Magdalena Dziadek

 

Selma Kurz – gwiazda z Białej

 

15 października 1874 r. w Białej przyszła na świat Selma Kurz – jedna z najsławniejszych europejskich śpiewaczek operowych przełomu XIX i XX w. Pochodziła z ubogiej, wielodzietnej rodziny żydowskiej. Aby zapewnić dziewczynce przyszłość, rodzice ochrzcili ją w obrządku katolickim i posłali do szkoły prowadzonej przez zakonnice. Miała uczyć się krawiectwa. Siostry zakonne odkryły jej piękny głos i już jako dziecko zaczęła występować, nie zrywając kontaktu z macierzystym środowiskiem bielskich Żydów (często śpiewała w bielskiej synagodze). Tak, jak wielu ówczesnych śpiewaków pochodzących z Galicji (by wspomnieć choćby Adama Didura czy Marcellę Sembrich-Kochańską), możliwość profesjonalnej edukacji wokalnej zawdzięczała wsparciu materialnemu osób prywatnych. Dzięki poparciu m.in. księcia Nikolausa Esterházego,  wyjechała w wieku 16 lat na studia wokalne do Wiednia. Uczyła się tam pod kierunkiem Johannesa Ressa.  Bywała na edukacji w Paryżu (gdzie lekcje dawał jej m.in. słynny polski tenor Jan Reszke) i Nicei. U szczytu sławy artystka odwdzięczyła się swoim dobroczyńcom i założyła w Wiedniu przy pomocy gminy izraelickiej i Stowarzyszenia Kobiet Żydowskich fundację, która przekazywała część dochodów z jej koncertów na cele dobroczynne dla mieszkańców rodzinnego miasta.

Oficjalny debiut przyszłej gwiazdy odbył się w operze w Hamburgu w 1895 r. Wystąpiła (jeszcze jako mezzosopran) w roli Mignon w operze Thomasa pod tym samym tytułem. Rok później otrzymała angaż w operze frankfurckiej. Przepracowała tam cztery sezony, występując w rolach sopranowych, m.in. jako Carmen w operze Bizeta i Elżbieta w Wagnerowskim Tannhäuserze. W 1896 r. Gustav Mahler zaangażował ją do prowadzonej przez siebie opery królewskiej w Wiedniu. Tradycja głosi, że słynny dyrygent zakochał się w ślicznej śpiewaczce i oboje połączył na krótko gorący romans. Niestety ówczesne reguły pracy w teatrze zabraniały artystom zawierania małżeństw ze sobą. Tak więc Selma i Gustav rozstali się – dla dobra kariery obojga.

Na scenie wiedeńskiej Selma Kurz zadebiutowała również jako Mignon, następnie rozszerzyła repertuar o kolejne sopranowe role liryczne (np. Toski w operze Pucciniego), jak i dramatyczne (Zyglinda w Walkirii Wagnera). Po kilku latach jej głos dojrzał, stając się sopranem koloraturowym. Właśnie role koloraturowe, np. Gildy w Rigoletcie czy Violetty w Traviacie Verdiego  przyniosły artystce największą sławę. Według przekazów, głównym atutem Kurz była niezrównana technika realizowania tryli. Potrafiła „wytrzymywać” tryl przez prawie pół minuty (jej wielbiciele udowadniali to, przynosząc na spektakle… stopery), a jej „numerem popisowym” było wykonywanie całych sekwencji tych ozdobników. Czarowała także słuchaczy wirtuozowską, nieskazitelną intonacyjnie realizacją koloraturowych pasaży oraz umiejętnością wydobywania silnych akcentów dramatycznych za pomocą wprowadzania nieoczekiwanych pauz i akcentów. Jej styl wokalny określano jako brawurowy.

Ze sceną wiedeńską pozostała artystka związana do 1929 r. Najważniejsze wydarzenia wynikające ze współpracy z tą sceną przypadły wszakże na okres przedwojenny. Były to: udział w wiedeńskiej prapremierze opery Jolanta Czajkowskiego (1899), w premierze przywróconej w 1900 r. do repertuaru operze Mozarta Cosi van tutte, w prapremierze utworu współczesnego kompozytora austriackiego Alexandra von Zemlinskiego Es war einmal… (1900) oraz pierwszym w Wiedniu wykonaniu Madamy Butterfly Pucciniego (1907). Sukcesy Selmy Kurz zostały przypieczętowane nadaniem jej tytułu Śpiewaczki Dworu Cesarskiego (1903). Cesarz Franciszek Józef I był wielbicielem jej talentu i stale pojawiał się na wieczorach, na których występowała.

