Julia Raszka

 

Skoczowianin na chwilę

 

skoczowski pegaz

 

rozłożył skrzydła

jak się rozkłada z bezradności

ręce

teraz dodaje mu skrzydeł

tylko gałąź

wetknięta między nogi

 

Jan Picheta

 

Najpierw surowy, drewniany Pegaz zagościł na jednym ze skoczowskich skwerów. W jego ślady trzy lata później udał się również drewniany utopiec zatrzymujący młyńskie koło, a wszystko po to, aby miejskiej codzienności „dodać artystycznych skrzydeł”. Autor obu konstrukcji to Waldemar Rudyk, który pozostawił pod Kaplicówką dwie rzeźbiarskie wizje, aby uczynić Skoczów ciekawszym. I chyba mu się to udało, ponieważ drewniane obiekty zadomowiły się już na dobre w miasteczku nad Wisłą, są z nim kojarzone, a nawet poszukiwane przez przyjezdnych turystów.

 

Pegaz po liftingu

 

Artysta do Skoczowa zapraszany był już od bardzo dawna. Nie należy jednak do osób cierpiących na nadmiar wolnego czasu, w związku z czym na wspomniane zaproszenie ówczesnego Miejskiego Domu Kultury odpowiedział dopiero w 2009 r. Prace nad pierwszą konstrukcją trwały podczas 42. Dni Skoczowa w okolicach skoczowskiego kina. Kapryśna pogoda trochę pokrzyżowała wtedy plany artysty, w związku z czym dopiero 16 czerwca Pegaz został w pełni ukończony. W ten sposób zasilił niemałą kolekcję podobnych mu wyobrażeń, rozsianych po całej Polsce, a nawet poza jej granicami.

– Moich Pegazów jest w kraju kilkanaście. Są to formy efemeryczne. W swoim założeniu mają nietrwałość. Ulotność drewna jest w nie wkalkulowana. Po kilku latach ulegną deformacjom i w końcu odejdą z powrotem do natury – tłumaczył pogodzony z losem kreowanych form Waldemar Rudyk.

Skoczowianie stoją jednak na straży długowieczności skrzydlatego rumaka. W chwili, gdy surowe drewno nasiąknęło wilgocią, a następnie po pierwszej zimie uległo ponownemu przesuszeniu, zostało zaimpregnowanie – rumak uzyskał srebrzystą barwę. Najświeższy lifting otulił go gniadą maścią. Obecnie to właśnie te barwy wywołują emocje przechodniów.

 

Artysta ekshibicjonista

 

Dużo więcej adrenaliny dostarczał jednak Pegaz jeszcze przed swym ukończeniem.

– Moje akcje plastyczne to totalny ekshibicjonizm, ponieważ pracuję na ulicy. Mój warsztat, moje działania są całkowicie dostępne widzom. Ludzie się otwierają, bywają spontaniczni. Nawiązujemy dialog. Przychodzą dzieci, ziomkowie słuchający hip hopu i przeważnie pada sakramentalne stwierdzenie: koń trojański będzie, tak? – relacjonował artysta.

Skoczowski Pegaz mierzy około trzech metrów wysokości. Mimo iż nie sposób go przeoczyć, nie należy do największych drewnianych realizacji swego twórcy. Do tej pory największy uskrzydlony koń z drewna powstał na zamówienie malarza, scenografa, reżysera, a także profesora warszawskiej ASP Józefa Szajny. Na jego grzbiecie aktorzy „Teatru Gry i Ludzie” odgrywali spektakl na terenie Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu. Punktem kulminacyjnym miało być podpalenie Pegaza. W rzeczywistości, ku niezadowoleniu reżysera, drewniane dzieło ocalało, a spłonęła jego replika. Bardziej dramatyczne losy spotkały skrzydlatego rumaka w stolicy Czech.

– Oglądając w telewizji relację z pamiętnej powodzi w 2002 r. w Pradze nagle zauważyłam, że wezbrana woda niosła mojego Pegaza – wspominał autor.

