Szum medialny, jaki panuje wokół tej jednostki chorobowej to czyste eldorado. Pole do popisu dla ludzi wykorzystujących tragedię innych do napędzania popytu na środki ochrony osobistej, preparaty dezynfekcyjne, itd., a z drugiej uspakajanie, chyba na wyrost obywateli swoich państw. Nie będę rozpisywał się na temat długości cząsteczki kwasu RNA wirusa, bo nikomu to do życia nie jest potrzebne. Prawda jest taka, że wirus jest i zadomowił się na dobre. Czy się nam to podoba, czy nie. Jedyne tak naprawdę co możemy zrobić to się z nim oswoić i zacząć z nim żyć i traktować go jako realne zagrożenie, a nie temat do zabawy, straszenia, a co gorsza żerowania na nim.

To, że się boimy jest normalne. Każda sezonowa infekcja potrafi siać spustoszenie w większym czy w mniejszym stopniu, co widać chociażby po frekwencji uczniów i kolegów w pracy. Gdy stoimy w obliczu rozprzestrzeniającego się koronawirusa, nie ma sensu zabijać okien deskami i rezerwować kwatery na pobliskim cmentarzu. Dane WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) mówią o 3,47 proc. śmiertelności na dzień 9 marca 2020, która najczęściej dotyczy osób w wieku podeszłym z chorobami współistniejącymi. Dużo. Według mnie, bardzo. Zdecydowanie więcej aniżeli sezonowa grypa, ale wpatrywanie się ze strachem w tę wartość niczego nie zmieni.

Więcej niż sezonowa grypa

Istnieją różne teorie, które naukowcy rozważają odnośnie zagrożenia infekcją, podejrzenia co do płci narażonej na zachorowania (teoria spiskowa?), sposoby jej szerzenia się aż po przebieg infekcji. Przypomina to poznawanie wroga, któremu prędzej czy później stawimy czoła i wygramy. Świat nauki i przemysłu farmaceutycznego zjednoczył się i w niespotykany dotychczas sposób dzieli się najnowszymi informacjami na temat wroga, wspólnie poszukując antidotum. Prawda jest też taka, że to potrwa. Nawet jeśli wprowadzone zostaną leki, szczepienia ochronne, to na tę chwilę same badania kliniczne potrwają przynajmniej kilka miesięcy, a ocena skuteczności to kolejny rozdział. Ale tak wygląda to zawsze. I tu też tak będzie.

Do napisania tego tekstu namówił mnie kolega zaniepokojony sytuacją i tym, że nie wie co myśleć. Dodatkowo przemyślenia moich przyjaciół i ich kolejne pytania. Kolejnym kamyczkiem były bezlitośnie bombardujące mass media informujące o kolejnych mniejszych i większych sukcesach i porażkach w walce z niewidzialnym wrogiem. Aż w końcu sytuacje ze szpitali, w których sam zaniepokojony personel szamocze się w obawie przed najazdem pacjentów z objawami, które tak naprawdę każdy w życiu już miał, a teraz… się ich boi.

Układ odpornościowy sobie radzi

Czy na chwilę obecną da się pacjentów wyleczyć? Tak. Ale tym lekarstwem jest nasz układ odpornościowy, który w sprzyjających warunkach lepiej lub gorzej, ale sobie z nim radzi. Leczenie na chwilę obecną sprowadza się do leczenia objawowego, czyli zwalczania kolejnych objawów pojawiających się w przebiegu infekcji. Najczęściej są to: ból mięśni, ból gardła, kaszel, krwioplucie. Biegunka występowała tylko u 2-3 proc. chorych. Objawy zwykle pojawiały się między 2. a 14. dniem po zakażeniu. Przebieg zakażeń COVID-19 jest zróżnicowany: od bezobjawowego, kiedy pacjent nie zdaje sobie sprawy z obecności choroby przez łagodną chorobę przypominającą sezonowe przeziębienia, po ciężkie zapalenie płuc (śródmiąższowe obustronne zapalenie płuc), które prowadzi do niewydolności oddechowej i/lub niewydolności wielonarządowej.

Panika, jaka panuje w społeczeństwie jest na tyle duża, że chyba czas zacząć ogarniać temat i posegregować fakty zamiast popadać w rozpacz. To od nas samych w dużej mierze zależy jak będzie wyglądał przebieg szerzenia się infekcji i jak szybko do niego dojdzie. Jest tak dlatego, ponieważ to my roznosimy wirusa i sprzedajemy go na lewo i prawo witając się, dotykając klamek, kichając w autobusie czy porzucając zużyte chusteczki higieniczne poza koszem na śmieci. Nie jesteśmy w stanie na dzień dzisiejszy zamknąć całego życia na obszarze własnego M-3, co nie oznacza, że należy rzucić się w wir podróżowania, bo wycieczki do Chin są obecnie rekordowo tanie.

Zużycie mydła jest na tę chwilę tak wysokie, że ludzie chyba używają go nawet do gotowania albo kupują je dla przyszłych pokoleń. Środki dezynfekcyjne są w głównej mierze oparte na wysokoprocentowym alkoholu, ale nie należy ich pić. Tak samo jak wysokoprocentowe alkohole wcale nie są naszymi sprzymierzeńcami w walce z wirusem, a co gorsza poprzez naruszenie ochronnej funkcji nabłonka sprzyjają infekcji.

