A Wy mi tu Zagłobą nie wyjeżdżajcie! Przez tego pana już nikt nie zginie... e... to znaczy... przez tego pana już nikt nie ucierpi, jak przeczyta poniższą historię.
Okres był to sesyjny. Zwykle oznacza to że sesja, że powodów wiele jest. A bo to ktoś już wywalczył "zalkę", a bo to ktoś wprost przeciwnie, a bo to jutro ma próbować i ten stres dobija. I tak litanię można ciągnąć długa. W każdym razie cywilizowany i dbający o tradycję student mocno wtedy pije. Nieliczne wyjątki hektolitry kawy w czasie nocnego zakuwania, większość proporcjonalnie więcej procentowych wynalazków dla nocnego zaklinania - tak na marginesie warto wspomnieć, że obydwie metody mają podobną skuteczność. W każdym razie student pije.
Niestety na przeszkodzie kultywowaniu tradycji stały czasy, polityka i gospodarka. W równych proporcjach i równie skutecznie. Gospodarka po prostu nie wydalała wystarczającej ilości dóbr konsumpcyjnych, czasy były podłe i braku wolności do autoekspresji, a polityka rządu była antyalkoholowa, więc wolno było tylko od trzynastej. W efekcie lokalne delikatesy w nieparzyste dni tygodnia zamieniały się w obleganą twierdzę, tak gdzieś w okolicach południa. Bo i menelia się wtedy budziła i wypełzała z nor, i klasa robotnicza dyskretnie połową brygady urywała się z fabryk i budów socjalizmu, i studenci budzili się w trakcie wykładu, z niejasną myślą, że chyba to jednak nie ta sala. Wszyscy zaś, wiedzeni magnetyzmem Delikatesów (pewnie jakaś czakrama czy inna cholera w ziemi zakopana) zbierali się pod ich wrotami. Zresztą to były chyba jedyne legalne zgromadzenia. A jakże egalitarne!
Tymczasem tradycyjnie już, tak od stuleci, władza wie, że jak się lud gromadzi, to musi w celu rozrywki. Może być granatami, może komikami, może czymś innym. Z racji niewydolności gospodarki, signum czasów oraz polityki zabawiano ludek czym było najprościej, a więc loteryjką "co tym razem rzucą i ile". Długo by opisywać cuda dostarczane oraz jakie doświadczenie człowiek mimochodem zdobywał. W każdym razie w interesującym nas momencie dziejów jakoś mało przyszło Bałtyckiej czy Krakusa, za to obrodziło w wina. I w miody.
Klasa robotnicza oraz menelia miały fory, jako że koczowały tuż obok "delikatnych", więc z zawłaszczyła i wysokie rejestry procentów, i wina marki Bożolewino rocznik bieżący. W pogardzie mając wytrawne wynalazki zamorskie oraz miody słodkie. A może pragmatycznie zauważyli owi konsumenci, że korków jakiś w szyjki nawtykano i jak to potem w bramie otworzyć? Mniejsza z tym. Student niczym nie gardzi.
I tu pojawia się na horyzoncie Imć pan Zagłoba. Ktoś z naszego grona, zdrowo opierniczony że się w delegacji nie sprawdził i kapslowanego nie kupił, błysnął dykteryjką, jakoby od wina oleum się podnosi, co nam jak raz było potrzebne, a miody idą w nogi, co nam jest w akademiku obojętne. A i tak sprawdzić wypada, choćby tylko z szacunku dla pisarza podobno wielkiego. A niech tam.
Na pierwszy ogień poszły miody. Okazały się całkiem, całkiem. Tyle że jakieś słabowite bo siedzim i pijem, a efektum jakowegoś nie widno. A i koncept nieszczególny, nosy na kwintę i w ogóle jakoś tak nie po szlachecku się robi. Zupełnie jak w carskiej armii, tylko garmoszki brakuje. Natenczas Wojski... y... kolega wstał ode stoła, coby za potrzebą w ustronną stronę się być udać. Jak nie wygrzmocił w glebę! Lelum-polelum! Sienkiewiczowskie bajania nagle nabrały rumieńców, azaliż nie leży nasz brat na polepie? Od razu weselej się nam zrobiło! Wstający co prawda coś tam bełkotał że noga od krzesła i ten, tego, tam, lecz nam już z łbów się kurzyło, zresztą kto by słuchał takiego co pić niezdolen. Nadejszła więc ta chwila, gdy naród się jednoczy, skupia wokół idei, dąży do celu niepowstrzymanie. Co? No sesja i oleum potrzebne! Więc dawaj za flaszki i winniczkę oprózniać. Szafka pod zlewem okazała się pojemna.
Oleum? A by tego Sienkiewicza pociąg przejechał, kiedy dróżnikował! Jednym się podniosło, owszem, lecz treści żołądkowe. Zrazu powoli, jak żółw ociężale, ruszyły zasoby przełykiem ospale... Reszty nie warto wspominać. Innym podniósł się poziom hormonów i dawaj po akademikach sąsiednich robić rajd, bo w naszym jakoś samczo było. Pociąg taki mieli do "pci" nadobnej, że długie kursy mieli, nawet trzydniowe, a jeden student ze stacją docelową Ołtarz. Z kolei grupa całkiem spora miała wybitnie podniesiony poziom substancji oleum całkiem przeciwnej. Dość wspomnieć, że długo wspominano w okolicznych akademikach różne przypadki, gdy koleje losu rzucały jednym i drugim od pomysłu do przemysłu. Moi na przykład o północy wyśpiewał(?) hejnał mariacki z otwartego okna, dokładnie pilnując czy aby wszystkie okna się w okolicy zaświeciły. I kilka innych czynów też. No normalnie nic, tylko tego grafomana zabić. Gdyby wcześniej był nie umarł. Oleum, też coś...