Marek Cieślar

 

Dyplomata z Malinki

 

11 maja 2011 r. w Warszawie zmarł Paweł Adam (Adek) Cieślar, aktywny członek warszawskiego oddziału Macierzy Ziemi Cieszyńskiej, wieloletni pracownik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, dyplomata, poliglota (znał języki angielski, czeski, niemiecki, rosyjski, szwedzki).

Urodził się w 1930 r. w Wiśle. Ukończył Wydział Handlu Zagranicznego Szkoły Głównej Służby Zagranicznej w Warszawie. W latach 1957-1961 pracował w Pradze, od maja 1968 r. w Londynie, jako radca ambasady. Uczestniczył w kilku przyjęciach wydawanych dla korpusu dyplomatycznego przez królową Elżbietę II. Jedno z nich wspominał jako szczególne. W trakcie przedstawiania królowej delegacji polskiej, jej małżonek, książę Filip, zauważył, że radca wojskowy polskiej ambasady ma na piersi odznaczenie RAF-u. Książę służył w czasie wojny w marynarce wojennej, znał męstwo polskich lotników, biorących udział w Bitwie o Anglię, wdał się więc w rozmowę z polskim oficerem, podczas gdy królowa Elżbieta poszła dalej. Po kilku minutach jeden z brytyjskich dyplomatów zawrócił i poprosił księcia Filipa, aby dołączył do małżonki, która „okazywała zniecierpliwienie”. Było to jedno z nielicznych zakłóceń w ściśle przestrzeganym protokole oficjalnych przyjęć w Buckingham Palace.  

Od stycznia 1978 r. Paweł Cieślar był ambasadorem Polski w Szwecji. Wraz z żoną Irminą 10 grudnia 1980 r. towarzyszył Czesławowi Miłoszowi w trakcie uroczystości wręczenia poecie literackiej Nagrody Nobla. 

– Czesław Miłosz posiadał obywatelstwo amerykańskie i polskie – wspominał – ale Szwedom zależało na tym, aby podkreślić, że to przede wszystkim polski poeta. Poproszono więc Irminę, żeby w trakcie całej uroczystości towarzyszyła nobliście, który przybył do Sztokholmu bez żony. W czasie bankietu zasiedliśmy więc przy głównym stole obok króla Szwecji i jego małżonki, noblisty i ostatniej żyjącej wtedy członkini rodu fundatora nagrody, dziewięćdziesięcioletniej Margarety Nobel, urodzonej i wykształconej w Petersburgu. Przy stole rozbrzmiewały języki słowiańskie – rosyjski, polski, a także szwedzki, niemiecki, angielski. Był to piękny, niezapomniany wieczór... – twierdził Paweł Adam Cieślar.

Jego misja dyplomatyczna w Sztokholmie od początku była niezwykle ciekawa. Gdy, zgodnie z obowiązującą procedurą, wyruszył z Grand Hotelu na wzgórze zamkowe, aby wręczyć królowi listy uwierzytelniające, zespół warszawskiej Opery Narodowej, nocujący w tym samym hotelu, utworzył szpaler i odśpiewał uroczyście „sto lat”. W czasie rozmowy z królem nowy ambasador, żeby podkreślić, jak dobre są kontakty kulturalne pomiędzy Polską i Szwecją, wspomniał o zbliżającej się premierze „Halki” Stanisława Moniuszki w sztokholmskiej operze. Król zainteresował się tym wydarzeniem, co wywołało spore zamieszanie, gdyż premiera miała się odbyć następnego dnia i niełatwo było zorganizować wizytę króla w operze w tak krótkim czasie.

Król Szwecji był też miłośnikiem nart, zimą biegał po sztokholmskich parkach i zamarzniętych zatokach, przyjęte było więc, że zimą sztokholmskie fiordy przemierzali na nartach również przedstawiciele korpusu dyplomatycznego. Było to niezwykle trudne zadanie dla ambasadorów takich państw jak Hiszpania czy Włochy, natomiast polski ambasador, biegający na nartach od dzieciństwa, ścigał się z dyplomatami Szwecji, Norwegii, Danii, Niemiec. Wpływało to pozytywnie na rozwój dobrych kontaktów, formalnych i nieformalnych, z dyplomatami państw zachodnich.

Narty były dla Adka (jak mówiono o nim w Wiśle) niczym najlepsze przyjaciółki. Dzięki nim docierał zimą do szkoły, dzięki nim poznawał uroki beskidzkich groni, Salmopola, Malinowskiej Skały. Szusował po wiślańskich stokach często nocą, przy świetle księżyca, bo w dzień było zbyt wiele pracy w domu, w gospodarstwie. Miał siedem sióstr i trzech braci; zawsze coś trzeba było zrobić, komuś pomóc. Noc była na narty, na naukę. Często wspominał te trudne, ale piękne lata, w czasie rodzinnych spotkań. I choć przed emeryturą spełniło się marzenie mojego stryja – został ambasadorem w Indonezji i Papui Nowej Gwinei (z zachwytem opowiadał o florze i faunie Sumatry, Jawy, Borneo) – zawsze najlepiej czuł się w Wiśle. Jak tylko mógł, odwiedzał ukochaną Malinkę. Najczęściej przyjeżdżał latem, w czasie trwania Tygodnia Kultury Beskidzkiej, żeby posłuchać śpiewu górali, pośpiewać razem z nimi i znowu być, choć przez chwilę, w domu.