Nie, to oczywiste, wizualnie osiągnięto zupełnie inny poziom kreacji. Tak się składa, że siedzę trochę okrakiem pomiędzy literaturą, grami komputerowymi i filmem, więc trudno bym negował. Na dodatek Cameron należy do grona moich ulubionych reżyserów, ani tonący korab z pięknym i łatwą, ani niebieska Pocahontas tańcząca z gałązkami, nie zmienią tego. Nawet udowadniają coś o talencie, geniuszu czy odwadze. Sam Avatar to perfekcyjnie przygotowane i wykonane widowisko, tyle że kanoniczne do redundancji.
Krąży po sieci
taki dowcip. I choć nieco złośliwości w nim jest, dużo też prawdy. Nie w sensie "Cameron plagiator", tylko w identyczności konstrukcji. A to już sięga teorii narracji, oparte jest o jeden z modeli budowy opowieści, który holywoodzka machina uznała za dominujący. Nie bez przyczyny. Zaczęta przez Campbella
rewolucja postrzegania opowiadania historii (książka "Bohater o tysiącu twarzy", bodaj pod koniec lat 40. lub początek 50. ubiegłego wieku) doprowadziła do powstania wzorca "wędrówki bohatera", szablonu gdzie wymienia się tylko artefakty. I to działa! Tak konstruowana opowieść może nie będzie porywająca, nie rzuci na kolana, nie odkryje nowych horyzontów, lecz nie będzie zła, nieczytelna. Działa to w filmie, działa w literaturze, działa w teatrze (niekoniecznie w grach komputerowych ale to inna bajka). Oczywiście od razu pojawia się kontrargument, że praktycznie wszystkie wielkie dzieła z owej teorii sobie bimbają i z zasady są jej zaprzeczeniem. Owszem, to prawda. Lecz po pierwsze geniusz nie rodzi się codziennie i nie co dzień płodzi geniuszowe bękarty, a większość to rzemiosło, może bywa wybitne, lecz rzemiosło, po drugie dobrze jest wiedzieć co się łamie i ze świadomością dlaczego oraz konsekwencji odstępstw, żeby głupot nie narobić.
Cameron świadomie użył całej wiedzy o dziwowisku filmem zwanym, żeby zminimalizować ryzyko odbioru wszędzie tam, gdzie mógł. Bo wielce ryzykował na technologii, warto pamiętać, że do Avatara prawie każdy film sięgający po 3D był klapą. Gdy dodać do tego koszt nowego podejścia do trójwymiaru (sprzęt, oprogramowanie, zespoły etc.) oczywiste się staje unikanie wszelkiego ryzyka gdzie indziej. Tak przy okazji: po zachłyśnięciu się poavatarowym skokiem na 3D obecnie widać ostre hamowanie.
Dlatego też i opowiedziana historyjka jest prócz tego, że konstrukcyjnie poprawna, to jeszcze banalna i trywialna. Głęboko czerpie w kulturowych kotłach i odławia tylko lekkostrawne kawałki. Do tego przeciska papkę przez kalki i unika ostrych przypraw. Jest i mitologia szlachetnego dzikusa, i newageowe fraternizowanie się z przyrodą, i zło wcielone korporacyjne, i miłość wielka od rażenia piorunem, i poryw serca, nawrócenie, siła jednostki, moralne przewaga, zwycięstwo... I wiele innych. Daleki jestem tu od nabzdyczania się na Wielkiego Znawcę i Krytyka, któren z pogardą splować ino będzie na podłość i marność, któren sam jeden zrobiłby to lepiej, tylko akurat mu się nie chce, ale wie jak. Wprost przeciwnie. Głęboko chylę czoła przed mistrzostwem, przed geniuszem, świadomość konstrukcji tylko pogłębia zachwyt.
Tylko nie widzę nigdzie tego "do pomyślenia". No sorki, jednak głębokość przekazu opowieści może konkurować z historią kilograma gwoździ w kartonie. Dlatego mnie wyrwało do dyskusji, bo może jednak czegoś nie zauważyłem? Zawsze istnieje taka możliwość. I tylko o to mi chodziło, bo sam film cenię wielce.