Mało kto wyobraża sobie sytuację, gdy lata zawodowych doświadczeń, nierzadko lata edukacji, dziesiątki lub setki tysięcy złotych zainwestowanych w narzędzia pracy i pracowników, a także lata poświęcone na budowanie renomy firmy idą na marne z dnia na dzień. Koszmarem większości ludzi byłoby natychmiastowe pozostanie bez środków do życia z jednoczesnym zakazem wykonywania zawodu. W dobie pandemii taka sytuacja jest nie tylko nierealna, ale tylko w Polsce stała się udziałem setek tysięcy osób.

Branże rozrywkowa, wydarzeń sportowych oraz spotkań i turystyki biznesowej generują około 12 proc. polskiego PKB. Ich zapaść spowoduje kolejne straty. Rozmawialiśmy z osobami, które już drugi raz w tym roku nie mogą pracować. Jak w dobie pandemii wygląda ich życie, jak widzą plany na przyszłość i czy mogą liczyć na pomoc państwa, które m.in. na takie okoliczności przez lata pobierało od nich oraz ich pracowników podatki i inne daniny?

Branża fitness

Przedsiębiorcy i pracownicy branży fitness rozpoczęli protest, który zakończył się pozornym sukcesem. Rząd początkowo uznał szereg wyjątków, dzięki którym mogliby funkcjonować. Optymistą nie jest właściciel jednego z klubów. - Ludzie są przestraszeni. Tylko pozornie możemy działać i zarabiać na utrzymanie swoje i firm. W praktyce od miesięcy liczba ćwiczących osób spadła u nas o około 60 proc.

W trakcie pracy nad tym artykułem obostrzenia zmieniały się kilkukrotnie i w końcu rząd zdecydował się na zakaz funkcjonowania klubów. Właściciel innego zamkniętego klubu dodaje: - Jest duża niepewność jutra. Sytuacja ciągle się zmienia i wciąż wydawane są inne obostrzenia, zakazy i zalecenia. Już zawiesiłem działalność, ale przy tak nieprzewidywalnych zmianach i sytuacji przekształcenia formuły działalności nie mają sensu. Najlepiej byłoby się zamknąć, ale w wielu klubach z kosztów stałych pozostają umowy wynajmu, kredyty i leasingi. Byliśmy pewni, że po pierwszym lockdownie nasi klienci wrócą. Obawiam się, że po drugim już może być inaczej, choć gorąco liczę, że mimo wszystko przetrwamy to razem.

Branża rozrywkowa

Nie lepiej wygląda sytuacja w branżach rozrywkowej oraz organizującej wydarzenia sportowe, biznesowe i handlowe. Na dobrą sprawę od marca prawie wszystko stoi. Za organizacją każdego koncertu, zawodów sportowych, przedstawienia czy konferencją stoi kilkadziesiąt osób: nie tylko muzycy i sportowcy, ale także realizatorzy dźwięku, świateł, konferansjerzy, fotografowie, filmowcy, kierowcy, ochroniarze, makijażystki, a także osoby wykonujące prace organizacyjne. Większość z nich prowadzi małe firmy.

- Wszystko się "posypało". Obsługuję wydarzenia nie tylko związane z kulturą i sportem, ale także kongresy i konferencje. Praktycznie od marca takich zleceń nie było. Wtedy z dnia na dzień straciłem 90 proc. zleceń i tak było do września. Wyglądało na to, że od września sytuacja zacznie się normalizować, ale znów wszystko jest zamknięte. Nikomu nie opłaca się organizować imprez czy innych spotkań dla 25 proc. uczestników. Stałe koszty prowadzenia działalności nie spadły, a i żyć z czegoś trzeba. Niezależnie od sytuacji trzeba spłacać kredyty, leasing za sprzęt i samochód, utrzymać dzieci. Zrozumiałe jest, to że kultura w sytuacji pandemii schodzi na dalszy plan, ale od niej zależy funkcjonowanie i stan psychiczny ludzi - powiedział nam fotograf i filmowiec.

Wtóruje mu realizator dźwięku i dj: - W zasadzie branża muzyczna umarła z dnia na dzień. Ponad 70 proc. organizatorów odwołało zaplanowane imprezy, reszta próbowała przenosić, odraczać. Na szczęście, poza obsługą imprez moja firma zajmuje się również postprodukcją, więc skupiliśmy się na tym. Sprzęt do realizacji innych usług został zamknięty w magazynie, jednak trzeba pamiętać, że on również kosztuje, leasing i kredyty za sprzęt trzeba spłacać, a ten nie zarabia na siebie.

Niewielu profesjonalnych muzyków i artystów występujących publicznie posiada firmy. Znaczna część pracuje na umowy o dzieło, łącząc pracę w innym zawodzie z występami publicznymi. Firmy zakładają głównie ci, których kalendarze pełne są przyszłych zleceń. Nierzadko mieli zajęte terminy na nawet rok lub dwa lata do przodu. Najpierw terminy występów przesuwano, a później zaczęto je odwoływać.

Branża ślubna

Trudna sytuacja występuje także w branży ślubnej. Część ślubów i uroczystości rodzinnych została odwołana, ale przez ponad dwa miesiące usługodawcy mogli złapać choć połowę oddechu. W tej chwili nie dość, że muszą zwracać dawno wydane zaliczki i zadatki w przypadkach, gdy urządzenie imprezy jest odgórnie zakazane, to jeszcze klienci z 2021 roku przekładają śluby na kolejne lata lub odwołują je. Wygląda na to, że niezależnie od sytuacji epidemicznej i przyszły rok będzie dla branży ślubnej ciężki.

