Ludzie od wieków ulegają wypadkom, poszukując później sprawców swojego nieszczęścia po stronie innych osób lub instytucji. Tak więc uczestnicy różnych zdarzeń drogowych obwiniają często władze miasta czy służby miejskie o niewłaściwe zabezpieczenie ulic i chodników, aby uzyskać odpowiednie odszkodowanie. Dzięki dokumentom zachowanym w archiwum poznaliśmy kilka takich spraw z okresu międzywojennego.

Październik 1932. Przez kładkę w Leszczynach na potoku Straconka przechodzi Kazimierz C. Poszkodowany tłumaczył później, że tego jesiennego wieczora było ciemno, a w feralnym miejscu nie działały lampy uliczne, co dodatkowo ograniczyło widoczność. Dość powiedzieć, że mężczyzna wpadł do dziury.

Dwa lata do namysłu

Poszkodowany potrzebował ponad dwóch lat, aby dojść do wniosku, że może zaskarżyć administratora obiektu, aby uzyskać odszkodowanie. W tym celu wynajął adwokata Feuereisena, który w piśmie z lutego 1935 przedstawił sądowi przebieg nieszczęśliwego wypadku swojego klienta. Cała sprawa toczyła się w kilku instancjach i otarła się nawet o Najwyższy Trybunał Administracyjny w Warszawie.

Podczas dochodzenia okazało się, że kładką zarządza bialska gmina. Urzędnicy tłumaczyli, że kilka tygodni wcześniej mostek został naprawiony, ale nieznani sprawcy wyrwali parę desek bezpośrednio przed nieszczęśliwym zdarzeniem. W toku procesu sądowego na świadków powołano nawet robotników, którzy odpowiedzialni byli za remont kładki.

Bialski magistrat oddalił skargę Kazimierza C., uznając ją za bezzasadną. Mężczyzna nie dał jednak za wygraną i zaskarżył gminę do Sądu Okręgowego w Wadowicach. Sędziowie poprosili o opinię bialskie starostwo, które orzekło, że zgodnie z przepisami, gmina może odpowiadać za zaniedbania w obszarze infrastruktury tylko wówczas, gdy poszkodowanym jest miejscowy policjant, a nie osoba prywatna.

Wysokie odszkodowanie

Sąd Okręgowy skargę więc oddalił, a Kazimierz C. odwołał się do kolejnej instytucji - Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie. Tym razem organ administracyjny przychylił się do wniosku obywatela i nakazał gminie wypłatę odszkodowania. W uzasadnieniu podano, że to właśnie magistrat odpowiedzialny jest za należyte utrzymanie, dozorowanie oraz naprawę infrastruktury drogowej.

Mężczyzna żądał zadośćuczynienia w wysokości ponad 10 tys. zł, uzasadniając swoje roszczenia infekcją, która wdała się w ranę i związane z nią koszty opieki medycznej. Bialski magistrat uznał żądania za bezzasadne i zaoferował kwotę ponad 20-krotnie mniejszą. Dodatkowo uznał, że infekcja, której doznał Kazimierz C., spowodowana była brakiem higieny, a zatem nie stanowiła bezpośredniego skutku wypadku. Czy powód uzyskał żądaną kwotę? Tego nie wiemy. Wiadomo tylko, że bialska gmina uzależniła swoją decyzje od wyroku Najwyższego Trybunału Administracyjnego, gdzie skierowano tę sprawę.

Upadek z urwiska

W czerwcu 1939 roku do Zarządu Miejskiego w Białej wpłynął wniosek Władysława Sz. - Wracając w nocy ulicą Lipnicką spadłem przy moście z wysokiego na 5 m urwiska - poinformował poszkodowany mieszkaniec Białej, opisując przebieg zdarzenia, które mogło zakończyć się tragicznie.

Mężczyzna późną nocą wracał z pracy. Robiło się coraz niebezpiecznej, gdyż z minuty na minutę opady deszczu były mocniejsze, nasilał się także wiatr. Władysław Sz. przyspieszył więc kroku. Drogę znał bardzo dobrze, bo mieszkał niedaleko. Było ciemno. Sądząc że znajduje się naprzeciwko mostu, skręcił z drogi. Okazało się jednak, że kładka jest nieco dalej. Skarpa była niezabezpieczona, przez co mężczyzna spadł w pięciometrową przepaść, lądując w rwącej rzece i doznając wielu ciężkich obrażeń.

Poszkodowany zaczął wołać o pomoc. Na ratunek ruszył mu nieznajomy przechodzień, który wyciągnął nieszczęśliwca z rzeki i pozostawił na poboczu. Stąd do domu zabrał go syn.

Zgubione dokumenty

Władysław Sz. obwiniał miejskie władze, bo jego zdaniem, odpowiednio nie zabezpieczyły feralnego miejsca. Mężczyzna przez 12 dni był niezdolny do pracy. W trakcie wypadku stracił parasol, a także skórzaną teczkę wraz z zawartością. Następnego dnia niektóre dokumenty znaleziono w okolicy szkoły ogrodniczej.

Pod koniec lipca 1939 roku w toczącym się procesie sąd powołał biegłego lekarza, który stwierdził u Władysława Sz. liczne uszczerbki na zdrowiu: wiele świeżych blizn na głowie oraz twarzy, złamanie zęba, bóle okolic klatki piersiowej i inne mniejsze obtłuczenia. Badany odczuwał także silne bóle głowy, a oddech sprawiał mu duże trudności.

Do akt dołączono szkic miejsca, gdzie doszło do wypadku. Czy bielskie władze zwróciły poszkodowanemu koszty leczenia, a także wynagrodziły mu straty moralne? Tego niestety nie wiemy. Wojna przecież zbliżała się wielkimi krokami…

Alan Jakman

Na zdjęciu tytułowym: most w Leszczynach, fot. Leszczyny.org