Józef Doellinger

 

Adolf Folwarczny – gospodzki z Wapienicy

 

Nie nadmiar pieniędzy skłonił mnie do zakupu papieru, atramentu i pióra, lecz niedająca się opisać nuda doprowadziła mnie do tego, aby zeszyt ten przyozdobić niektórymi wspomnieniami, i tak często, kiedy go czytam, sięgam wspomnieniami do południowego Tyrolu, gdzie z takim mozołem spędziłem najpiękniejsze godziny mojego życia.

Trydent, 2 czerwca 1912 r.

(z języka niemieckiego przetłumaczył autor artykułu)

W duchu monarchii

 

Powyższy fragment pochodzi ze wstępu do notatnika mojego pradziadka Adolfa Folwarcznego, który prowadził w trakcie służby w Armii Austro-Węgierskiej. Treść tego zeszytu, jak i sposób jego prowadzenia, oddają w zupełności charakter i klimat cesarsko-królewskiego wojska, który wydaje się wcale nie odbiegać od tego, przedstawionego w powieści Kazimierza Sejdy pt. „C.K. Dezerterzy” i jej ekranizacji w reżyserii Janusza Majewskiego. Spisano w nim pieśni i wiersze w języku polskim, czeskim, niemieckim i włoskim. Pradziadek służył w oddziale artyleryjskim, więc znajdują się w nim szkice techniczne armat z ich szczegółowym opisem, wymiarami i danymi na temat amunicji. Można zatem wywnioskować, że atmosfera panująca w pułku sprzyjała tworzeniu pamiętników i niejednego przenosiła myślami do sielskich pejzaży z dzieciństwa.

Adolf Folwarczny urodził się w 1888 r. w Suchej Dolnej (dziś dzielnicy Hawierzowa) na Śląsku Austriackim. Był najstarszym z dwanaściorga dzieci Jana i Marii z domu Szajer. Jego ojciec był rezerwistą w 16. batalionie strzelców wyborowych, popularnie zwanych jegrami. Z zawodu był górnikiem i pracował w kopalni w Zagłębiu Ostrawsko-Karwińskim. Matka również wywodziła się z rodziny górników. Większość jego rodzeństwa zginęła w czasie I wojny światowej, a potomkowie tych, którzy przetrwali, rozproszeni są po świecie.

Adolf Folwarczny jeszcze przed wojną służył w 5. batalionie galicyjskiej artylerii fortecznej, stacjonującej w Trydencie w północnych Włoszech. To właśnie z tych lat pochodzą jego pamiętniki. Po rozpoczęciu wojny przypisano go do 19. kompanii polowej I austriacko-morawskiego pułku artylerii fortecznej w Wiedniu. W tym czasie w stolicy monarchii przebywała Maria Pawlas. Poznali się w trakcie jednego z rautów w mesie oficerskiej sztabu generalnego, gdzie Maria zgłębiała tajniki sztuki kulinarnej pod okiem frau Lotti Richter. Moja prababcia w szybki i skuteczny sposób uczyła się swojego przyszłego fachu, czego dowodem mogą być oficjalne gratulacje jednego z oficerów wysokiej rangi za przygotowanie wspaniałej uczty dla niego i jego podopiecznych, a ponadto otrzymała od swojej nauczycielki jej autorski egzemplarz książki kucharskiej.

Maria Pawlas urodziła się w 1889 r. w Karwinie jako córka Bernarda i Karoliny z domu Helis. Ojciec był górnikiem w Łazach (dzisiejszej dzielnicy Orłowej). Matka z kolei pracowała w wojskowej kuchni. W 1916 r. w Karwinie Maria poślubiła Adolfa Folwarcznego. Po zakończeniu działań wojennych oboje postanowili otworzyć w Orłowej restaurację. Interes kwitł, dlatego z czasem mogli sobie pozwolić na przeprowadzkę do droższej, jeśli chodzi o warunki utrzymania, Polski.