- Klientów w tej branży zdobywa się dzięki poleceniom i efektom pracy przez długie lata. Nie jest łatwo zacząć się z niej utrzymywać. W międzyczasie trzeba walczyć z konkurencją pracującą na czarno, która stanowi znaczną część rynku i której nikt nie kontroluje, samemu ponosząc przez cały rok duże koszty na rzecz państwa. Nie jest łatwo nawet bez epidemii. Najlepiej gdybym po prostu mógł pracować, ale są rzeczy ważniejsze. Najgorsza jest ta nieprzewidywalność i wyraźny brak pomysłu władz na kontrolowanie sytuacji. Staram się być przewidujący i rzadko kiedy budżet mój i firmy nie "spina się" na wiele miesięcy do przodu. Po wiosennym lockdownie nie ma tak dobrze, poduszka finansowa stopniała i żyję z tygodnia na tydzień. Za tydzień miałem mieć zlecenie, które umożliwi mi opłacanie ZUS i podatków na kolejny miesiąc. W związku z sytuacją nagle okazało się, że nic z tego.

Do grupy zamkniętych branż w ostatnich dniach dołączyła gastronomia, która może wydawać tylko posiłki na wynos. Tutaj ogromnym obciążeniem stałym jest koszt wynajęcia pustych już lokali i utrzymania pracowników.

Pomoc rządu

Rząd obiecuje pomóc zamkniętym branżom, ale jej zakres nie jest na razie znany. Jej brak mógłby narazić państwo na lawinę procesów o odszkodowania, gdyż kryzysowe regulacje ograniczające wolność gospodarczą są wprowadzane, choć nie ogłoszono stanu wyjątkowego. Wiosenna tarcza antykryzysowa nie była pozbawiona wad. Nie wszyscy, których powinna objąć doczekali się pomocy, za to wiele branż, które nie odnotowały spadków skwapliwie z niej skorzystało. Była kosztowna, a jej skuteczność dyskusyjna, ale setkom tysięcy firm pozwoliła uniknąć bankructwa.

- Tarcza trochę pomogła, ale była to krótkotrwała pomoc przeznaczona na pokrycie bieżących kosztów działalności, która de facto zamarła. Środków nie można było przeznaczyć na utrzymanie się i spłatę zobowiązań. Boję się, że po wielu latach funkcjonowania działalność trzeba będzie zamknąć i zająć się czymś innym. Szkoda wielu lat pracy oraz pieniędzy zainwestowanych w sprzęt i umiejętności. Pozostają też kredyty. Były zawieszone, ale znów je trzeba spłacać, a sytuacja się nie polepszyła. Ponowna pomoc państwa pozwalałaby przetrwać najtrudniejszy okres. Myślę nad zmianą branży, ale na jaką, skoro wiele innych może w każdej chwili spotkać coś podobnego. Nie wiadomo, ile czasu ta sytuacja potrwa i czy zmieniać całe swoje życie czy tylko przeczekać.

W sprawie dotychczasowej pomocy państwa inny przedsiębiorca ma nieco odmienna opinię: - Nie mogłem skorzystać z tarczy, bo kryteria brały pod uwagę przychód, a nie dochód. Nie biorą pod uwagę kosztów. Patrząc na sam przychód, to moja firma może się wydawać bogata, ale koszty są wysokie i po ich odliczeniu niewiele zostaje. W ostatnich latach szybko się rozwijaliśmy, zwiększała się ilość pracy i stan zatrudnienia, a więc i koszty, które są dla decydentów niewidoczne. Za to zawieszenie "podatku" ZUS dało bardzo duży oddech. Niestety, dotychczasowe rozwiązania pomocowe wielu firmom nie pomagają. Część kolegów się przebranżowiła, zazwyczaj freelancerzy, ale właściciele firm płyną.

Przebranżowienie

Takie rozwiązanie wydaje się ratunkiem, ale w dobie narastającego kryzysu trudno o satysfakcjonującą pracę. Nierzadko mikrofirmy budowały się przez długi czas i dopiero po kilku latach ciężkiej pracy i inwestycji stawały się rentowne. Trudno porzucić swoje dzieło z dnia na dzień. W lepszej sytuacji są osoby, które pracę w zagrożonych branżach łączyły z inną lub stały "na kilku nogach".

- Nikt nie wie co będzie za dwa lata, rok, a nawet za kilka tygodni. Nie pierwszy raz w życiu czekałoby mnie przebranżowienie, ale nie mam już 20 czy 30 lat i nie chcę zaczynać od pracy na najniższym stanowisku u kogoś. Za to przebranżowienie się we własnym zakresie wymaga miesięcy lub lat na rozruch oraz sporych nakładów finansowych. Nie mam ich i nie byłbym skłonny do podejmowania ryzyka, że po ich wydaniu znów z dnia na dzień nie będę mógł wykonywać swojej pracy. Póki co wolę czekać i chwytać się dorywczo innych zajęć, ale środków na utrzymanie siebie i firmy na długo mi nie wystarczy - mówi przedsiębiorca z kilkuletnim stażem.

- Od 18. roku życia prowadzę różne działalności, a także zajmuję się muzyką. Muzycy w czasie pandemii ogólnie mają "przechlapane", jeśli nie działali na różne fronty. Spadło zapotrzebowanie na zabawy taneczne, a wrosło na koncerty solowe live, ale po wprowadzeniu większych obostrzeń nawet one nie będą możliwe. Na razie udało mi się przetrwać, uruchomiłem inne usługi i skorzystałem z pomocy, jaką dała tarcza rządowa. Koszty są wysokie. Konkurencja ze strony pracujących na czarno ogromna, dlatego jeszcze przed pandemią zacząłem pracę jako specjalista ds. marketingu w korporacji - dodaje inny.

Piotr Bieniecki