Poseł do parlamentu w Wiedniu Jan Kubik, stolarz z Janowic to niezwykle barwna i wyrazista postać życia publicznego regionu na przełomie XIX i XX wieku. Miał bardzo porywczy charakter, a jego kluczenie pomiędzy pobożnymi a bezbożnymi socjalistami warte jest odnotowania. Mało kto też dzisiaj pamięta, że zaliczył on małą walkę bokserską na sali sejmowej, a wszystko w obronie honoru Polaków.

Musisz wiedzieć, Drogi Czytelniku, że w 1898 roku Jan Kubik był posłem do parlamentu w Wiedniu z ramienia Stronnictwa Chrześcijańsko-Ludowego, którego szefem był ks. Stanisław Stojałowski. Ugrupowanie to było radykalne w poglądach i brało w obronę chłopów i robotników. Domagało się osłon socjalnych, praw wyborczych, ubezpieczenia emerytalnego itp.. Jednak gdy chodzi o tzw. nadbudowę, było klerykalne - pomimo tego, że prezes stronnictwa ks. Stojałowski miał olbrzymie problemy z dogadaniem się z hierarchią kościelną. Doszło nawet do tego, że... został wyłączony ze wspólnoty Kościoła katolickiego(!).

Pięści poszły w ruch

Innej konstrukcji był Jan Kubik. Z powodu osobistego urazu do konkretnych duchownych uważał, że instytucja kościoła to forma zniewolenia, a „religia to opium dla mas”. Z każdym rokiem jego poglądy się radykalizowały, wobec czego, jak łatwo się domyślić, drogi polityczne ks. Stojałowskiego i Kubika musiały się rozejść.

Nieliczni pamiętają, że to posłowie z naszego regionu Stojałowski i Kubik opowiadali się na nich m.in. za powszechnymi, bezpośrednimi i tajnymi wyborami, w których mogliby brać udział wszyscy, którzy ukończyli 21 lat. Postulowali, wyprzedzając całą epokę, aby prawo wyborcze przysługiwało wszystkim niezależnie od płci!

Dziennikarze sprawozdający obrady parlamentarne lubią, gdy coś się dzieje. Często bowiem jest tak, że z wielkiej chmury mały deszcz spadnie, a czasami niewinny zefirek przywieje ogromną burzę. Taki właśnie przypadek miał miejsce w wiedeńskim parlamencie 9 listopada 1898 - były emocje, wyzwiska i pięści poszły w ruch, chociaż na początku nic tego nie zapowiadało. Jednym z bohaterów wydarzeń tamtego dnia był poseł Jan Kubik.

Obraził naród polski

Właściwie obrady parlamentu już się kończyły. Znużeni prawodawcy zastanawiali się, co będą robić wieczorem. W programie pozostało jeszcze tylko wystąpienie posła Schönerera i zamkniecie obrad. Co ciekawe, Georg Ritter von Schönerer, skrajny niemiecki nacjonalista znany ze swych antypolskich, antysemickich i antykatolickich wystąpień zaskoczył wszystkich pojednawczym tonem. Oświadczył posłowi Jaworskiemu, że nie rozumie, dlaczego Jaworski twierdził, jakoby on, Schönerer, obraził naród polski. Gdyby jednak tak było w istocie, to uroczyście oświadcza, że nie miał najmniejszego zamiaru obrażenia narodu polskiego i wycofuje wszystko, co mogłoby się „obraźliwem wydawać”.

Dla zgromadzonych był to szok. Nie spodziewali się tego po krwiożerczym niemieckim nacjonaliście, który nie raz trafiał do więzienia, bo wszystkich Żydów i Polaków chciał wyrzucać z Austrii i tak oczyszczoną Austrię łączyć z Cesarstwem Niemieckim. Tym razem Schönerer uderzył w pojednawcze tony. Można by wznieść okrzyk: „Kochajmy się i zapomnijmy o wszystkich urazach”, jednak z misją niweczącą pojednanie wystąpił nieoceniony w tym względzie poseł Wolf.

Wtargnął na mównicę i zaczął wykrzykiwać: - Polacy (...) mają w Austrji tyle praw, że właściwie żyją na koszt innych narodów!!! - relacjonował „Arbeiter Zeitung“. Polacy zareagowali oburzeniem, a Wolf jeszcze dołożył do pieca: - Polacy są narodem pasożytów! W tym momencie posłowie zaczęli protestować i żądać odebrania mu głosu. Niezrażony dezaprobatą sali Wolf krzyczał: - Powtarzam, że Polacy są pasożytami na ciele Austrji - przytaczał „Innsbrucker Nachrichten“. Na sali powstał tumult. Przewodniczącego z jego dzwonkiem nie było słychać.

„Ja cię łajdaku tak zbiję po pyskach”

Wolfa otoczyli członkowie Koła polskiego. Daszyński i Kozakiewicz wołali:- Jeśli tego natychmiast nie odwołasz, to cię na miejscu wypoliczkujemy! Dr Lewicki zapowiadał: - Nie wyobrażaj pan sobie, że choć słowo tu pozwolimy ci powiedzieć zanim tego nie odwołasz! - relacjonował „Neue Freie Presse“. Wolf powtarzał z uporem: - Nie odwołam! Nie odwołam! Choćby mnie w kawałki porąbano!

