Bielsko-Biała (i nie tylko), cz. 2.

– wspomnienia Piotra Dudka spisał Dobrosław Barwicki-Picheta

 

– W latach 90. był Pan dyrektorem Rafinerii Czechowice.

– Na początku lat 90. wzmogła się konkurencja między CPN-em i rafineriami i trzeba było znaleźć własne dojście do rynku, przekształcić firmę z typowo produkcyjnej w handlowo-produkcyjną. Stworzyliśmy od zera dział marketingu, który działał bardzo skutecznie. Między innymi zrobiliśmy taką rzecz. W 1994 r. auto naszego zespołu, z kierowcą – bielszczaninem Mariuszem Ficoniem, wystartowało w Rajdzie Monte Carlo. Naszym głównym konkurentem wtedy była Rafineria Gdańska. Mieli dużo więcej pieniędzy, ale my mieliśmy bardziej pomysłowy dział marketingu. I gdy zrodził się pomysł startu w Rajdzie Monte Carlo, to udało się go odpowiednio przygotować i zrealizować. To są, rzecz jasna, wielkie przygotowania, w tak dużej imprezie nie da się wystartować z marszu. Trzeba było ciężko pracować nad przygotowaniami, a jednocześnie trzymać je w tajemnicy, bo Gdańsk do pewnego momentu w każdej chwili też mógł wystartować – stać by ich na to było, i to w większej skali. A my chcieliśmy to wydarzenie nagłośnić, bo od 17 lat na starcie rajdu nie stanął żaden Polak.

Rajd startował w styczniu i jak uznaliśmy, że już jest bezpiecznie, że już nikt z konkurencji do startu zgłosić się nie da rady, to wtedy skrzyknęliśmy konferencję prasową w Hotelu Europejskim w Warszawie. Ściągnęliśmy największe tuzy dziennikarstwa, ponad 200 osób. To była jedna z trzech wiadomości dnia w Wiadomościach TVP. Niewielkim kosztem osiągnęliśmy bardzo duży efekt już na wstępie. Jak to zobaczył mój przyjaciel, prezes z Gdańska, to mu szczęka opadła. Samochód – cinquecento – stał oklejony naszymi żółto-czerwonymi barwami przed hotelem – to było duże wydarzenie. A marketingowo sukces był ogromny, przy tym osiągnięty bardzo niskim kosztem, zupełnie niewspółmiernym do efektów. Pamiętam, że wtedy minuta czy pół minuty reklamy w TVP kosztowałaby nas więcej, niż wszystkie nakłady, jakie na rajd ponieśliśmy. Efekt był taki, że znacząco wzrosła nam sprzedaż nie tylko produktów reklamowanych przy okazji rajdu.

– W Pana życiu można też odnaleźć wątek egzotyczny – pracował Pan przez trzy lata w Iraku. Jak ten kraj Pan odebrał, a jak Pan patrzy na Irak teraz?

– To był jednak zupełnie inny Irak. Dzisiaj bym tam nie pojechał, bo wypuszczono demony z puszki Pandory czy lampy Aladyna. Wprawdzie za moich czasów był tam dyktator, działy się różne rzeczy, ale panował ład, a dzisiaj się zarzynają nawzajem. Wtedy nie wiedziałem, że są jacyś szyici, sunnici, po prostu różne wyznania ze sobą koegzystowały, w samym Bagdadzie są przecież trzy katolickie kościoły, do tego koptyjskie, ormiańskie, była nuncjatura papieska. Oczywiście, była też wtedy wojna z Iranem i to czasem było widać.

– A różnice kulturowe? Chyba są spore i zauważalne dla Europejczyka.

