Wiele już głów rozprawiało nad tym, czym są żelazne gięte podłużne sztaby zamocowane w kamienicy nr 8 w narożniku Rynku u zbiegu ulic Celnej i Krętej. Znajdziemy w internecie wiele artykułów i wzmianek, które nazywają to pręgierzem bądź pozostałościami po pręgierzu. Słyszałem nawet w przelocie przewodników, którzy straszyli tym miejscem turystów.

Znakomicie przeanalizowali temat bielscy archeolodzy Bożena i Bogusław Chorąży, którzy swoje wątpliwości co do przeznaczenia żelaznych klamer opisali w artykule pt. Tajemnice bielskiego pręgierza i ciekawe przeanalizowali relikty kamienne, które mogą sugerować umiejscowienie pręgierza na płycie rynku.

Odboje były zwykle niskie

Część osób twierdzi, że sztaby zabezpieczały narożnik obecnej kamienicy ze względu na jego stałe zagrożenie uszkodzeniem przez wjeżdżające wozy w bardzo wąskiej ulicy. Ale na takiej wysokości? Odboje zazwyczaj były niskie, miały za zadanie odsunąć od ściany budynku koło wozu i taki odbój kamienny jest poniżej żelaznych klamer. Zatem do czego mogły służyć?

Kilka dni temu spotkałem emerytowanego warszawskiego inżyniera zajmującego się m.in. historią miernictwa. Rozmawialiśmy o polskim „metrze katolickim”, który poprzedzał obecnie znany francuski. Opracowany został w Królestwie Polskim przez jednego z prekursorów systemu jednostek metrycznych, Tytusa Liwiusza Burattiniego - tego samego, od którego wzięły nazwę monety „boratynki”.

Metr katolicki (1,01646 metra francuskiego) oparty był na wahadle matematycznym Galileusza. Stosowne obmiary opublikowano w Wilnie w 1675 roku. Bieg czasów i przemian politycznych przynosił ze sobą różne jednostki miar i wag, bowiem różnica jednostek miar była traktowana jako świadectwo suwerenności i atrybut władzy monarchy.

Równo 50 cm między klamrami

Przyszły mi wtedy do głowy żelazne bielskie sztaby zwane „pręgierzem”. Zadałem sobie pytanie: czy to przypadkiem nie jest wzorzec miary? Wszak obok na rynku w dni targowe kwitł handel. Sprzedawano tkaniny czy sznury i nie było jak dziś, że każdy ma znormalizowany metr. Trzeba było mieć wzorzec. Takim wzorcem dawniej była oficjalna waga miejska umiejscowiona na rynku trzy kroki od klamer.

W budynku wagi przechowywano wzorce wag, odważniki i przyrządy związane z pomiarami handlowymi. A jeśli budynku wagi zabrakło, to kto wie czy w mur kamienicy nie zamontowano wzorca długości? Zmierzyłem. Co się okazało? Że dokładnie na całej długości między jedną a drugą klamrą jest równiutko 50 cm. Przypadek?! Dwie wielkie sztaby żelazne z dokładną odległością 50 cm, ani centymetra mniej, ani więcej.

Nie tak szybko. Idźmy po kolei. Zadałem sobie pytanie: kiedy system metryczny wprowadzono w Bielsku i jakie miary były najbardziej popularne? Miary austriackie używane były w końcu XVIII wieku i na początku XIX wieku. Nie rozważajmy już drobnych cali, ale przejdźmy do miary, którą można było mierzyć sukno. To łokieć wiedeński (jako miara podstawowa) równy 0,7792 m.

Wzór mierniczy na rynku

W sąsiedniej Białej najpierw była (od 1801 roku) miara galicyjska zastąpiona w 1836 roku miarą krakowską (1 łokieć = 0,596 m). Także wywodzące się od staropolskiej miary łokcie uległy w 1857 miarom austriackim. Natomiast system metryczny ówczesna stolica wiedeńska wprowadziła na terenie monarchii w 1871 roku. Przypuszczam, ze trochę trwało zanim kupcy przestawili się z łokcia 0,77 m na pół metra, ale skoro zmieniono system w 1871 roku, musiano tak go wprowadzić, by każdy miał swobodny dostęp do trwałego i niewzruszonego wzorca.

Kto wie czy żelazne klamry nie są pamiątką tamtych czasów? Dlaczego nie zrobiono odległości 1 metra między klamrami, tylko 50 cm? Może dlatego, że łatwiej było przestawić się i mierzyć z łokcia austriackiego na mniejszy półmetrowy niż dłuższy metrowy. Umieszczanie wzorów miar na ścianach w centrach miast to była powszechna praktyka. Poniżej zamieszczam fotografie kilku przykładów z miast europejskich.

Podsumowując. Stawiam tezę, że dwie żelazne sztaby w narożnej kamienicy rynkowej nr 8 to wzór mierniczy dla kupców na miejskim rynku, być może pochodzący z lat 70. XIX wieku. Jak ktoś nie wierzył sprzedającemu, zawsze mógł ze swoim kijaszkiem podejść pod ścianę i zmierzyć, by potem spać spokojnie, że zakupionego sukna na odzienie wystarczy. Czy mam rację, nie wiem. Ale gdyby nie to dokładne 50 cm między sztabami, patrzyłbym na nie tylko i wyłącznie jako na odbój.

Jacek Proszyk

Zdjęcie tytułowe: Rynek w Bielsku-Białej, fot. Jacek Proszyk