Niektórzy posłowie z lewicy zerwali się zaniepokojeni i próbowali uspokoić Polaków. Prade wołał. - Zlitujcie się panowie, on to odwoła! Natychmiast odwoła, tylko pozwólcie mu przemówić - pisał „Marburger Zeitung“ Tymczasem krąg zaczerwienionych twarzy i podniesionych pięści zaciskał się wokół Wolfa. Doskoczył do niego i poseł Jan Kubik z naszego regionu, wołając: - Obraziłeś polski naród! Ja cię łajdaku tak zbiję po pyskach, że popamiętasz polskiego chłopa. Doszło między nimi do szamotaniny - relacjonował dziennik „Neues Wiener Journal“. W tych okolicznościach Wolf, choć jeszcze nie zaczęto go „rąbać w kawałki” zmienił nieco ton: - Ależ czego pan chcesz ode mnie! Ja nie mówiłem o narodzie polskim, tylko o szlachcie!

Wrzawa nie cichła. Poseł Włodzimierz Gniewosz wystąpił oficjalnie o prawo do odpowiedzi Wolfowi. Przewodniczący ze względów formalnych głosu nie udzielił, lecz wezwał na mównicę zapisanego wcześniej Ignacego Daszyńskiego. Tym sposobem polskiemu socjaliście przypadł zaszczyt wystąpienia w obronie swego narodu i możliwość utarcia nosa narodowosocjalistycznemu posłowi.

Wyzyskiwany przez obcych pasożytów

„Tages-Post“ cytował: - Widzę, że w Izbie właściwie jest jedno tylko zdanie o tym nikczemnym postępku. Mimo to muszę zabrać głos, aby otwarcie i publicznie napiętnować tę podłość, zaprotestować przeciw potwarzy. Po mojej stronie sprawiedliwość i słuszność, kiedy występuję w obronie narodu krzywdzonego przez tych, co wyobrażają sobie, że stoją ponad ludźmi. Jeżeli pan chcesz wiedzieć, panie Wolf, jak naród polski pracuje i cierpi, chodź pan do nas i przypatrz mu się! - mówił Daszyński.

Wolf. - Nie głupim iść pomiędzy was! (wołania: Milczeć! Spokój!) Daszyński: - Jeżeli z całej duszy protestuję przeciw postępkowi pana Wolfa, to nie dlatego, abym go uważał za godnego odpowiedzi... Ale czynię to dlatego, bo wiem, jak ten lud jest wyzyskiwany właśnie przez obcych pasożytów. Ten lud pracuje w kopalniach węgla w Murawskiej Ostrawie, na Górnym Szląsku, w Westfalii, w północnych Węgrzech, w Ameryce. Tu, we Wiedniu nawet, pot swój wylewa przy regulacji Wiedenki i jest wyzyskiwanym najobrzydliwiej przez niby to „patrjotyczno-niemieckich” fabrykantów i przedsiębiorców, tych samych, na których żołdzie jest pan Wolf (...) - zanotowano w stenogramie z posiedzenia.

W tym momencie zezwolono na przemówienie posłowi Włodzimierzowi Gniewoszowi. Przemówił krótko, powiadając, że bywają chwile, w których najspokojniejszy człowiek nie może opanować oburzenia. Jednak on nie chciałby Wolfowi zrobić zaszczytu oburzeniem, więc oświadcza tylko, że taki podły ulicznik jak on nie może obrazić narodu polskiego!

Miał słabą rękę do fechtunku

Po tym wystąpieniu zamknięto obrady. „Kurier Lwowski” pisał: - Ostatni opuścił gmach parlamentu poseł Włodzimierz Gniewosz. Tuż bowiem po jego mowie rozeszła się pogłoska, że Wolf postanowił wyzwać go na pojedynek.

Trudno dzisiaj dociec, w jakiej kolejności nastąpiły dalsze wypadki. Bowiem okazało się, że Wolf wyzwał Gniewosza. Dlaczego akurat jego skoro najbardziej dopiekli mu Jaworski i Daszyński, nie wspominając o Kubiku, który wręcz naruszył jego nietykalność. Uważa się, że wybrał Gniewosza ze względu na wiek i „słabą rękę do fechtunku”.

Zgodnie z kodeksem honorowym, wyznaczono sekundantów i rozpoczęła się walka. Nie trwała ona długo. Najpierw Gniewosz zranił Wolfa w rękę, a później Wolf rozciął głowę Gniewoszowi. W tej sytuacji pojedynek przerwano. Relacje razem z rysunkami przedstawił z tego wydarzenia „Das interessante Blatt“.

***

Opisałem te zajścia tak szczegółowo, bo pokazują ducha tamtych czasów i pozwalają zrozumieć, jak wyglądała wtedy walka parlamentarna. Przy okazji też ujawniają one jedną ważną cechę charakteru naszego bohatera Jana Kubika - porywczość. Warto też zapamiętać, że posłowie Wolf i Schönerer byli przywódcami antyklerykalnego ruchu Los-von-Rom-Bewegung, który wzywał do zerwania z Rzymem i jego ciemnymi zabobonami. Kubik chciał się z nimi bić. Nikt wtedy nie przypuszczał, że dwa lata później panowie wspólnie będą podpisywać antykościelne interpelacje.

Jacek Kachel