Krzysztof Płatek

 

Jest jazz

 

Pierwszy jazzowy zespół w Bielsku-Białej powstał 48 lat temu (był rok 1965), gdy grupka uczniów Liceum Muzycznego im. M. Karłowicza usłyszała groźnie brzmiące słowa: – Panowie, będziemy grali jazz! – A co to takiego? – zapytał jeden z nich. Kolega usłyszawszy pytanie, usiadł do fortepianu i zagrał coś, co utrwaliło mi się w pamięci do dziś – wspomina Kazimierz Jonkisz. Był to znany standard Duke’a Ellingtona „Take The A Train”. Kto to zagrał? Oczywiście Andrzej Zubek.

 

Prehistoria

 

– Pierwszy zespół jazzowy w Bielsku-Białej powstał pod jego kierownictwem. Był to zespół typowo dixielandowy. Któregoś dnia zrobiliśmy próbę na terenie naszej szkoły. Nie upłynęło chyba 10 minut, kiedy pojawił się dyrektor szkoły, który gromkim głosem zapytał: „Macie stypendium?” Chórem odpowiedzieliśmy „Taaak”, „No to już nie macie”. Energicznie zamknął drzwi i wyszedł. [...] Rok 1967 był absolutnym triumfem jazzu w Bielsku. Bronisław Suchanek, Bogdan Skawina, Andrzej Zubek i Kazimierz Jonkisz – zostali laureatami Jazzu nad Odrą ’67! – pisał Kazimierz Jonkisz w programie I Zadymki Jazzowej.

W 1977 r. Jerzy Rocławski i Antoni Karcz wraz z grupką entuzjastów, by wspomnieć przede wszystkim Stanisława Waszkiewicza, Jerzego Chudzika i Waldemara Matuszewskiego, założyli Dyskusyjny Klub Jazzowy „Piątawka”, którego pierwotna siedziba mieściła się na pl. Wolności w klubie PSS, a potem w klubie osiedlowym „Planetarium” przy ul. Piastowskiej. Zaczęło się niewinnie – od słuchania płyt jazzowych i prelekcji na temat muzyków. Ambicje jednak rosły, zatem przyszedł i czas na koncerty jazzowe. Oczywiście z racji na ówczesne realia „zamkniętego kręgu” gościli w klubie niemal wyłącznie wykonawcy polscy, ale za to jacy!: grupa Osjan, Jarek Śmietana, Jan Ptaszyn Wróblewski, Zbigniew Namysłowski z Air Condition, Adzik Sendecki z grupą, znakomity duet fortepianowy Zubek – Banasik, Grażyna Łobaszewska z grupą Crash, Staszek Sojka, legendarny Dżem z Ryśkiem Riedlem, Krzak, Laboratorium i In.

Piękny dorobek w czasach siermiężnych, gdy jazz uchylał nieco młodym mieszkańcom miasta okna wolności. Regularna działalność klubu skończyła się wraz z wprowadzeniem stanu wojennego. W roku 2005 Jerzy Rocławski reaktywuje „Piątawkę”, a patronat nad klubem obejmie założone przez niego Stowarzyszenie Kulturalne „Sonata”. Koncerty będą się odtąd odbywały przede wszystkim w siedzibie BWA (popularne „Akwarium”). Wystarczy przywołać występy zespołu Walk Away, Błędowski – Winder Band, Zbigniewa Namysłowskiego z zespołem, Anthimosa Apostolisa z zespołem (nota bene od lat bielszczanina), bielszczanki Beaty Przybytek ze swoją grupą czy innego bielskiego muzyka, mocno wpisanego w nasze jazzowe życie – Marcina Żupańskiego z jego kwartetem. Dwukrotnie zapraszany był do nowej „Piątawki” Hiram Bullock. „Sonata” z „Piątawką”  ma się dobrze i w dalszym ciągu współtworzy bielskie życie koncertowe.

Historia jazzu w naszym mieście miała zatem swoją dramaturgię. Założony przez Andrzeja Zubka zespół, zanim zaczął zdobywać laury, przysporzył muzykom nie lada kłopotów w szkolnych murach. Świetnie rozwijającej się „Piątawce” podcięła skrzydła haniebna karta historii najnowszej. Na szczęście wszyscy jakoś się pozbierali i trwają do teraz, dopisując dalsze karty do dawnej działalności. W mieście pojawili się nowi wspaniali muzycy: Iwona Loranc, Beata Przybytek, która ma już na swoim koncie cztery znakomite płyty, bracia Łukasz i Paweł Golcowie, Krzysztof Maciejowski, Marcin Żupański, Krzysztof Dziedzic, by wspomnieć tylko kilku najbardziej znanych.

