Gerda mieszkała na obrzeżach Bielska. Weissmannowie mówili głównie po niemiecku, ale w miejscach użyteczności publicznej używali języka polskiego. Dziewczyna posługiwała się nim często, bo chodziła do prywatnej polskiej szkoły prowadzonej przez katolickie Siostry Notre Dame. Niedawno ukazało się polskie tłumaczenie książki pt. „Wszystko za życie” autorstwa bielszczanki, żydowskiej pisarki i obrończyni praw człowieka Gerdy Weissmann-Klein, która opisuje życie w Bielsku w pierwszych latach II wojny światowej.

- Moje rodzinne Bielsko zawsze było bezpieczne i stateczne. Przycupnięte u stóp Beskidów. Wydawało się, że wysokie szczyty chronią spokojne, lśniące miasteczko przed intruzami. Bielsko było urocze i nie bez powodu nazywano je ,,Małym Wiedniem”. W samym środku miasta, pośród pieczołowicie wypielęgnowanych kwietników, stał niewielki, ale znakomity teatr, a zaraz obok Schloss, czyli zamek Sułkowskich, szlachty związanej z Habsburgami - tak rozpoczyna swoją książkę.

Ludzie uciekający z miasta

Spokojne życie w Małym Wiedniu przerwał wybuch wojny w 1939 roku, której obawiał się ojciec Gerdy, walczący i ciężko ranny w I wojnie światowej.

- W piątek rano, 1 września brzęczenie mas niemieckich samolotów wypędziło mieszkańców naszego miasta na ulice. Radio huczało wieściami, że Niemcy przekroczyli naszą granicę pod Cieszynem i że toczymy wojnę! (…). Dopiero teraz, gdy ujrzałam ludzi uciekających z miasta, zrozumiałam, jak niebezpiecznie blisko byliśmy czechosłowackiej granicy. Od Cieszyna dzieliło nas nieco ponad trzydzieści kilometrów - wspomina.

Większość jej przyjaciół i rodziny wyjechała, ale Weissmannowie zostali, bo tata Gerdy przeszedł zawał serca i miał po poprzedniej wojnie niedowład ręki. Spokojne dni przerywały strzały z dachów sąsiednich domów, kiedy wycofująca się na Kraków polska armia próbowała się bronić. Kilka dni później na ulice Bielska wkroczył Wehrmacht. Wielu mieszkańców witało niemieckich żołnierzy z entuzjazmem - kwiatami i śpiewem. Jedna z sąsiadek zażądała od matki Gerdy polskiej flagi, po czym uszyła z niej swastykę i powiesiła na rodzinnym domu Gerdy.

Zakaz dla Żydów i psów

Rodzina Gerdy szybko odczuła nazistowskie represje. Przyszło pismo nakazujące mężczyznom od 16. tego roku życia stawienie się do prac przymusowych. W ten sposób musiała rozstać się ze swoim starszym bratem Arturem, którego wtedy widziała po raz ostatni.

Fabryka jej ojca została przejęta przez Niemców. Obowiązywał w niej zakaz wstępu dla psów i Żydów. Właściciele, którzy próbowali się skontaktować z nowymi najemcami zostali dotkliwie pobici. Rodzina Gerdy musiała się wkrótce przenieść do piwnicy własnego domu, żeby ich niemiecka gosposia mogła przejąć ich majątek. Jednak dla Gerdy najbardziej dotkliwy był zakaz wchodzenia do ich własnego ogrodu. Jedynym miejscem, gdzie Żydzi mogli spacerować był żydowski cmentarz, który do dnia dzisiejszego mieści się przy ul. Cieszyńskiej. Wszyscy Żydzi musieli nosi żółte naszywki z gwiazdą Dawida.

Pomimo głodu, chorób, ciemności, wilgoci i chłodu panującego w piwnicy, udało jej się wraz z rodzicami mieszkać w rodzinnym domu aż do 1942 roku. Wtedy otrzymali nakaz przeniesienia się do getta, które mieściło się przy dworcu kolejowym.

Pożegnanie z Bielskiem

- Był rok 1942. W Bielsku pozostało około 250 Żydów, w tym moja rodzina. Getto zamieszkali więc głównie ludzie chorzy i starzy, którzy nie mogli lub nie chcieli uciekać. Tam spotykały ich liczne szykany ze strony Gestapo, głód i choroby. Wkrótce przyszedł nakaz pracy dla wszystkich, którzy są do niej zdolni, pod groźbą wywiezienia do Auschwitz, gdyby się ktoś w niej nie stawił - wspomina.