– Tak. Różnice kulturowe są spore. Jedna rzecz szczególnie może zaskakiwać – my traktujemy, czy może traktowaliśmy, specjalnie gości. Mówi się gość w dom, Bóg w dom – gościowi przyznajemy specjalne prawa. Arab z kolei wychodzi z założenia, że on tu jest u siebie i on tylko się liczy. Jeśli, dajmy na to, był jakiś wypadek samochodowy z udziałem cudzoziemca, to przecież gdyby cudzoziemiec nie przyjechał, toby tego wypadku nie było – a więc to jego wina! Choć ja absolutnie nie mogłem narzekać, w końcu miałem tam przyjaciół. Jest jednak ważna rzecz – nie można ich traktować gorzej, bo nie ma do tego żadnych podstaw, a niektórzy nasi tak robili. Pewne zasady wynikające z islamu okazują się bardzo praktyczne. Choćby to „kupowanie żon”, o czym tak po prawdzie mówi się w celu zdyskredytowania arabskich zwyczajów. Ale przecież to nie jest bezsensowne, bo żeby utrzymać rodzinę, trzeba mieć pieniądze – tylko zasobna rodzina ma szansę dostatnio funkcjonować. A zasady tam panowały takie, że jedna trzecia kwoty szła na wesele, co jednak zwracało się w postaci prezentów. Jedna trzecia szła na zakup złota, materialne zabezpieczenie rodziny – było tego nieraz i pół kilograma. Kolejna rzecz – nowa rodzina musiała też mieć co najmniej pokój z niezależnym wejściem i umeblowaniem. W związku z tym – jak ktoś jeszcze nie ma pieniędzy, to się po prostu nie żeni.

Tak samo z podejściem do psów, których Arabowie nie hołubią, bo to zwierzęta nieczyste – to pies ugryzł Mahometa. Ale to jest tylko uzasadnienie dla prostych ludzi, żeby unikali zwierząt, które mogą roznosić wściekliznę. Podobnie z nieczystym mięsem – wieprzowiną, której nie można jeść. To ma jednak inne uzasadnienie, ponieważ w wieprzowinie znajdują się pasożyty. To wszystko ma sens. Weźmy jeszcze picie alkoholu – w ciągu dnia picie alkoholu pod takim słońcem to byłoby przecież samobójstwo. Ale nie można myśleć, że Arabowie alkoholu w ogóle nie piją. Przeciwnie, oni piją – na przykład arak, czyli anyżówkę z wodą, z którą robi się biały, bo Pan Bóg myśli, że piją mleko. Albo piją pod dachem, żeby Pan Bóg nie widział, że piją. W gruncie rzeczy – jest to przekazywanie zasad higieny w taki sposób, aby mogły być przestrzegane przez wszystkich. Uważam, że jednak to, co tam się wydarzyło, można było inaczej rozwiązać. Bardzo żałuję tej wojny, ale widocznie Amerykanie musieli przećwiczyć swój sprzęt wojskowy… I to za pieniądze całego świata. Szkoda tych zniszczeń, bo ten kraj to przecież kolebka cywilizacji – Niniwa, Babilon – to wspaniałe miejsca. Mury Niniwy, które zresztą odkopywano za czasów Saddama, trwają do dzisiaj, a to zdumiewające i otoczone murem miasto miało własną zaporę wodną. Miasta i piramidy nad Eufratem i głównie Tygrysem – robiły wrażenie, kiedy je odwiedzałem. A Babilon zniszczyli dawno, dawno temu lokalni chłopi, pozyskujący z niego palone cegły na budowę własnych domostw. To mogłoby być fantastyczne miejsce dla turystyki, bo historia jest bardzo bogata. Na uwagę zasługuje też bardziej współczesne budownictwo sakralne – to nieopisane bogactwo meczetów i innych budowli. Niestety, nie ma tam spokoju.

– Ostatecznie wrócił Pan do Polski – nie myślał Pan, żeby tam zostać?

– Była taka możliwość – proponowano mi, abym został na dłużej, kiedy już wyjeżdżałem, a w zamian oferowano mi żonę i dom. To nie był żart, ale ja zdecydowanie wolałem zostać z tą żoną, z którą już byłem. W Polsce to też były ciężkie czasy, niełatwo się tu żyło, ale mimo że miałem oferty z Iraku czy Kuwejtu, gdzie mogłem osiąść na stałe, to wolałem wrócić. Po prostu są różne natury ludzi. Po pierwsze czułem się zobowiązany nawet w stosunku do Rafinerii Czechowice, po drugie w stosunku do ludzi, którzy zostali w kraju, po trzecie jest jednak na obczyźnie jakaś tęsknota. Człowiek wie, że może nie odwiedzać kolegi przez 10 lat, ale jak do niego pójdzie, to wie, że on tam będzie. Podobnie, dajmy na to, jakaś ścieżka np. w Małej Straconce – pójdzie się tam i ona będzie. To są takie sprawy nienamacalne, które także decydują o tym, co się w życiu robi.