 

W Dolinie Luizy

 

Na początku lat 20. Adolf i Maria przeprowadzili się do Wapienicy i w budynku znanym dziś jako „Klimczokówka” otworzyli hotel i restaurację pod nazwą „Dolina Luizy”. Dzięki rozbudowie umożliwiającej stworzenie dużej sali bankietowej, sceny i kręgielni, stworzyli miejsce, które często odwiedzali goście, turyści i miejscowi w poszukiwaniu ciszy i odpoczynku. Nie trzeba było wiele czasu, ażeby oboje zasymilowali się z miejscową ludnością. Pradziadek od razu zapisał się do Macierzy Szkolnej (działającej zresztą do dziś) i organizował w restauracji wydarzenia artystyczne, głównie o charakterze patriotycznym. Ponadto wspierał finansowo przedsięwzięcia tej organizacji. Na scenie odbywały się prelekcje, przedstawienia i koncerty w wykonaniu dzieci, młodzieży oraz dorosłych. Świadczą o tym m.in. liczne sprawozdania z imprez w lokalnych czasopismach. W Gwiazdce Cieszyńskiej z 1927 r. możemy przeczytać: Koło Macierzy Szkolnej corocznie dokłada wiele starań, by obchód Konstytucji wypadł jak najświetniej. 3 maja po południu ruszył przy dźwiękach orkiestry bardzo liczny pochód, który przeszedłszy całą wieś, rozwiązał się koło rest. Folwarcznego. Tu nastąpiła główna część obchodu. Przewodniczący Koła kier. szkoły Franciszek Kubok wygłosił wobec przepełnionej dużej sali odczyt o Konstytucji 3 Maja. Odczyt został tak ujęty, że niejeden po raz pierwszy dopiero zrozumiał znaczenie tego święta. Następnie koło amatorskie Macierzy Szkolnej odegrało 2 wesołe sztuki: „Nic bez przyczyny” i „Lokaj za pana”. (...) Publiczność zachwycona nie szczędziła amatorom oklasków. Po przedstawieniu odbyła się zabawa taneczna. Cały obchód robił nadzwyczaj piękne wrażenie, słusznie można więc powiedzieć, że Święto 3 Maja zostało należycie uczczone.

Przy organizowaniu tego typu wydarzeń z pewnością pomagała pradziadowi artystyczna dusza, bowiem występował na scenie i śpiewał tenorem w bielskim chórze „Echo”, z którym zagrał m.in. w słynnej interpretacji moniuszkowskiej „Halki” w Teatrze Polskim. Prababcia z kolei dbała o to, aby nikt nie był głodny czy też spragniony, dlatego gościła ciepłą i smaczną strawą każdego, kto przekroczył próg restauracji. W okresie powstawania zapory w Wapienicy, byli to jej budowniczowie, architekci i konstruktorzy, w czasie wycinki pobliskich lasów – drwale, którzy chętnie przychodzili na domowej roboty gorzałkę. W upalne weekendy żony urzędników i pracowników magistratu Bielska czy Białej znajdowały chwilę wytchnienia w cieniu letniego ogródka. Na niektórych uroczystościach goście bawili się na tyle dobrze i długo, że pradziadek nieraz dostawał mandat za przekroczenie tzw. godziny policyjnej, po upływie której zakazany był wyszynk trunków. Salę bankietową ozdobiono obrazami autorstwa zatrudnionego przez pradziadka malarza i fotografa. Osobne pomieszczenie z wiszącymi na ścianach trofeami wydzielono na spotkania miłośników myślistwa, do których należał także Folwarczny. Do restauracji przylegał spory areał lasu i pola uprawnego, na którym orał ziemię koń Hanzi, a wokół niego biegały dwa wilczury – Hari i Reja. Z domem Folwarcznych graniczyły gospodarstwa rodziny Porębskich, Strzałków, Ćmoków i Batheltów.

 

Pod Czarnym Orłem

 

Na początku lat 30. pradziadek mój podjął się dzierżawy hotelu „Pod Czarnym Orłem” w Białej Krakowskiej. Przejął mieszczącą się w tym budynku restaurację i kawiarnię od Karola Bettera, który przeprowadził się do Królewskiej Huty (dzisiejszego Chorzowa), a hotel od braci Dawida i Pinkusa Wassertheilów z Katowic. Hotel w Białej dawał perspektywę dużego rozwoju i wielu możliwości. Tolerancyjny i łatwy w kontaktach międzyludzkich Folwarczny w zatrudnianym przez siebie ponad 40-osobowym personelu angażował zarówno ludzi z Bielska, jak i Białej, Polaków, jak i Niemców, katolików, ewangelików i Żydów. Kontynuował również tradycyjne już dla sali redutowej „Czarnego Orła” występy Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” czy pokazy walk zapaśniczych. Nie obyło się również bez występów artystycznych i koncertów. