Do baru na bielskim Rynku przychodzą ludzie niezależnie od wieku czy zawodu. Uczniowie, emeryci, turyści, artyści czy urzędnicy. Opinia o znakomitych tutejszych pierogach przechodzi z ojca na syna, z matki na córkę. Przed laty ten smak docenił nawet Edward Gierek, który bawił w Bielsku-Białej z partyjną wizytą. - Tutaj nie ma żadnej ściemy. Mamy najlepsze składniki i sprawdzone, od lat te same receptury - tłumaczy Katarzyna Kwaśny, właścicielka baru "Pierożek".

W lokalu na bielskim Rynku cały czas coś się dzieje. W godzinach szczytu brakuje wolnych miejsc, więc całe szczęście, że można zamówić na wynos. Karta menu jest bogata i wciąż taka sama od lat. Widnieje na ścianie skrupulatnie ułożona z literek, które pamiętają czasy Gierka. Tylko wystrój się nieco zmienił. Ale to głównie dlatego, aby klientom było wygodniej.

Wielka księga przepisów od mamy

- W 1999 roku zrobiliśmy generalny remont. Stare taborety do niczego się już nie nadawały. Posadzka jest wciąż ta sama - mówi Katarzyna Kwaśny, która od 22 lat prowadzi "Pierożka". - Nie mam zamiaru niczego zmieniać. Czasami słyszę, że jesteśmy reliktem przeszłości, że może czas coś zmienić. Nawet nie mam za bardzo na to pomysłu, jak można byłoby to zrobić. Mam za to wielką księgę przepisów, które otrzymałam od mojej mamy - dodaje właścicielka.

Przepisy są największym skarbem "Pierożka". Wymyśliła je, a później spisała na starej maszynie i wprowadziła do menu mama naszej rozmówczyni, pani Krystyna Grzęda, która przed kilkoma dekadami pracowała w PSS Społem. - Lokal powstał 40 lat temu. Był alternatywą dla pobliskiej jadłodalni "Żywiec", do której ludzie wpadali na wódkę pod śledzia. PSS Społem chciała otworzyć lokal bez alkoholu, gdzie można zjeść smacznie i tanio. Moja mama, która ukończyła technikum żywienia zbiorowego, wzięła to na siebie. Tak powstał bar mleczny „Pierożek“ - opowiada pani Katarzyna.

Hit na parze wyrabiany ręcznie

Miejsce przed laty przyciągało pracowników fabryk włókienniczych, ale nie tylko. Wszyscy wiedzieli, gdzie można zjeść smaczne pierogi czy kluski na parze. Wtedy - jak twierdzi pani Katarzyna - smakowały dokładnie tak samo, jak dziś.

Zdaniem naszej rozmówczyni, odkąd powstał bar, dużym wzięciem cieszą się wszystkie potrawy mączne. Kuchnia codziennie wydaje 300 klusek na parze. Trzeba wiedzieć, że ich produkcja trwa trzy godziny, a zajmuje się tym osoba, która robi to od dwudziestu lat.

- Nasze produkty są najlepszej jakości. Wszystko robimy ręcznie. Tutaj nie ma żadnej ściemy. Ręczę za to głową. To jest kwestia honoru i naszego nazwiska. Przez te wszystkie lata pracujemy cały czas na tych samych recepturach - zarzeka się pani Katarzyna. Od lat sporo smakoszy przychodzi do „Pierożka“ na zupę mleczną z makaronem, która została wprowadzona do jadłospisu także przez mamę pani Katarzyny.

Wstęgę przecinał Edward Gierek

„Pierożka“ upodobali sobie nie tylko pracownicy bielskich fabryk, ale także prominenci. Podobno wstęgę przecinał sam Edward Gierek, pierwszy sekretarz KC PZPR. - Był tutaj i otwierał uroczyście lokal. Gierek robił wiele takich pokazówek. Był rok 1970 lub 1972, rodzice nie pamiętają dokładnej daty. Niestety, nie zachowały się żadne zdjęcia z tego wydarzenia. Ludzie wtedy nie myśleli o tym sentymentalnie, a Społem nie prowadziło żadnych kronik.

Do dziś bar na Rynku odwiedzają tłumy. Niektórzy przychodzą z sentymentu, inni dla niepowtarzalnych smaków, albo dla jednego i drugiego. Pewne jest, że to jedno z nielicznych miejsc w Bielsku-Białej, które przetrwało zawieruchę historii.

- Najtrudniejszy był czas, kiedy przeprowadzano gruntowny remont Rynku. Nie ukrywam, że było wtedy bardzo ciężko. Ale nie poddałam się. Mam nadzieję, że udało mi się stworzyć zespół pracowników, którzy lubią to, co robią. Zresztą, pracuje ze mną ta sama ekipa od dwudziestu lat. Chciałabym, aby tę atmosferę czuli także nasi goście. Że są mile widziani, szanowani i lubiani. Aby do nas wracali - kończy Katarzyna Kwaśny.

Tekst i foto: Katarzyna Górna-Oremus