Zdzisław Hryniewiecki podobał się kobietom, nazywano go Jamesem Deanem polskiego sportu, bił rekord za rekordem. Wojciech Fortuna mówił, że w epoce pomiędzy Stanisławem Marusarzem a Adamem Małyszem nie było w kraju lepszego skoczka narciarskiego. W 1960, dwa dni przed wyjazdem na zimowe igrzyska w Squaw Valley, złamał kręgosłup i resztę życia spędził na wózku inwalidzkim. Teraz, krótko przed rozpoczęciem olimpiady w Pjongczangu, warto przypomnieć postać tego wybitnego bielszczanina.

Dzidek, bo tak go nazywano, urodził się w 1938 we Lwowie. Po wojnie zamieszkał wraz z rodzicami w Bielsku. Jako dziesięcioletni chłopak odniósł swój pierwszy sukces: na skoczni w Cygańskim Lesie dwukrotnie osiągnął odległość 16 metrów i wygrał zawody. Zdzisław był sportowcem wszechstronnym, uprawiał również kombinację norweską oraz pływanie. W sztafecie 4x50 m stylem dowolnym zdobył tytuł mistrza Polski juniorów.

Kandydat do olimpijskiego złota

Początkowo Dzidka trenował Janusz, jego starszy brat. Zdzisław startował w barwach klubu BBTS Bielsko-Biała. W 1954 na zawodach w Karpaczu zajął 19. miejsce, trzy lata później w Zakopanem był czwarty, a 15 lutego 1959 po skokach na odległość 81,5 oraz 79,5 m został mistrzem Polski.

 - Walczyliśmy razem o wyjazd olimpijski do Ameryki. Świetnie wypadliśmy podczas konkursu w Oberwiesenthal. Podziwiałem klasę Dzidka. Bardzo mi imponował (…). Znawcy narciarstwa widzieli w nim kandydata do medalu - wspominał Władysław Tajner, znakomity skoczek, zmarły w 2012 stryj trenera Apoloniusza Tajnera.

Sam Zdzisław Hryniewiecki mówił, że jedzie na igrzyska po złoto, ale ze srebra i brązu również będzie zadowolony. Wszystko wskazywało, iż nie są to zapowiedzi bez pokrycia. Wyniki osiągał wyśmienite.

Ostatni skok w życiu

W czwartek, 28 stycznia 1960 w Wiśle-Malince trenowało tylko dwóch zawodników. Tajner poleciał na 70, a Hryniewiecki na 78 m. Było to zaledwie pół metra mniej od jego własnego rekordu skoczni. Przed drugą serią Władysław zaproponował obniżenie belki, ale Zdzisław nie zgodził się. I skoczył ostatni raz w życiu.

- Odbił się za wcześnie. Czubki nart ślizgały się jeszcze po lodzie, kiedy ich tyły były już w powietrzu. Impet sprawił, że Dzidek fiknął salto do przodu. Zdziwiło mnie, że nie próbował się ratować. Spadał bezwładnie, jak pozbawiony sterowności samolot (…). Uderzył o zamarznięte podłoże. Gdy podbiegłem, był jeszcze świadomy. Mówił, że nie czuje rąk ani nóg - opowiadał Władysław Tajner.

Skoczka najpierw przewieziono do szpitala w Cieszynie, a następnie helikopterem do Instytutu Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich. Miał złamany kręgosłup. Zawodnikiem zajmowali się najlepsi polscy lekarze. Przez kilkanaście tygodni leżał w gipsowym gorsecie. Główny Komitet Kultury Fizycznej wyasygnował fundusze na dalsze leczenie. Hryniewiecki, co było w tamtych czasach ewenementem, trafił na rehabilitację do sanatorium w duńskim Hornbaek.

Medal od niemieckiego mistrza

Po kilku miesiącach odzyskał częściowo sprawność w rękach, ale nogi i palce dłoni miał sparaliżowane. Był skazany na wózek, lecz nie poddawał się i kontynuował rehabilitację w Konstancinie i Ciechocinku. Tam też poznał swą przyszłą żonę.

Czytelnicy Przeglądu Sportowego przyznali mu honorowy tytuł najlepszego polskiego sportowca roku 1960. Niemiecki skoczek Helmut Recknagel przysłał złoty medal, który zdobył w Squaw Valley, bo jego zdaniem należał się on właśnie Polakowi. O Hryniewieckim nie zapomniały też władze: otrzymał samochód i mieszkanie przy ul. Zegadłowicza w Bielsku-Białej.

Bywał na konkursach skoków w Wiśle, Szczyrku i Zakopanem. Odwiedzali go przyjaciele, m.in. trener Mieczysław Kozdruń, bokserzy Marian Kasprzyk i Zbigniew Pietrzykowski, aktor Zbigniew Cybulski. Kryzys przyszedł po rozwodzie, zaczęły się problemy z alkoholem. Ostatnie pięć lat życia spędził unieruchomiony w łóżku.

Zdzisław Hryniewiecki zmarł 17 listopada 1981. Jego grób znajduje się na cmentarzu przy ul. Grunwaldzkiej w Bielsku-Białej.

***

Korzystałem m.in. z książki Anieli Tajner „Legendy polskiego sportu” i artykułu Andrzeja Łozowskiego „Płakała cała Polska” („Skoki - magazyn narciarski”, 1/2002).

Marek Żuliński

Na zdjęciu tytułowym: skocznia w Wiśle-Malince w roku 2004. Po przebudowie miała nosić imię Zdzisława Hryniewieckiego. Ostatecznie jej patronem został Adam Małysz.