bliskimi i przyjaciółmi?

 - Bezpieczeństwo na stadionach bardzo się poprawiło dzięki temu, że stadiony są nowoczesne. Są bardziej dopasowane do współczesnych realiów, są bezpieczne, świadczą wiele usług. Bo to nie jest tylko sam mecz, ale i cała otoczka. Każdy coś tu dla siebie znajdzie. VIP ma miejsca ciekawsze, wygodniejsze, lepszy podjazd, parking i catering, spotyka tu partnerów biznesowych. Kibice „ultrasi” mają swoje miejsca, sektory szkolne także są wydzielone, rodziny z dziećmi są w innym miejscu. Przygotowywane są dodatkowe eventy. Dla dzieci m.in. malowanie buziek, prezenty, gadżety piłkarskie. Do tego są też punkty cateringowe. Można z rodziną i przyjaciółmi przyjść nawet dwie godziny wcześniej, spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu w piknikowej atmosferze, po meczu także nie trzeba się spieszyć. Praktycznie pół dnia można spędzić na stadionie w miłej atmosferze. Ważne jest też, że kultura kibicowania się zmienia. Z roku na rok kibice stają się bardziej żywiołowi, ale mniej agresywni, traktują piłkę nożną jako sport narodowy, rodzinny. Przykład idzie z góry, teraz, w przeciwieństwie do lat poprzednich, kadrowicze pokazują swoje żony, dzieci. Rodziny towarzyszą im na zgrupowaniach i meczach. Wszyscy razem kibicują. A w Podbeskidziu mamy jeszcze o tyle fajnie, że ten klub zawsze był bezpiecznym klubem, nigdy nie było kłopotów z kibicami. Dalej tego kłopotu nie ma i mam nadzieję, że to się nie zmieni. Szkoda, że niektóre media żyją tylko tematami o awanturach kiboli, gdy na co dzień nic się nie dzieje. Mamy kilka tysięcy spotkań rocznie, a rozdmuchiwane są dwa, trzy incydenty.

Ekstraklasa w ciągu roku?

Gdzie będzie pan za dziesięć lat?

 - Sport jest na tyle ciekawy, że każdy dzień jest inny i nie można go przewidzieć. Mam nadzieję, że w ciągu roku, a nie za dziesięć lat, wrócimy do Ekstraklasy. Większość naszych działań jest skupione właśnie na tym. Potem celem będzie walka w pucharach europejskich. Mam nadzieję długo uczestniczyć w życiu Podbeskidzia.

Trzy najważniejsze sprawy w pana życiu?

 - Na pewno rodzina - mimo że nie zawsze mam dla niej czas, to ona stoi na pierwszym miejscu. Druga to satysfakcja z dobrze wykonanej roboty. Lubię, kiedy ludzie mówią mi: „Tomek, to fajnie wyglądało, fajnie wyszło”. Trzecie, co leży mi na sercu, to aby Podbeskidzie wróciło do Ekstraklasy, bo to jest klub, któremu zawsze kibicowałem i kibicuję. Niezależnie od tego, jaką będę pełnił funkcję w przyszłości, będę kibicem tego klubu i chciałbym, żeby ten klub zawsze dążył do tego, żeby być najlepszym w Polsce.

Tego życzę i dziękuję za rozmowę.

 - Dziękuję bardzo.

Rozmawiała: Agnieszka Ściera (2BStyle)

Foto: TS Podbeskidzie