– Po latach w rafinerii zajął się Pan wodą…

– Zupełnie przypadkiem zobaczyłem ogłoszenie, że poszukiwana jest osoba na stanowisko przewodniczącego zarządu w spółce wodno-kanalizacyjnej. Pomyślałem sobie, co mi zależy,  złożyłem papiery i… zostałem wybrany. Myślałem sobie jednak: woda płynie, ścieki płyną – chyba się zanudzę. Ale przez tych 10 lat pracy w Aquie ani dnia się nie nudziłem. Muszę powiedzieć, że wykonaliśmy inwestycji za 600 milionów złotych, tak że dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna niż 10 lat temu. No ale oczywiście ja sobie tak żartuję, że nasze inwestycje i nasze osiągnięcia, podobnie jak błędy lekarzy, kryje ziemia… W każdym razie Bielsko-Biała jest teraz w 100% skanalizowane. W wodociągach ocieramy się o najnowocześniejsze, niemalże kosmiczne techniki. Nasza woda też jest w pełni zdrowa i bezpieczna. Już kilka lat temu uzyskaliśmy certyfikat bezpieczeństwa żywności HACCP, obecnie jest to norma ISO22000 – a uzyskaliśmy go jako pierwsza firma wodociągowa w Europie. Jednak w tym wszystkim nie jest najważniejsze to, żeby certyfikat uzyskać, ale żeby go utrzymać i stosować. I to decyduje o tym, że możemy naszym klientom zaoferować zdrową i bezpieczną wodę. Codziennie robi się około setki analiz próbek wody w różnych miejscach – od produkcji poprzez dystrybucję po miejsca odbioru. To wszystko jest pod kontrolą, bo życie i zdrowie ludzkie jest bezcenne i na tym nie oszczędzamy. Jak zaczynałem, to mieliśmy prawie najdroższą wodę w województwie, a teraz jest odwrotnie – woda, a już na pewno ścieki, są u nas najtańsze. A to bardzo dużo, biorąc pod uwagę wielki program inwestycyjny i remontowy, jaki zrealizowaliśmy. W pierwszych latach mojej prezesury Aqua ciągle była postrzegana niemal jako wróg publiczny numer jeden, na każdym kroku człowiek spotykał się z afrontami. Teraz jest inaczej, Aqua jest postrzegana jako firma przyjazna, która weszła w życie społeczne miasta i to jest istotne. Poprzez inwestycje udało się ograniczyć straty wody o ponad 60%, co odbija się także na cenie – woda może być tańsza. Myślę, że jako inżynier naftowiec, który przeszedł do wody, mam powody do satysfakcji. Zresztą ludzie w Aquie to jest najlepszy zespół, z jakim mi do tej pory przyszło pracować i głównie dzięki temu udało nam się zrealizować różne wielkie zadania. A my de facto nie mamy czasu na to, żeby się naszymi osiągnięciami chwalić i świętować – jeżeli coś zrobimy, to po prostu przechodzimy do kolejnej inwestycji. Udało nam się poza naszymi głównymi zadaniami odrestaurować, a w zasadzie zbudować na nowo, fontannę przed Teatrem Polskim. W zeszłym roku skończyliśmy remont zapory w Wapienicy, której strona odpowietrzna była solidnie nadgryziona zębem czasu. To była benedyktyńska robota, ale udało się i myślę, że jeszcze przez co najmniej kilka dziesięcioleci będzie służyć. Pamiętamy też o historii – odrestaurowaliśmy dwie studnie przy ulicy Sobieskiego – jedną przy Domu Tkacza i drugą studnię Luschki – na skwerku. Ostatnio udało się ocalić budynek przy Sempołowskiej, kiedyś była w nim gospoda przy pierwszym kąpielisku w Białej – a więc kawałek starej Białej udało się uratować.