Komendant Auschwitz Rudolf Höss miał psa, który wabił się Rolf. Jednego i drugiego postanowił zlikwidować więzień Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski, bokserski mistrz wszechwag oświęcimskiego kacetu. Pięściarz należał do obozowej organizacji oporu kierowanej przez rotmistrza Witolda Pileckiego, a po wojnie osiedlił się w Bielsku i został trenerem i nauczycielem wychowania fizycznego.

Urodzony sto lat temu Tadeusz Pietrzykowski dorastał w odradzającej się Polsce, w której patriotyczne wychowanie młodzieży traktowano bardzo poważnie. Wspominał, że w domu rodzice wpajali mu, że nie można żyć tylko dla siebie, że państwo, naród, społeczeństwo to nie są puste słowa. Czas próby nadszedł we wrześniu 1939. „Teddy” wziął udział w obronie Warszawy, później próbował przedostać się do Francji. Został schwytany, Niemcy go torturowali i wysłali pierwszym transportem do Auschwitz. W obozie wywalczył sobie życie dosłownie pięściami, ale pomagał też innym. Pisaliśmy o tym w artykułach Bokser, który wywalczył życie oraz Bokser i święty.

Wileński niedźwiedź

Podczas rejestracji w obozie otrzymał nr 77. - No, synu, masz numer pułku Niedźwiedzi Wileńskich - usłyszał od współwięźnia. Zapadło mu to w pamięć na zawsze. Gdy, opromieniony późniejszymi sukcesami na ringu otrzymał propozycję podpisania folkslisty, odmówił. Tłumaczył esesmanom, że nie jest godny takiego „wyróżnienia”.

Pracował w różnych komandach. W obozowej stolarni poznał m.in. słynnego narciarza i olimpijczyka Bronisława Czecha, który został aresztowany za odmowę wzięcia udziału w szkoleniu niemieckich sportowców. Wtedy też poznał Rudolfa Hössa, komendanta obozu.

Po wojnie, podczas procesu Hössa zeznał, że nosił do jego domu różne rzeczy wykonane w stolarni. Zahaczył czymś o ścianę i ją porysował. Zobaczyła to Hedwig, żona Hössa i o wszystkim natychmiast poinformowała męża. Ten nakazał, aby kapo Artur Balke wymierzył mu 25 batów. Höss wszystkiemu przyglądał się z okna. „Teddy” mu tego nie zapomniał.

Karku nie skręcił

Podczas pracy w stajni, wraz z Władysławem Rzętkowskim, postanowił przeprowadzić zamach. Narzędziem miała być Fulvia, ulubiona klacz komendanta. Pomiędzy derkę i grzbiet wierzchowca podłożyli guzik o ostrych kantach.

 - Höss dosiadł konia jak zwykle. Fulvia natychmiast stanęła dęba, ale ten machnął lekceważąco ręką i popędził przed siebie. Nie pojechał daleko, ze złamaną nogą zaniesiono go na noszach do szpitala. Przeżył, karku nie skręcił, ale i tak mieliśmy sporo satysfakcji - opowiadał po latach „Teddy”.

Stojący w pobliżu esesmani i współwięźniowie nic podejrzanego nie zauważyli. Koń został natychmiast odprowadzony do stajni, guzik zniknął. Gdyby stało się inaczej, los Tadeusza i Władysława byłby przesądzony.

Kąsające bestie

Zgodnie z zarządzeniem Reichsführea Heinricha Himmlera, esesmańskie psy wychowywano na „kąsające bestie” zdolne upilnować setkę więźniów. W Auschwitz i innych obozach zwierzęta te były postrachem, z sadystyczną przyjemnością szczuto je na ofiary.

Poszczególni komendanci trzymali też własne, prywatne psy. Do historii przeszły m.in. owczarki Ralf i Rolf należące do Amona Götha z Płaszowa, które zagryzły wielu ludzi. Z kolei Barry, własność Kurta Franza z Treblinki, potrafił po prostu rozszarpać człowieka na strzępy. - Po jego ataku z więźnia zostawała krwawa miazga - pisał znawca tematu, prof. Bertrand Perz w „Zeszytach z Dachau”.

 - Rolf, pies Hössa, został tak wyszkolony, że na okrzyk „Jude” rzucał się na Żydów, a jednego zadusił, czego byłem świadkiem - relacjonował Tadeusz Pietrzykowski. Po tym wydarzeniu zwabił go do stajni i zabił częścią złamanej kosy. Zwierzę zostało przez więźniów zjedzone. Zarządzone przez Hössa intensywne poszukiwania pupila nie przyniosły rezultatów.

Adiutant rotmistrza

W obozie działało wiele różnych komórek ruchu oporu. Jedną z nich był utworzony przez rtm. Witolda Pileckiego Związek Organizacji Wojskowej. Jego celem było podtrzymywanie na duchu kolegów, przekazywanie im wiadomości z zewnątrz, zdobywanie żywności, przesyłanie meldunków poza druty oraz przygotowanie się do opanowania obozu podczas ewentualnego zaatakowania go z zewnątrz przez partyzantów.

Organizacja składała się tzw. piątek. Tadeusz Pietrzykowski należał do drugiej piątki, która powstała w marcu 1941. Przysięgę złożył przed blokiem karnej kompanii, a odbierał ją sam rotmistrz. Działalność „Teddygo” polegała m.in. na pośredniczeniu w przekazywaniu złota, które służyło do przekupywania esesmanów. Nawiązywał też kontakty z cywilnymi pracownikami obozu oraz kolejarzami. Dzięki nim udało się przemycić do Auschwitz wiele listów i przesyłek.

 - Po pewnym czasie pełniłem już jakby funkcję adiutanta rotmistrza, przekazując jego polecenia współwięźniom - wspominał Tadeusz Pietrzykowski. Było tak do roku 1943. Wtedy „Teddy” został przeniesiony do Neuengamme. W Oświęcimiu był legendą. Tadeusz Borowski w opowiadaniu „U nas w Auschwitzu” napisał: - Jeszcze tkwi tu pamięć o Numerze 77, który niegdyś boksował Niemców jak chciał, biorąc na ringu odwet za to, co inni dostali na polu…

* * *

Fakty podane w artykule pochodzą m.in. z pracy magisterskiej Marty Bogackiej „Obozowe lata Tadeusza Pietrzykowskiego”, opracowania Joanny Cieślak i Antoniego Molendy „Tadeusz Pietrzykowski >Teddy< 1917-1991”, książki Adama Cyry i Wiesława Jana Wysockiego „Rotmistrz Witold Pilecki” oraz wydawnictwa „Dachauer Hefte” (12/1996).

Marek Żuliński