- Około godz. 19.20 na plac wprowadzono siły milicyjne, w tym kompanię ZOMO ściągniętą z Czechowic, a także 80 funkcjonariuszy po cywilnemu oraz kilku milicjantów z drogówki. Uczestnicy zajść wspominają także o skierowaniu przeciw nim armatki wodnej - napisał historyk o marcu 1968 w Bielsku-Białej. Na młodzież spadały razy pałek i strumienie wody. W czasie pacyfikacji milicjanci i funkcjonariusze SB zatrzymali 11 najbardziej aktywnych demonstrantów.

W 1968 w Bielsku-Białej nie działała jeszcze żadna szkoła wyższa, ale skala i charakter protestów porównywalne były z wydarzeniami w ośrodkach akademickich ówczesnego województwa katowickiego. Nocami od 15 do 17 marca w kilku punktach miasta pojawiły się ulotki oraz napisy, w których wzywano robotników do nieuczestniczenia w organizowanych przez partię masówkach. Oskarżano władzę i prasę o kłamstwo, solidaryzowano się ze studentami.

Demonstracja pod pomnikiem Mickiewicza

Pierwszą próbę wyjścia na ulicę bielska młodzież podjęła 18 marca 1968, lecz z uwagi na wzmożoną czujność organów porządkowych zakończyła się ona niepowodzeniem. Trzy dni później młodzi ludzie podjęli kolejną, tym razem udaną próbę manifestacji. 21 marca pod pomnikiem Adama Mickiewicza na placu Obrońców Pokoju zebrało się kilkudziesięciu uczniów liceów ogólnokształcących oraz Technikum Mechaniczno-Elektrycznego. Złożyli kwiaty, a następnie kilka osób po kolei deklamowało utwory wieszcza.

Z czasem niewinne „recytacje” zaczęły przekształcać się w masową demonstrację. Na plac ściągało coraz więcej młodzieży. Około godz. 18.25 liczbę demonstrantów szacowano już na 150-250 osób. Obok uczniów byli ich rówieśnicy, młodzi robotnicy z miejscowych zakładów pracy. Młodzież odśpiewała hymn narodowy i wznosiła okrzyki. Do uspokojenia manifestantów skierowano prawie stu aktywistów PZPR, którzy przy użyciu megafonów wzywali do rozejścia się: „Czas skończyć wiecowanie i wrócić do nauki”.

- Około godz. 19.20 na plac wprowadzono siły milicyjne, w tym kompanię ZOMO ściągniętą z Czechowic, a także 80 funkcjonariuszy po cywilnemu oraz kilku milicjantów z drogówki. Uczestnicy zajść wspominają także o skierowaniu przeciw nim armatki wodnej. Na widok „służb porządkowych” młodzież oraz stojący na chodnikach przechodnie (liczba przypadkowych widzów szacowana na około 300 osób) zaczęli się rozchodzić. Jednak na jednych i drugich spadały razy pałek i strumienie wody. Część osób uciekała przed milicją przez przepływającą w okolicach pomnika rzekę. W czasie pacyfikacji milicjanci i funkcjonariusze SB zatrzymali 11 najbardziej aktywnych demonstrantów. Tylko jeden z nich był uczniem (Technikum Mechaniczno-Elektrycznego), większość stanowili robotnicy i pracownicy techniczni miejscowych zakładów pracy. Najstarsi mieli po dwadzieścia kilka lat - mówi dr Jarosław Neja, historyk z IPN.

„Nie potrzeba tam wichrzycieli”

Jedynym uczniem wśród aresztowanych był Roman Zajączkowski, który tak wspomina te wydarzenia: - Kilkadziesiąt metrów od pomnika zatrzymało mnie dwóch tajniaków. Wzięli mnie pod pachy i wpakowali do radiowozu, takiej klasycznej nyski. Znalazł się tam także mój kolega, nieżyjący już dziś Staszek Ziaja, który wówczas studiował architekturę we Wrocławiu. Trafiliśmy do aresztu Komendy Powiatowej MO, która wówczas mieściła się przy starówce. Miałem szczęście, bo nie ukończyłem jeszcze 17 lat i wypuścili mnie po 48 godzinach. Postawiono mnie przed kolegium, które ukarało mnie grzywną i zostałem usunięty ze szkoły. Usłyszałem, że „nie potrzeba tam wichrzycieli”. Wróciłem do szkoły po roku dzięki staraniom mojej wychowawczyni, Henryki Wilczyńskiej. Mój kolega Stanisław Ziaja miał mniej szczęścia. Oskarżony o współudział w organizacji wiecu nie tylko wyleciał ze studiów, ale także stanął przed sądem i dostał półtora roku więzienia.

Fala antysemityzmu na szczytach władzy w PRL przybrała na sile, kiedy ZSRR potępił w 1967 roku Izrael za wybuch wojny z państwami arabskimi (tzw. sześciodniowej). W przemówieniu wygłoszonym 19 czerwca 1967 na Kongresu Związków Zawodowych w Warszawie Władysław Gomułka oskarżył Żydów mieszkających w Polsce o działania na szkodę państwa. Od tego dnia rząd PRL, w tym premier Cyrankiewicz zachęcali Żydów do wyjazdu z kraju.

Znikający bielszczanie

W 1968 zachęty przybrały formę przymusu, który wiązał się z otrzymaniem dokumentu podróży (nie był równoznaczny z posiadaniem paszportu) pod warunkiem zrzeczenia się polskiego obywatelstwa. - Po wojnie część Żydów wróciła do Bielska-Białej. Niektórzy szukali tu swojego nowego miejsca po utracie mienia i rodziny. Niestety, większość z nich była zmuszona wyjechać w 1968. Pamiętam, że straciłam wtedy prawie wszystkich swoich przyjaciół - wspomina przewodnicząca Żydowskiej Gminy Wyznaniowej w Bielsku-Białej Dorota Wiewióra.

- Pamiętam 1968 rok. Chodziłam wtedy do liceum im. Kopernika. W sumie się o tym nie mówiło głośno, ale jako nastolatki zauważyliśmy, że część naszych kolegów i koleżanek musiała wyjechać. Pamiętam te pożegnania na dworcu w Bielsku-Białej. Moja ciocia studiowała wtedy w Krakowie i była świadkiem, jak podczas protestów studenckich milicja biła protestujących na Plantach. Wszystko jedno, czy dziewczyna, czy chłopak. Wszystkim się oberwało i trafiali do aresztu, potem wylatywali ze studiów. To było straszne - opowiada bielszczanka, Anna.

Agnieszka Pollak-Olszowska

Na zdjęciu: ul. Partyzantów koło skrzyżowania z ul. 1 Maja w II poł. lat 60. XX wieku, fot. fotopolska.eu