Doświadczeni specjaliści marzą o pracy w polskich szpitalach, ale w tajemnicy przed rodziną, płacząc po nocach, harują w fabrykach. Przy taśmie, za najniższą pensję. Tylko dlatego, że są Ukraińcami i zderzyli się ze ścianą biurokracji i kosztów. Czy nasze szpitale wyciągną rękę do lekarzy, których mają pod nosem i uzupełnią braki kadrowe?

- Pracuję w systemie trzyzmianowym w Czechowicach-Dziedzicach. Przy taśmie w zakładzie produkcyjnym. Zajmuję się wyrobami gumowymi. Nie chcę, by moja mama się o tym dowiedziała. Wstydzę się, nie chcę jej martwić. Dla niej byłby to cios. Ona cały czas myśli, że w Polsce pracuję jako lekarz - mówi przez łzy pochodząca z Charkowa lekarka.

Jest doświadczonym pediatrą, ma specjalizację z neonatologii. W 2016 roku zdecydowała się przyjechać do Polski. - Charków jest blisko Rosji. Wszyscy tam się boją wojny - tłumaczy. - Nie jechałam do Polski, by pracować w fabryce. Udałam się do Warszawy, by nostryfikować dyplom i rozpocząć pracę lekarza - wspomina. Dlaczego się nie udało?

Nie brakuje opinii, że polscy lekarze patrzą na swoich ukraińskich kolegów po fachu z góry. I że w interesie środowiska lekarskiego jest, by nie dopuszczać Ukraińców do pracy w polskich szpitalach. Bo lekarzom nie przeszkadza sytuacja, gdy - przy obecnych brakach kadrowych - są wręcz rozchwytywani. Z podobną opinią spotkaliśmy się nawet w jednym z lokalnych... szpitali.

Zupełnie się z tym nie zgadza Klaudiusz Komor, prezes Beskidzkiej Izby Lekarskiej. - Nie ma złej woli środowiska lekarskiego. Pracujemy ponad miarę i każdy nowy lekarz byłby mile widziany, bo trochę pracy by nam ujął. Wcale nie bronimy naszego rynku pracy przed lekarzami z innych krajów - zapewnia.

Dlaczego zatem lekarka z Ukrainy (i wielu jej rodaków z medycznym wykształceniem) nie pracuje w którymś z bielskich szpitali? Co na to ich dyrektorzy? I co stanowią przepisy? Odpowiedź w „Kronice Beskidzkiej”. Nowe wydanie lokalnego tygodnika pojawi się w sprzedaży tradycyjnie w czwartek.

WM