Podróżują konno i żyją jak nomadzka rodzina. Do tej pory pokonali 500 km, a o ich planach napisała ostatnio na swoim społecznościowym koncie Martyna Wojciechowska. Wpis znanej podróżniczki polubiło do tej pory przeszło 2 tys. osób. - Po dwóch latach przygotowań, we wrześniu wyruszyli na swoją wyprawę życia - pisze Martyna o bielszczance i jej rodzinie. Dodała, że bardzo im kibicuje.

- Z Argentyny do Meksyku konno. Brzmi jak szaleństwo? Ta niezwykła rodzina: Angelika (mama, Polka, 27 lat ), Mo (tata, Francuz, 27 lat), Iyan (niespełna dwa latka), Ingis (najmłodsza dziewięciomiesięczna uczestniczka wyprawy) oraz trzy konie (Sinn, Malu i Pomelo) udowadniają, że nie - napisała Martyna Wojciechowska. Angelika od dziecka kocha konie i pasjonuje się jazdą konną. Na tyle, że połączyła tę pasję z miłością do podróży, pracując w stajniach w Hiszpanii, Chorwacji, Wielkiej Brytanii i Danii, a teraz wyruszyła na wyprawę życia. Ta przygoda jak się okazuje rozpoczęła się w Bielsku-Białej.

Życie w drodze

Angelika jest bielszczanką, która postanowiła zrealizować swoje marzenia. Odrzuciła wygodne na pozór życie i jest wciąż w drodze. Poznaje świat z końskiego grzbietu. - Nie mogłabym prowadzić takiego życia, które jest przyjęte za wzorcowe. Taki osiadły tryb, stała praca i stres związany z rachunkami. Lubię być w drodze, poznawać nowe miejsca i ludzi - przyznaje podróżniczka z Bielska-Białej, z którą udało nam się porozmawiać w Puerto Montt w Chile, gdzie obecnie przebywa z całą rodziną.

- Jesteśmy w pięknej miejscowości, gdzie można przy odrobinie szczęścia złapać sieć WiFi. Jest środek lata, patrzę w tym momencie na ocean i mam w sobie dużo spokoju, gdy spoglądam na synka, który znalazł sobie nową zabawę. Wrzuca kamyki do kubka - mówi Angelika.

Jej starsze siostry jeździły konno w bielskim „Hubertusie”. Ona sama uczyła się jeździć w okolicznych szkołach. Ta miłość do koni sprawiła, że po zakończeniu liceum złożyła dokumenty na Uniwersytet Rolniczy w Krakowie na kierunek ściśle związany z jej pasją. Po ukończeniu wyższej szkoły wyjechała do pracy za granicę.

Jak przed tysiącem lat

- Pracowałam w wielu miejscach. Uczyłam się i czytałam. W Paryżu poznałam Mo, mojego ukochanego, który właśnie wtedy wrócił z Meksyku, z podróży konnej. W ciągu czterech miesięcy pokonał 700 km. Odkrył sposób podróżowania, który praktykuje dziś niewiele osób, a który był bardzo powszechny przed tysiącem lat. Postanowiliśmy, że razem podejmiemy taką podróż - opowiada nasza rozmówczyni.

Postanowienie z 2015 roku ziściło się we wrześniu ub. roku. Całą rodziną wyruszyli w daleką podróż. Do Ameryki Południowej. - Bardzo dużo czytaliśmy na ten temat. Mieliśmy plan działania, który wciąż się zmienia, bo wciąż zaskakują nas sytuacje, o których nie mieliśmy pojęcia. Np. to, że nie będzie nam dane podróżować po górskich terenach Argentyny, bo znajdują się w prywatnych rękach. Jesteśmy zaskoczeni cenami w Argentynie. Jest bardzo drogo. Drożej niż w Londynie. Staramy się jednak zmieniać plany w miarę poznawania wszystkiego, co nas spotka. Uczymy się metodą prób i błędów.

Na wyprawę życia odkładali kilka lat. Podróżują około 20-30 km dziennie. Pokonali już 500. Cztery osoby, w tym dwoje dzieci i trzy konie. Zaprojektowali przyczepkę, gdzie znajdują się bagaże. Mając gotowy projekt, znaleźli spawacza, który ją zbudował. Przydaje się także motocykl, ale teraz z uwagi na bardzo silne wiatry w Argentynie, postanowili go sprzedać i kupić samochód. W Chile, bo jest łatwiej, bez zbędnych formalności i po prostu taniej. Śpią w namiocie.

Na styl nomadów

- Dzieci są szczęśliwe. Ingis uwielbia patrzeć na świat z końskiego grzbietu. Jasio po godzinie trochę się nudzi. Ale cieszy mnie, że potrafią się odnaleźć w tym wszystkim. Przecież wiemy, jak wygląda życie dzieci np. w Londynie. Trzymają tylko telefony komórkowe w ręku. Tutaj potrafią znaleźć w sobie ochotę do zabawy w pięknych przestrzeniach. One się najszybciej przystosowały. Są szczęśliwe - opowiada bielszczanka.

Angelika podkreśla, że nie jest łatwo być w podróży z małymi dziećmi. - To duże wyzwanie. Jednak mamy poczucie bezpieczeństwa. Im dalej jesteśmy w drodze i im bliżej prowincji, tym ludzie, których spotykamy się milsi, przyjaźniejsi i bardziej życzliwi. Nie mieliśmy takiej sytuacji, aby ktoś na nas źle popatrzył albo po prostu źle życzył. Spotykamy się z objawami sympatii. Miałam obawy, gdy mieszkaliśmy w Buenos Aires.

Bielszczanka nie ukrywa, że mogą na krótką chwilę wrócić do domu, aby zarobić na dalszą podróż. Jednak zamierza promować ten sposób podróżowania. Ma nawet ofertę dla wszystkich zainteresowanych. Każdy może dołączyć do ich wyprawy. Chcą działać jako Tours in Expeditions Ltd, a o ich wyprawie można przeczytać szczegółowo na TUTAJ lub TUTAJ. - To naprawdę wspaniałe uczucie poznawać w ten sposób świat, który jest piękny. Jesteśmy obok toczących się waśni i sporów - nie ma wątpliwości Angelika.

Katarzyna Górna-Oremus