W 1904 r. Selma Kurz pojawiła się po raz pierwszy na scenie opery Covent Garden w Londynie. Później utrzymywała stały kontakt z londyńskim teatrem, wykonując tam – do 1907 r. – swe najlepsze role sopranowe i mezzosopranowe: Gildy, Elżbiety z Tannhäusera, Julii z Romea i Julii Gounoda, pazia Urbana z Hugonotów Meyerbeera. To, że nie otrzymała stałego angażu do Covent Garden, współcześni przypisali zazdrości ówczesnej primadonny londyńskiej sceny Nelly Melby.

Przed 1910 r. Selma Kurz niewiele podróżowała, warto jednak przypomnieć, że w latach 1909 i 1910 koncertowała w Polsce, wykonując recitale złożone ze swoich popisowych arii. Wiosną 1909 r. artystka odwiedziła Kraków, Lwów i Warszawę. Była oczywiście odbierana jako artystka austriacka. Co jednak zastanawiające, wielka Selma nie zebrała w Polsce dobrych recenzji, a przez ówczesnego czołowego krytyka muzycznego Zdzisława Jachimeckiego (muzykologa wykształconego w Wiedniu) została potraktowana wręcz wrogo. Po jej występie na estradzie Krakowskiego Towarzystwa Koncertowego wiosną 1909 r. opublikował Jachimecki niezwykle zjadliwy, wręcz okrutny tekst na temat artystki w poważnym piśmie Przegląd Polski, w którym prowadził muzyczny felieton. Wątki przewodnie tego tekstu to trywialność, wręcz barbarzyństwo sztuki artystki, mającej być jedynie popisem fizycznych możliwości organu głosu, nie zaś sztuką o wymiarze duchowym, ponadto zaś – komercjalizm. Dowodem na grzech „filisterstwa” Kurz miał być dobór pozycji do programu (śpiewaczka wybrała na swój koncert krakowski arie operowe z żelaznego europejskiego repertuaru). Czytamy w omawianym elaboracie następujące słowa:

– Panna Kurz pochodzi z Bielska, jest dziś jedną z najbardziej cenionych i podziwianych, jedną z najwyżej płaconych śpiewaczek europejskich, nie dziw więc, ze pewne sfery naszego miasta uważały za powinność być na koncercie, i były na nim. Wielkie powodzenie zawdzięcza panna Selma Kurz naturalnemu swojemu tryllowi, który w połączeniu z długim oddechem pozwala jej na efekty niespotykane często, ale też i niewysokiego znaczenia artystycznego. Sam głos nie ma barwy najpiękniejszej […]; nie ma tu żadnej średnicy, tony dolne nie istnieją zupełnie, góra atakowana w pełnem natężeniu lub tylko w pianissimach tonów z głowy Kopftöne ustawicznym flageolecie koloratury pokonującej przedziwnie wszystkie staccata i pasażyki, ale nieraz zamazującej portamentowo gamy biegnące w dół. Jeszcze więcej, niż dem elektrisiereden Kurzschluss zawdzięcza panna Kurz powodzenie kulturalnym upodobaniom ludów europejskich, które w tym względzie zupełnie nie różnią się od Papuasów i innych narodów na pierwotnym stopniu cywilizacji znajdującym się […]. Spotkałem nawet wybrednych smakoszów muzyki, którzy twierdzili, że w śpiewie panny Kurz jest sama dusza. Gdyby w nim była, byłaby bardzo jednostronną, panna Kurz nie wychodzi poza granicę ckliwości, która właśnie znamionuje jej głos; wyrazu różnolitego w  śpiewie tym zgoła nie znajdziemy, kilka, zaiste niezwykłych akcentów jeszcze nim nie jest. Natury sensytywne odkrywają duszę w drganiu wiązadeł głosowych śpiewaczki, o którą zapytałby retorycznie Nietzsche: Hat sie überhaupt eine Seele!![1].

