Silne lotnictwo, to silna Polska! To hasło powtarzano po wielokroć 31 maja 1936 roku w bielskich Aleksandrowicach, kiedy z wielką pompą otwierano stosunkowo niewielkie szkolne lotnisko. We wrześniu 1939 stało się ono areną mało dziś znanego epizodu wojennego. Z lotniska wystartowały do boju polskie myśliwce, wykorzystując błąd niemieckiego bombowca, który zamiast na Aleksandrowice, zrzucił bomby na Mikuszowice.

Na otwarciu, jak to zwykle bywa, pełno było przedstawicieli władz różnego szczebla i duchownych. Władysław Bocheński, starosta bielski i prezes obwodu Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, witając gości przypomniał, że obiekt zbudowano dzięki staraniom lokalnych struktur LOPP, która powstała, aby przygotowywać ludność cywilną na wypadek ataku gazowego i lotniczego.

Wie­ża spadochronowa w Bielsku

Warto wiedzieć, że przy wy­działach LOPP powoływano sekcje spadochro­nowe, które dysponowały wie­żami spadochronowymi. Na przełomie 1937/38 roku również w Bielsku wzniesiono 40-metrową wieżę, której konstruktorem był inż. Jerzy Koziołek z Chorzowa. Obiekt zbudowany w okolicach strzelnicy w Bielsku (dzisiejszy Park im. Słowackiego) był oblegany przez młodzież. Skoczkowie zrzeszeni w LOPP płacili za skok 50 groszy, a niezrzeszeni złotówkę.

LOPP w rejonie Bielska liczyła ok. 500 osób zrzeszonych w jedenastu kołach. Starania w sprawie budowy lotniska rozpoczęła już w listopadzie 1926 roku. Od słów do czynów pomysłodawcy przeszli w czerwcu 1929. Ich rozliczne zabiegi napotykały jednak na różne przeszkody. Po pierwsze, organizacyjne. Najpierw powołano specjalny komitet budowy, a później go… zlikwidowano. Kolejnym problemem był brak odpowiednich środków finansowych oraz wsparcia politycznego.

Dopiero w 1932 roku dzięki osobistemu zaangażowaniu wojewody Michała Grażyńskiego teren został wykupiony, a w następnych latach powstały budynek administracji i hangar. W tych okolicznościach nikogo nie dziwiło, ze podczas uroczystości otwarcia główne role należały do wojewody Michała Grażyńskiego oraz generała dywizji Leona Berbeckiego. Obaj w swych przemówieniach pełnych poetyckich zwrotów w stylu „polscy rycerze przestworzy” podkreślali, że powstała nowa ważna placówka dla obrony narodowej.

Niewielka wartość bojowa lotniska

Obecni na uroczystości żołnierze przyjęli te deklaracje z lekkim uśmiechem, bowiem lotnisko dużej wartości bojowej nie przedstawiło. Mogło co najwyżej być traktowane jako awaryjny pas startowy, gdyż nie miało odpowiedniej infrastruktury i co równie ważne - obrony przeciwlotniczej. Nikt nawet nie przypuszczał, jak prorocze będą słowa wypowiedziane podczas otwarcia.

Kiedy przyszedł pamiętny 1939 rok, nikt z wojskowych nie miał wątpliwości, że wybuch wojny jest tylko kwestią czasu. 2 maja na lotnisku w Aleksandrowicach pojawił się wojewoda Michał Grażyński, który zainicjował nowy kurs pilotażu. Powtórzył przy okazji, jak ważny dla obronności kraju jest to obiekt. Tym bardziej, że na lotnisku wyszkolono już 159 lotników („Echo Beskidzkie” nr 36, 3.05.1939, s. 5).

W sierpniu 1939 niemieckie samoloty zwiadowcze regularnie naruszały polską przestrzeń powietrzną. W tych okolicznościach w sztabie Armii „Kraków”, która była odpowiedzialna ze ten odcinek frontu, powstał pomysł, aby w razie działań wojennych zaskoczyć Niemców, wykorzystując aleksandrowickie lotnisko do celów wojskowych. Obiekt doskonale się do tego manewru nadawał, gdyż - jak wcześniej wspomniałem - już przy jego otwarciu piloci z przymrużeniem okaz mówili o walorach bojowych tego miejsca.

Zamaskowane myśliwce w ogrodzie

Teraz jednak to, co było wadą stało się nagle zaletą. Brak infrastruktury i obrony przeciwlotniczej sprawiał, że wywiad niemiecki mało się bielskim lotniskiem interesował. Dlatego bez rozgłosu do Bielska przyleciały cztery myśliwce PZL P11 zwane popularnie „Jedenastkami” wraz z obsługą. Żołnierze mieli do dyspozycji budynek administracyjny i hangar, lecz rzadko z nich korzystali. Myśliwce zostały zamaskowane i ukryte w ogrodzie, a w pobliskim domu urządzono tymczasowy sztab. Wszystko po to, aby uniknąć strat, jakie mogłyby wyrządzić niemieckie bombowce, które w pierwszej kolejności atakowałby hangar, a później pas startowy. Takie środki ostrożności bardzo się później przydały.

Kiedy nad ranem 1 września rozpoczęła się wojna, zgodnie z przewidywaniami Niemcy zbombardowali lotnisko w Rakowicach, gdzie mieściła się główna siedziba 121. eskadry, z której wyłączono „bielskie samoloty”. Bombowce Luftwaffe nadleciały nad Bielsko, aby zbombardować również bielskie lotnisko. Jak się jednak okazało, załoga niemieckiej maszyny pomyliła się i zamiast na Aleksandrowice, zrzuciła bomby na Błonia w Mikuszowicach.

Ten szczęśliwy traf wykorzystali piloci myśliwców z Bielska, którzy wzbili się w powietrze i tam czekali na samoloty wroga. „Jedenastki” nie miały większych szans w walce z nowoczesnymi myśliwcami Luftwaffe, dlatego piloci polowali na wolniejsze maszyny. Ostatecznie strącili dwa bombowce Heinkel He-111, Dornier Do-17M oraz samolot rozpoznawczy Henschel Hs 126.

Nadszedł rozkaz odwrotu

Po tych udanych potyczkach z wrogiem lotnicy mieli ochotę na dalszą walkę. Niestety, życie szybko zweryfikowało ich plany, tym bardziej, że element zaskoczenia przestał działać. Sytuacja, jaka wytworzyła się w rejonie walk Armii „Kraków” sprawiła, że Wojsko Polskie przygotowane do obrony na linii Bielsko-Skoczów musiało prawie bez walki opuścić pozycje, aby uniknąć okrążenia.

W heroicznym boju w rejonie Pszczyny udało się nawet zatrzymać niemiecką 5. Dywizję Pancerną. Generał Mieczysław Boruta-Spiechowicz przygotował plan uderzenia zaczepnego na tę wyczerpaną i odpoczywającą dywizję. Żołnierze wyszli na pozycje i czekali na zatwierdzenie ataku ze sztabu. Minuty upływały, ale rozkaz nie nadchodził. Wreszcie wieczorem otrzymali rozkaz… odwrotu. Tak w dużym skrócie zakończył się wojenny epizod lotniska sportowego w Aleksandrowicach.

Jacek Kachel

Na zdjęciu tytułowym: Heinkel He-111