Ojciec Gerdy pracował w Suchej przy umacnianiu rzeki, a ona z mamą w szwalni w Wadowicach. Gerda lubiła jeździć do pracy pociągiem, bo mogła dzięki temu wyjść z getta. Wkrótce jej ojciec dostał rozkaz, że ma pociągiem udać się do obozu tworzonego w Suchej, a ona z mamą ma na stałe przebywać w Wadowicach. Prowadzona przez agresywnych esesmanów i brutalnie rozdzielona na dworcu z rodzicami Gerda po raz ostatni spoglądała na ulice swojego miasta.

- Zebraliśmy się na polu na przedmieściu Bielska o nazwie Larchenfeld. Po czterech godzinach czekania w deszczu, esesmani w idealnie wypolerowanych oficerkach rozłożyli stół, nakryli go obrusem i zaczęli sprawdzać listę obecnych (…). Widziałam Bielsko, ukochane miasto mego dzieciństwa. Gdzieniegdzie zza zasłon ukazywały się znajome twarze. Maszerowaliśmy, a ludzie robili zakupy. Ozdabiano wystawę w pasmanterii, w której kupowałam materiał, a idący obok niej strażnicy bili gumowymi pałkami tych, którzy nie nadążali - wspomina.

Niewolnicza praca

Zamiast oczekiwanego pociągu, po bielskich Żydów podjechały ciężarówki. Osiemnastoletnia Gerda i jej koleżanki zostały wtedy rozdzielone ze swoimi rodzicami, których nigdy więcej nie zobaczyły. Jak się dowiedziały po latach, ich najbliżsi zginęli w Auschwitz.

Gerdę i jej koleżanki wysłano do Niemiec. Jako pochodzące z włókienniczego Bielska były kierowane do pracy w szwalniach. Najpierw Gerda trafiła do obozu przejściowego, w którym uczyła się pracy przy maszynach włókienniczych, a stamtąd do obozu Groß-Rosen. W ciągu trzech lat przebywała w czterech jego podobozach: Bolkenhain (Bolków), Märzdorf (Marciszów), Landeshut (Kamienna Góra) oraz Grünberg (Zielona Góra). Najgorszy z nich był Märzdorf.

- W dzień pracowałam przy wyładunku wagonów z ciężkimi snopami lnu. W powietrzu unosił się gęsty pył, który drażnił oczy i rany, utrudniał przełykanie śliny i oddychanie. Nocą kazano nam rozładowywać węgiel. Po kilku minutach byłyśmy całe czarne, nawet na języku. I tak do rana, kiedy bez kąpieli i pożywnego posiłku, po apelu znowu gnano nas do lnu. Którejś nocy chciałam rzucić się pod pociąg, ale przypomniało mi się, jak na początku wojny ojciec poprosił, żebym mu obiecała, że chociażby nie wiadomo co się działo, nigdy nie popełnię samobójstwa - wspomina.

Oscar za film o jej życiu

29 stycznia 1945 Gerda wraz z grupą 4 tys. kobiet wyruszyła w 350-kilometrowy marsz śmierci przez Saksonię i Czechy, podczas którego większość więźniarek zmarła z głodu, zimna i w wyniku bestialstwa strażników. Wtedy zginęła także najlepsza przyjaciółka Gerdy, Ilse. Gerdzie uratowały życie narciarskie buty, które ojciec kazał jej założyć w dniu wyjazdu z Bielska, mimo, że było to w czerwcu.

Gerda Weissmann doczekała się wolności w maju 1945, kiedy żołnierze amerykańscy odnaleźli wycieńczone więźniarki zamknięte w fabryce rowerów w czeskich Volarach. Wśród aliantów był porucznik Kurt Klein, który pochodził z Niemiec i jako konspirator uciekł przed nazizmem do USA, ale jego rodzice zginęli w Auschwitz. Zakochali się w sobie i rok później wzięli ślub w Paryżu. Kiedy Gerda otrzymała paszport, zamieszkali razem w USA.

Doczekali się trójki dzieci oraz kilkorga wnucząt. Gerda od lat pięćdziesiątych walczy o prawa człowieka, opowiada swoją historię w szkołach i na spotkaniach. Poświęcony jej życiu film pt. „Jedyna ocalona pamięta” zdobył w 1995 roku Oscara w kategorii krótkometrażowy film dokumentalny. Można w nim zobaczyć unikatowe kadry z wojennego Bielska - TUTAJ (uwaga, drastyczne sceny!).

Agnieszka Pollak-Olszowska