Cytowany tekst kończy złośliwy komentarz na temat dodatku, jaki znalazł się w programie występu Kurz, mianowicie wykonała ona – z szacunku dla publiczności polskiej – pieśń Chopina Gdybym ja była słoneczkiem na niebie. Jachimecki przytoczył błędy wymowy artystki, jak gdyby jej winą była nieumiejętność posługiwania się językiem polskim…

Trudno pojąć, skąd się wzięła tak wielka zajadłość Jachimeckiego (skądinąd krytyka bardzo surowego i nie szczędzącego ostrej krytyki szczególnie śpiewakom). Zapewne można ją wywieść z postawy estetycznej autora, reprezentującego „chmurną” wersję młodopolskiego elitaryzmu (vide użyty cytat z Nietzschego), niewykluczone jednak, że w grę wchodziło typowe dla ówczesnego Krakowa nastawienie antysemickie (zacytowane przez Jachimeckiego błędy wymowy Kurz w pieśni Chopina upodobniają język tekstu do jidysz). Jeszcze raz odezwał się Jachimecki po występie Selmy Kurz w 1910 r. Tym razem ogłosił – jakże przedwcześnie! – koniec jej kariery:

– Panna Kurz zapowiada w reklamach, że w niedługim czasie zamierza pożegnać się z estradą i sceną i usunąć w zacisze domowe. Zenit wielkiej sztuki technicznej p. Kurz zaczyna już mijać. Wszystko, co stanowi sławę śpiewacką artystki, dalekie jest wprawdzie od dekadencji,  nie zmieniła się długość i bajeczne crescendo trylu, nie ociężała gibkość w pasażowaniu. Czuć jednak znużenie głosu, czasami nawet forsowanie wydobywanego we frazach dramatycznych, podkreślanych przez pannę Kurz z zapałem artystki dramatycznej, znika powoli barwa i ciepło. Rzecz jasna, że produkcje panny Kurz muszą jeszcze niebywale interesować, zwłaszcza, jeśli słucha się je po raz pierwszy, lub drugi i trzeci.[2]

– Kiedy Jachimecki wykonywał swój „wyrok” na artystkę (nic dziwnego, że wobec takiego przyjęcia już nigdy więcej nie przyjechała do Krakowa), była ona świeżo po ślubie z wiedeńskim ginekologiem Josephem von Halbanem i rzeczywiście planowała ograniczenie działalności scenicznej i estradowej. W 1912 r. urodziła córkę Désirée (Dési), a w 1915 syna Georga. Córka poszła w ślady matki. Została również śpiewaczką operową. Posiadała głos podobny do głosu Selmy – sopran koloraturowy. W latach 30. XX wieku występowała w ośrodkach niemieckojęzycznych pod nazwiskiem Halban-Kurz. Wróżono, że zajmie miejsce matki – recenzent dziennika „Prager Presse” mianował ją po występach w praskim Neu Deutsches Theater w 1936 r. „Zelmą Drugą” („Selma die Zweite”), zwracając uwagę na podobieństwo jej koloraturowego głosu do głosu matki[3]. Dési była autorką kilku artykułów poświęconych Selmie Kurz, opublikowanych w Europie i USA; w 1983 r. ukazała się w Niemczech książka jej autorstwa pt. Selma Kurz – die Sängerin und ihre Zeit.

Ostatnie wielkie osiągnięcie sceniczne Selmy Kurz to występ w operze wiedeńskiej w prapremierze drugiej wersji opery Richarda Straussa Ariadna na Naxos – w roli Zerbinetty, która została  przerobiona przez kompozytora z myślą o walorach głosu i osobowości  artystki. Owa prapremiera miała miejsce 4 października 1916 r. Wybitny krytyk wiedeński Julius Korngold opisał na łamach czołowego wiedeńskiego dziennika „Neue Freie Presse” jej kreację jako niezwykłą; warto ją zacytować jako pouczającą kontrpropozycję wyżej przytoczonej tyrady krakowskiego krytyka Jachimeckiego:

– Błyskotliwa była pani Halban-Kurz jako Zerbinetta, wywołując niegasnące oklaski widowni

w godnej podziwu deklamacji w wielkiej arii. Jest ona nadzwyczajną artystką, jakiej wymaga ten nieporównywalny z niczym wirtuozowski utwór. Potrafi ona, na ile to jest w ogóle możliwe, poprzez swoją empatię i artystyczną roztropność, poradzić sobie z wszelkimi trudnościami tego brawurowego dzieła, tak iż słuchacz nie ma poczucia trudności[4].