 

Rzeźbiarz w parku malarza

 

Tymczasem Pegaz skoczowski nie może narzekać na niemiłe przygody czy akty wandalizmu. Oprócz drobnych „uśmiechów dotykających jego losu” (kompozycje z butelkami po alkoholu, czy muszlą klozetową) ma się w Skoczowie dobrze i trzyma się dzielnie. Czas pokaże, czy jego „drewnianą wytrwałość” podzieli druga konstrukcja Waldemara Rudyka, która została również ukończona w czerwcu, ale trzy lata później. Przedstawia ona utopca zatrzymującego koło młyńskie, w którym zaplątały się wiklinowe ryby. Prace nad nią przebiegały w bardzo sympatycznej atmosferze. Uczniowie skoczowskiego liceum w mgnieniu oka nauczyli się umiejętności konstruowania instalacji z drewna i wikliny. Pomagali artyście przez dwa dni – 28 i 29 maja. Obiekt został sfinalizowany 12 czerwca w strugach niesamowitego deszczu na kilka minut przed meczem Polska – Rosja podczas pamiętnego Euro 2012. A zatem jako pierwsi podziwiali ją kibice przemierzający miasto z biało-czerwonymi flagami na plecach. Baśniowy stworek wraz z młyńskim kołem został ustawiony tuż przy Bładnicy w Parku im. Edwarda Biszorskiego. Okazało się, że Waldemar Rudyk doskonale kojarzył to miejsce.

– Kiedy studiowałem w Cieszynie, wybieraliśmy się z kolegą w odwiedziny do Edwarda Biszorskiego. W jakiś sposób nas fascynował. Nie udało się jednak wtedy przyjechać do Skoczowa. Przy okazji drewnianego utopca trafiłem w okolice jego domu i parku jego imienia – wspominał z uśmiechem, klęcząc na trawie przy zbijaniu drewnianych elementów nietypowej instalacji. – Moje nowe dzieło to utopiec, który zatrzymał koło młyńskie. Natura utopca we wszystkich opowiadaniach jest kapryśna i psotna, i to właśnie chciałem tutaj pokazać. Całą instalację równoważę powietrzem, zachowując ażurowość. To wszystko ma być żywe, przestrzenne, a przy tym nawiązywać do starych podań – jak fajnie, że żywych nadal na tym terenie.

 

Wdzięczność utopca

 

Bliskość wspomnianego terenu Waldemar Rudyk, na co dzień dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji w Chełmku, podkreśla wielokrotnie sięgając do swej akademickiej przeszłości. Sympatię dla Śląska Cieszyńskiego odkrył w sobie dzięki studiowaniu na cieszyńskiej uczelni – Instytucie Wychowania Plastycznego Filii Uniwersytetu Śląskiego. Tamtejszą edukację zwieńczył dyplomem z malarstwa w 1985 r. Nigdy później nie porzucił artystycznych zamiłowań. Po dziś dzień zajmuje się rysunkiem i malarstwem. Prowadzi także warsztaty z młodzieżą. Najbardziej znany jest jednak ze swych obiektów i instalacji. Skoczowianom dał się poznać oczywiście jako rzeźbiarz, ale też otwarty partner do najróżniejszych rozmów, dywagacji, dialogowego snucia czasem nawet filozoficznych przemyśleń.

– Podczas pracy poznałem kapitalnych ludzi. Było dużo ciekawych spotkań, dyskusji czasami dotykających sedna różnych, trudnych tematów. Nie pomyślałbym, że ludzie pamiętają moją pracę sprzed trzech lat. Żyjemy w czasach, kiedy wszystko dzieje się bardzo szybko. To, co wydarzyło się przed tygodniem, jest już daleką przeszłością. Jeśli ktoś kojarzy coś, co miało miejsce trzy lata temu, to dla mnie jest rewelacja! – podkreślał rzeźbiarz ze zdziwieniem, po czym dodał: – Jeśli jestem przez wiele godzin w jednym miejscu, ekspresyjnie wrastam w okolicę, oddycham jej powietrzem, czuję jej atmosferę. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że stałem się na chwilę skoczowianinem. I to mi bardzo odpowiada.

Czy druga z drewnianych atrakcji Skoczowa będzie tą ostatnią, czy pojawią się kolejne realizacje artysty z Chełmka? Waldemar Rudyk, opuszczając Skoczów, nie żegnał się z nim w zdecydowany sposób. Wręcz przeciwnie, wyjeżdżał z miasta jeszcze bardziej w nim rozmiłowany niż podczas pierwszego swego pobytu. Z pewnością zadbali o to mieszkańcy spod Kaplicówki, ale i… sam utopiec, który, jak pisywał Gustaw Morcinek w swych opowiadaniach, zwykle odwdzięczał się za przysługi z nawiązką.