 

Beata Przybytek nagrała już cztery płyty, a także doczekała się realizacji swoich nagrań w Japonii. Jej ostatnia płyta, pt. „I’m gonna rock you”, do której w całości napisała muzykę, zachwyciła i słuchaczy, i recenzentów. Adam Baruch napisał: – Poziom artystyczny kompozycji jest zachwycający, a te 16 kompozycji to klejnoty różnorodne w swej formie, pełne wyrazu. [...] Kapelusze z głów. Jazz Forum w 2012 r. umieściło płytę na podium w dwóch kategoriach: Album Roku i Nadzieja Roku. Beata koncertuje w całej Europie, jest zapraszana na wiele festiwali jazzowych. Ponadto jest wykładowcą wokalistyki w Krakowskiej Szkole Jazzu i w Instytucie Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach. Tworząc muzykę i nagrywając płyty jest wierna jazzowej formule, co nie znaczy, że jej muzyka jest adresowana li tylko do wtajemniczonych jazzfanów.

 

Nowa era

 

Przecieraliśmy oczy ze zdumienia, gdy na bielskich słupach ogłoszeniowych zobaczyliśmy plakaty zapowiadające koncert septetu Wintona Marsalisa. Miejsce akcji – kościół św. Maksymiliana Kolbego. Był 17 listopada 1994 r. Trzeba pamiętać, że to był czas największych sukcesów amerykańskiego trębacza. Ogłoszono go nowym Louisem Armstrongiem. Mówiono, że jego technika gry na trąbce zdecydowanie przewyższa Davisową. To, że takie koncerty organizowano w Warszawie, wiedzieliśmy, ale że w Bielsku... Nie do wiary. W jednym momencie poczuliśmy dreszcz wielkiego świata. Marsalis przyjechał do Bielska-Białej na dwa dni i obok wspaniałego koncertu w Aleksandrowicach dał jeszcze lekcję mistrzowską uczniom bielskiej szkoły muzycznej i wielu fanom, jacy zjawili się w środowe przedpołudnie 16-go listopada w BCK-u. Zdumieni słuchaliśmy nie tylko jego trąbki, ale i pasjonującej opowieści o muzyce, o wykorzystaniu ciszy, o tym jak ją grać, gdy jeszcze dźwięk nie dociera do słuchaczy, ale już w powietrzu tworzy się jego magia. Zapamiętaliśmy tę lekcję na zawsze. A sam koncert zgromadził kilka tysięcy słuchaczy, również spoza Polski. Od tego momentu datuje się nowa era – era wielkich koncertów jazzowych w Bielsku-Białej. A potem już za ciosem – BCK organizuje koncert Joego Hendersona (24 października 1995). Zaraz po największych sukcesach wielkiego saksofonisty, który zdobył wszystkie możliwe laury po nagraniu płyt: „Lush life” i „So near, so far”, gdy Down Beat ogłasza go rok po roku saksofonistą numer 1 na świecie. I znowu kościół w Aleksandrowicach stał się dla fanów jazzowej muzyki centrum świata. Nagle okazało się, że do tej pory peryferyjne miasto może być polskim Montreux. Za kilka lat tamto marzenie zaczęło się powoli spełniać, a mrzonka zaczęła nabierać realnych kształtów. Bielskie Centrum Kultury dało nam wtedy poczucie nadzwyczajności. Polityczna wolność stała się również asumptem do wolności spełniania marzeń. Bielsko stało się dla nas – miłośników jazzu – miastem szczególnie przyjaznym. Z dumą mówiliśmy o naszych koncertach.

Potem już się posypało: Paco de Lucia, John Scofield, Al di Meola, Jean Luc Ponty, Candy Dulfer, Jan Garbarek, Joe Zawinul i tak można wyliczać... Okazało się jednak, że to dopiero przedsmak tego, co miało nastąpić w następnych latach. Apetyty rosły, by z czasem zaowocować aż dwoma festiwalami jazzowymi w Bielsku-Białej: Bielską Zadymką Jazzową pod przywództwem dyrektora festiwalu i jego pomysłodawcy – Jerzego Batyckiego i Bielską Jesienią Jazzową, której dyrektorem BCK uczynił naszego czołowego trębacza - Tomasza Stańkę.