Korngold potrafił wydobyć niezwykłą zasługę Selmy Kurz jako wykonawczyni roli Zerbinetty, jaką było wspomniane przez niego zniwelowanie wrażenia trudności: wszak muzyka Straussa jest dla śpiewaka ogromnie trudna, wymaga bezbłędnej intonacji i znakomitego słuchu, potrzebnych do  poruszania się w obszarze języka już prawie atonalnego. Przeciętny śpiewak takiej roli po prostu się nie nauczy. A cóż dopiero mówić o umiejętności wydobycia głęboko ekspresjonistycznego piękna tej muzyki!

W latach 20. XX wieku Selma Kurz zrealizowała kilka tournée – odbyła podróże do USA (w 1921 dotarła do Nowego Jorku) i Kairu, odwiedziła m.in. Paryż, Rzym, Monte Carlo, Amsterdam, Salzburg (gdzie śpiewała arie Mozartowskie w ramach dorocznych festiwali poświęconych temu kompozytorowi), Budapeszt, Bukareszt, Pragę. W Warszawie gościła w 1925 r. na zaproszenie ówczesnego szefa Filharmonii Warszawskiej Grzegorza Fitelberga, który w 1907 r. rozpoczynał karierę w operze wiedeńskiej – jako następca Gustava Mahlera. Na estradzie Filharmonii Warszawskiej Selma Kurz wykonała swe ulubione arie, m.in. Mozarta i Rossiniego, nie wywołując zresztą, co charakterystyczne dla Polski, większego zainteresowania prasy (dłuższy artykuł poświęciła jej jedynie „dyżurna feministka” warszawska Helena Dorabialska (kompozytorka, profesor harmonii w konserwatorium warszawskim, pisująca recenzje muzyczne w socjalistycznym dzienniku „Robotnik”).    

Lata 20. XX wieku to również okres wytężonej pracy Selmy Kurz w dziedzinie nagrań muzycznych. Najwcześniejsze nagrania artystki pochodzą z lat 1907-1914. Po wojnie Selma Kurz podjęła współpracę z wytwórniami Berliner Records, Zonophone, Polydor, HMV Records i Deutsche Gramophon, a efektem są płyty, na których utrwalono jej wykonania arii Mozarta, Pucciniego, Rossiniego, Verdiego, jak również kilka „lżejszych” pozycji, w rodzaju walca Straussa Nad pięknym modrym Dunajem.

W ostatnich latach życia artystka walczyła z chorobą nowotworową. Zmarła 10 maja 1933. Została pochowania w Grobie Zasłużonych (Ehrengrab) na Centralnym Cmentarzu (Zentralfriedhof) w Wiedniu, tam, gdzie znajdują się nagrobki największych muzyków austriackich. Imieniem artystki została nazwana jedna z ulic w Wiedniu. Znajduje się ona na przedmieściu Liesing, tradycyjnie zamieszkiwanym przez artystów. Warto zaznaczyć, że w rodzinnej Białej (obecnie Bielsku-Białej) zawiązała się grupa entuzjastów Selmy Kurz, którzy pracują nad przywróceniem pamięci o artystce w Polsce. Na stronie internetowej Bielska-Białej www.bielsko-biala.pl można przeczytać artykuł o artystce pióra Agnieszki Pollak-Olszowskiej pt. Wielka kariera ubogiej śpiewaczki. Także najnowsze publikacje książkowe poświęcone miastu zawierają wzmianki o tym, że wywodzi się z niego wiedeńska gwiazda. Trwają starania o nadanie imienia artystki jednej z bielskich ulic.

 



[1] Zdzisław Jachimecki: Muzyka w Krakowie. „Przegląd Polski” t. 172, kwiecień-czerwiec 1909, s. 199.

[2] Zdzisław Jachimecki: Muzyka w Krakowie. „Przegląd Polski” t. 175, styczeń-marzec 1910, s. 418.

[3] Selma die Zweite. „Prager Presse” nr 20 z 21 I 1936.

[4] “Glänzend war Frau Halban-Kurz als Zerbinetta, mit dem bewunderungswürdigen Vortrage der grossen Arie entfesselte die anhaltenden Beifall bei offener Szene. Sie ist eine ausserordentliche Kunstsängerin, die dieses beispiellose Virtuosenstück erfordert, und sie benimmt, soweit es überhaupt möglich ist, durch spielerische Ueberlegenheit, durch Liebenswürdigkeit in der Bravour dem Stücke die Schwere, dem Hörer das Gefühl der Schwierigkeit”. Julius Korngold: Feuilleton. Hofoperntheater. “Neue Freie Presse” No. 18723, 5  October 1916, s. 5.