Zwykłe mydło jest wystarczające

Maski chirurgiczne, które sprzedaje się w internecie to pic na wodę w walce z koronawirusem. Służą tylko do wzbogacania się. Ich zastosowanie może ograniczać się tylko do sytuacji, kiedy sam jesteś chory i nie chcesz zarazić kichając lub kaszląc swoich najbliższych i obcych. Jeśli każdy z nas to zrobi, to ten drobny gest wróci i ktoś zadba o Twoje zdrowie. To takie proste. Noszenie flizelinowych masek co najwyżej może być modne, a każda moda przemija. Nie chronią one przed smogiem, wirusami tym bardziej. Ograniczają tylko pole rażenia, gdyż kichając, wyrzucasz z siebie areozol z prędkościa do ponad 100 km/h nawet do 3 m. I o to w tym chodzi, żeby pomyśleć o innych.

Czy jest ktoś kto nie ma jeszcze w domu środka dezynfekcyjnego? Chyba nie, tym bardziej, że każdy o nim mówi. Tylko po co? Flora bakteryjna, jaką na sobie mamy (nie tylko na skórze) to jeden z naszych większych sprzymierzeńców w walce z zagrożeniami z zewnątrz. Tępienie jej za wszelką cenę nie ma sensu, a co więcej może być szkodliwe. Przyroda nie lubi pustki i zastępuje puste miejsca niekoniecznie pożądanymi mikrobami. Każdy wie, że zażywając antybiotyki powinno się przyjmować kultury bakterii, pić jogurty, itd. Tu jest tak samo. Zwykłe mydło jest wystarczające do zachowania bezpieczeństwa, a istotniejsze od tego ile go wylejemy na ręce i na zlew jest to, w jaki sposób je myjemy.

Wszędzie są dostępne przykłady i tablice szkoleniowe higienicznego mycia rąk. I każdy element się liczy. Skończywszy na … suszeniu. Tak właśnie. Ręce suche są zdecydowanie mniej podatne na „przyklejanie” się drobnoustrojów. Starajcie się wychodząc z ubikacji publicznych nie używać klamek, a drzwi przesuwać ramieniem, łokciem. Skóra na rękach i łokciach jest niby taka sama, ale łokciem dużo rzadziej pocieramy się po nosie lub przecieramy oczy. Powiedzenie palce lizać też skądś się wzięło. Za wszelką cenę należy unikać kontaktu rąk z twarzą!

Nowe zagrożenia wynikające z globalizacji

Nie wybierajmy się też na poszukiwanie wirusa do supermarketów oraz miejsc użyteczności publicznych. Siłownia chyba też może poczekać. Nie jesteśmy w stanie w żaden sposób wyeliminować ogniw łańcucha szerzenia się epidemii, ale możemy je skutecznie minimalizować. Globalizacja, której żeby było jasne przeciwnikiem nie jestem, niesie za sobą pewne nowe zagrożenia i realia, w których musimy się odnaleźć. Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno przekłada się wczasy, na które się tak długo czekało (sam to niestety zrobiłem), ale czy na pewno chcesz zobaczyć, jak wygląda scenariusz we Włoszech i dołączyć do przymusowej kwarantanny?

Tak będzie i tak być musi. Im szybciej to zrozumiemy i zaczniemy świadomie żyć i postępować, tym szybciej ograniczymy możliwości szerzenia się zakażeń. Nie rozumiem postępowania rządzących i ich ekspertów, nie wydających w kontekście takich zagrożeń jasnych wytycznych. Nie zalecamy wyjazdów do krajów objętych epidemią? Których? Według mnie, wszystkich. Wracając z wakacji, miej na uwadze, że Twoje wspaniałe wspomnienia mogą udzielić się Twoim najbliższym, przyjaciołom, kolegom, współpracownikom, kolegom twoich dzieci w przedszkolu i szkole. Nie każdy z nich musi być tak samo silny i zdrowy, jak ty.

We Włoszech będących na chwilę obecną pierwszą linią frontu walki z wirusem i miejscem najcięższych starć wykonano ponad 30 tys. testów (liczba ta stale rośnie), a w Niemczech, gdzie nie ma jeszcze dramatu, liczba wykonanych testów idzie w setki tysięcy. Dla porównania w Polsce jest to ponad tysiąc. Niestety. Główny Inspektorat Sanitarny wprowadza nowe zalecenia i wytyczne odnośnie zgłaszania się do szpitali i u osób z lżejszymi objawami będą wykonywane testy na obecność koronawirusa, a następnie zlecana kwarantanna lub nie. Tak czy inaczej nie jesteśmy przygotowani na taką ilość nowych zachorowań. Odradzam też pędzić z katarem bez innych objawów do szpitala w celu wykonania badania, bo tam z pewnością będą pacjenci COVID-19 i o zarażenie się siłą rzeczy będzie łatwiej.

Średnio jeden chory zaraża dwóch

Należy też założyć, że każdego dnia tych zachorowań będzie coraz więcej. Średnio jeden chory zaraża dwóch. I każdy następny też. Codziennie. Będą zamykane granice i uważam, że to co zrobili Włosi to niesamowicie istotne na tę chwilę narzędzie do walki z rozprzestrzenianiem się patogenu. Nie należy się tego obawiać, a z tego cieszyć, zaakceptować. Kwarantanna to nie średniowieczne narzędzie do izolacji ludzi, a szansa dla nas, by zachować zdrowie. Świadomość i wiedza to obecnie podstawowe narzędzia, które należy wykorzystać.

Miej też na uwadze, że wchodząc do szpitala z objawami grypopodobnymi, należy też chronić ludzi tam pracujących. Niestety, oni nie są ze stali i pomimo tego, że nie jedną taką czy inną „bakterię widzieli” są tak jak i ty narażeni na rozwój choroby. Będąc chorymi sami też pójdą się leczyć, a nic mi nie wiadomo na temat jakiejś zapasowej puli lekarzy.

Andrzej Witowski

Autor jest lekarzem, bielszczaninem, specjalistą anestezjologii i intensywnej terapii, przewodniczącym zespołów ds. zakażeń szpitalnych.

Foto: Śląski Urząd Wojewódzki