 

Zadymka

 

Myśl o tym pierwszym festiwalu jazzowym zrodziła się w... Nowym Jorku, jeszcze w 1997 r., gdzie Jerzy Batycki wraz z Mirkiem Szklarskim oglądali plakaty zwiastujące wielkie koncerty jazzowych sław i zamarzyli, aby choć małą cześć tego świata przenieść do Bielska-Białej. Od pomysłu do realizacji upłynęły dwa lata. W 1999 r. zaczęła się nowa epoka w bielskim świecie koncertowym. Batycki miał ambicję, by ten pierwszy zimowy festiwal jazzowy pokazał w pigułce historię jazzu od Nowego Orleanu po ten tworzony współcześnie. I tak na inaugurację w Bania­luce zagrał tradycyjny zespół Prowizorka Jazz Band, natomiast ukoronowaniem festiwalu był występ Tomasza Stańki z towarzyszeniem Simple Acoustic Trio. Opiekunem i mentorem festiwalu był od samego początku do dzisiaj – Jan Ptaszyn Wróblewski, nie tylko wielka postać jazzu, ale i wspaniały gawędziarz, i niezrównany konferansjer najważniejszych festiwalowych koncertów. W czasie II Zadymki Jazzowej, Jerzy Batycki postanowił sprowadzić naszych wielkich eksportowych muzyków, którzy święcili triumfy w Stanach Zjednoczonych i nie tylko – Urszulę Dudziak i Michała Urbaniaka. Do tego wymyślono, że Urbaniak zagra z Golec uOrkiestra. Po kilku próbach muzycy stanęli wspólnie na scenie i tak zaczęła się piękna i barwna historia najlepszego jazzowego festiwalu w Polsce (zgodnie z ankietą Jazz Forum „Zadymka” w przekonaniu czytelników od trzech lat zajmuje szczytowe miejsce, wyprzedzając nawet legendarny Jazz Jamboree w Warszawie). „To wspaniale, że w moich rodzinnych stronach powstał ten festiwal” – napisała wówczas Urszula Dudziak – Cieszę się, że mogę wziąć udział w tej jazzowej zadymie. Dla mnie to taka podróż sentymentalna – spotkanie z dzieciństwem.

Warto pamiętać, że bracia Golcowie zaczynali od jazzowego grania. Jako uczniowie Szkoły Muzycznej II stopnia w Bielsku-Białej w roku 1990 wraz z kolegami z klasy zakładają swój pierwszy zespół Straight Ahead. Razem z nimi jazzują bielszczanie: Krzysztof Dziedzic (perkusja), Krzysztof Maciejowski (skrzypce), Marek Olma (wibrafon), Eugeniusz Kubat (kontrabas, gitary basowe), Marcin Żupański (flet), Tomasz Pala (fortepian), Sebastian Sojka (instrumenty perkusyjne). Swoją drogą, cóż to był za rocznik! – same tuzy, dzisiaj bardzo znani muzycy i kompozytorzy. Później bracia stworzą formację „Alchemik”, gdzie mocno wyczuwalne były związki z grą Milesa Davisa, do którego bezpośrednio nawiązywał już choćby czerwoną trąbką Łukasz Golec.

W 1998 r. na The 20th Hoeilaart International Jazz Contest w Belgii zespół Alchemik Acoustic Jazz Sextet zdobywa pierwsze miejsce! W uzasadnieniu werdyktu jury czytamy: – Pierwsze miejsce za entuzjazm na scenie, za oryginalne kompozycje oparte na muzyce korzeni, za humor i wirtuozerię.

I tak to się zaczęło. Potem ambicje festiwalu już tylko rosły. Zmieniały się miejsca akcji, był teatr Banialuka, była słynna Piwnica Zamkowa, Fabryka Rozrywki, klub „Klimat”, niezmiennie Teatr Polski i schronisko na Szyndzielni, gdzie festiwal ma co roku swój niezapomniany finał. Wielość miejsc koncertowych wydarzeń tworzy niezwykłą aurę, buduje przestrzeń, która sprawia, że miasto żyje osobnym pulsem w ten zadymkowy czas.

