To mi się przypomniała taka historia, jeszcze z lat 80. kiedy studiowałem w Rzeszowie. Otóż było raz tak, że jeden z robotniczej braci po wypłacie poszedł z kolegami na piwo. Jak jedno piwo to i drugie, trzecie... Normalne. Gdy wrócił do domu, to poza uszczupleniem wypłaty upaprany był bardzo błockiem. Dobra żona chłopa do wyra zagnała, a ubranie do pralki wrzuciła. Jak się nasz bohater skacowany obudził, to zaczął szukać portek, gdzie w kieszeni miał resztę pieniędzy. Co się działo potem, tego nie wiem, lecz można się domyślać. Koniec końców wydobył zamoknięty zwitek z kieszeni i udał się do blokowej suszarni, by pracowicie odwijać banknocik po banknociku i wieszać klamerkami ostrożnie na sznurkach. Oczywiście musiał przypilnować majątku. W tej sytuacji zastał go ciekawski sąsiad. Co robi? Cicho sąsiad, suszę banknoty. Wie sąsiad, takie ledwo co u znajomego drukowane, tyle że trzeba zamoczyć i wysuszyć by papier przypominał ten wodny. Ale o tym cicho! Trzeba rozpieprzać tę komunistyczną gospodarkę, nie? Mniej więcej tak przedstawił sprawę sąsiadowi. Dla jaj. Tymczasem nie minęło pół godziny, gdy do suszarni wpadła doborowa ekipa milicji obywatelskiej, wspierana smutnymi panami mającymi w godle ten sam skrót, co nasze tablice rejestracyjne. I dawaj! Na szczęście sytuację łatwo wytłumaczyć się dało, tym bardziej że wśród smutnych panów był i ekspert od fałszywek. Głupia wpadka, trzeba skopać winnego. Ekipa w try miga się zwinęła i zapukała (tak dyskretnie, jak to tylko potrafią służby porządkowe całego świata, więc pół bloku słyszało łomot i "otwierać milicja!") do donosiciela, z zamiarem oklepania za składanie fałszywego doniesienia i wprowadzenie organów bezpieczeństwa publicznego w błąd. Fajnie było, bowiem ów miły i dyskretny sąsiad jak raz miał na gazie zacier i kolejną buteleczkę bimberku zakręcał po destylacji. Reszta jest oczywistą oczywistością.
Tak trochę nie na temat, przy okazji prania pieniędzy