Dzisiaj Lotos Jazz Festival Bielska Zadymka Jazzowa ma już za sobą 15 lat i występy artystów, od nazwisk których kręci się w głowie. Piękną tradycją imprezy jest nagroda Anioła Jazzowego w postaci statuetki autorstwa bielskiej rzeźbiarki Lidii Sztwiertni. Wystarczy wymienić laureatów tego trofeum, by poczuć smak minionych wydarzeń:

Andrzej Zubek, Kazimierz Jonkisz, Urszula Dudziak, Jan Ptaszyn Wróblewski,
Adam Pierończyk, Simple Acoustic Trio, Roy Hargroove, Yellowjackets, Joe Lovano, Charlie Haden, Ron Carter, McCoy Tyner, Dee Dee Bridgewater, Ahmad Jamal, Wayne Shorter, Maria Schneider, Archie Shepp, Benny Golson.

Nie tylko jednak Anioły jazzowe zadymiały szaleńczo i pozostały w pamięci słuchaczy. Jeśli ktokolwiek widział i słyszał Jamesa Cartera w 2009 r., nie zapomni tego nigdy, nikt nie zapomni także koncertu Kenny’ego Garretta w czasie ostatniej Zadymki. Trudno traktować te wydarzenia w sposób czysto muzyczny. Muzyka wykroczyła ze swoich ram i połączyła się z energią świata, a może z energii świata się na czas występów wyłoniła, by użyczyć swej

siły.

 

Jazzowa Jesień

           

W roku 2003 Bielskie Centrum Kultury, biorąc sobie za dyrektora artystycznego Tomasza Stańkę, stworzyło kolejny w naszym mieście festiwal „Jazzowa Jesień”. Bohaterem każdego z tych festiwali jest generalnie rzecz biorąc wytwórnia Manfreda Eichera z Monachium – ECM. Reprezentujący tę wytwórnię Tomasz Stańko każdego roku sprawia bielskim fanom muzyki coraz to nową frajdę. Sam Stańko zaszczyca każdy z festiwali swoim występem w różnych składach, prezentując swoje nowe projekty muzyczne, jesteśmy zatem słuchaczami premierowych programów najpierwszego spośród polskich muzyków jazzowych. A poza tym, kogóż tu z wielkich nie było: Manu Katche, John Abercrombie, Ralph Towner, John Taylor Trio, Enrico Rava i Stefano Bollani, Jack de Johnette Trio, Gary Peackock z Tomaszem Stańko i Marcinem Wasilewskim, John Scofield Trio with Horns, Bo Stenson Trio, Roscoe Mitchell Octet, Charles Lloyd (Jesień Jazzowa gościła go dwukrotnie, w 2007 roku w trio z Zakirem Hussainem i Ericem Harlandem, a w 2012 z Marią Farantouri). VI Jesień Jazzowa przyniosła jeden z największych momentów w historii bielskich festiwali – koncert w aleksandrowickim kościele Ornette’a Colemana w kwintecie. Ponieważ Coleman jest jedną z najjaśniejszych gwiazd awangardy jazzowej od lat ’50 ubiegłego wieku i prekursorem freejazzu, przeto jego koncerty zawsze stają się wielkimi wydarzeniami. Wówczas to również po raz pierwszy Jesień gościła Dino Saluzziego i Anję Lechner, by zaprezentować jeszcze jedną odsłonę ECM’owiego katalogu muzycznego – ECM New Series. Tu prezentowana jest muzyka poważna, dawna i tworzona współcześnie. Saluzzi, argentyński bandeonista i jednocześnie kompozytor całego programu, zaprezentował wraz z niemiecką wiolonczelistką utwory klasyfikujące się pomiędzy klasyką a jazzem. Tym samym formuła festiwalu została poszerzona o nowe horyzonty. I chwała, bo jak manifestuje to swoją wytwórnią Manfred Eicher, nie powinno się wytyczać granic dla żadnego z gatunków muzycznych. Tego roku wystąpiła słynna bandliderka – Carla Blay wraz ze Stevem Swallowem i The Partyka Brass Quintet z programem kolęd jazzowych. Gościliśmy również wybitnego kontrabasistę, Czecha z pochodzenia – Miroslava Vitouša wraz z jego wspaniałym kwartetem, w którym na trąbce grał Włoch Franco Ambrosetti. VII Jesień pokazała reaktywowany duet z czasów początków ECM-u – Chick Corea i Gary Burton. Magia tego koncertu, który odbył się w aleksandrowickim kościele, jest pozasłowna – „Cristal silence” albo jak głosił ECM’owski slogan: „The most beautiful sound next to silence”. I tak to było. Przybyli wówczas jeszcze i Arild Andersen Trio, i Andy Sheppard Quintet, a także Maciej Obara – już owiany sławą laureat Konkursu na Bielskiej Zadymce Jazzowej – który ze swoim amerykańskim zespołem zaprezentował jazz totalny, jakiego nie powstydziłby się John Coltrane.

Legendarny Lee Konitz, saksofonista altowy, którego słyszymy na owianej mitem płycie Milesa Davisa „Birth of the Cool” z 1949 r. pojawił się na Jesieni w 2010, by olśnić elegancją i energią. Wiek 83-letniego muzyka, jednego z ojców cool jazzu, stanowił wielką siłę dla jego kwartetu. Muzycy czerpali zeń nie tylko tę moc sprzed lat, ale widocznie mieli świadomość, że stają się częścią legendy. W 2010 r. gościliśmy przynajmniej jeszcze jedną z nich – Abdullaha Ibrahima, 76-letniego pianistę, który zawsze łączył duchowość Afryki z jazzową tożsamością Nowego Świata. W 2011 pojawili się na scenie BCK-u Pharoah Sanders, znany przede wszystkim z występów z Johnem Coltranem, ale i drugi współmuzyk wielkiego Coltrane’a – Cecyl Taylor. Jeden festiwal – dwie legendy. Niezwykłe wrażenie zrobił tego roku na słuchaczach Tom Harrell, który „istnieje” tylko wówczas, gdy gra na trąbce, gdy natomiast odkłada instrument, do głosu dochodzi jego choroba, a on sam staje się kimś zupełnie innym, jakby ktoś przerzucił przez poręcz krzesła jego garnitur. Muzyka sprawia, że młodnieje, rysy jego twarzy stają się ostre, a sama postać pięknieje jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Niezwykła postać, niezwykła muzyka, wielki koncert. Dwukrotnie na 9. festiwalu mieliśmy okazję zobaczyć i usłyszeć Craiga Taborna, obecnie jednego z najbardziej kreatywnych muzyków jazzowych na świecie. Pianista traktuje instrument polifonicznie. Każda z jego rąk gra coś innego. Jeśli prawa tworzy temat, lewa go kontrapunktuje lub się z nim przekomarza. Przyszłość jazzowej pianistyki należy do Taborna. Pierwszy projekt zaistniał na deskach BCK-u za sprawą Michaela Formanka i jego kwartetu, drugi pojawił się, gdy Taborn dołączył do zespołu Tomasza Stańki. Publiczność została dwukrotnie znokautowana.

Od kilku lat Jesień oferuje niezwykłe przeżycie miłośnikom jazzu tradycyjnego, by wspomnieć zeszłoroczny występ legendarnego Big Bandu Chrisa Barbera. Urodzony w 1930 roku brytyjski puzonista uchodzi za jednego z najbardziej wpływowych muzyków w Wielkiej Brytanii. Jego koncert był połączeniem tradycji i tego wszystkiego, co wydarzyło się na muzycznej scenie ostatniego półwiecza. Nostalgia i dynamit! A potem po raz czwarty już w Bielsku Jan Garbarek, tym razem w kwartecie z  Trilokiem Gurtu. Sala pękała w szwach. Garbarek, jeden ze sztandarowych muzyków ECM-u, cieszy się niemal rockową popularnością pośród polskiej publiczności. Na szczególną jednak uwagę zasłużył koncert Charlesa Lloyda i Marii Farantouri z programem „Athens Concert” – mistyczny, wyciszony, pełen duchowej tajemnicy. – To jakby śpiewała do mnie matka wszechświata, przynosząca zbawienie nam wszystkim – pisał o śpiewie Farantouri Lloyd. I to było słychać, ale nie tylko w głosie Greczynki, ale i w subtelnościach saksofonu Lloyda.

Dwa festiwale jazzowe – jedno miasto i w dużej mierze podobna publiczność. Każdy z festiwali ma swój osobny charakter; osobowości, które go tworzą, także bowiem są różne. Wydawać się może, że Zadymka skierowana jest do szerokiej publiczności, od tej młodszej, która gustuje w nowoczesnych klimatach i tej starszej, skłaniającej się ku tradycji, Jesień natomiast zdaje się grawitować ku klasyce i temu, co „najpiękniejsze po ciszy” wg ECM-owskiej zasady, stąd przeważa tu bardziej nobliwa publiczność. Warto pojawić się na obu festiwalach, by dać się unieść urodzie każdego z nich.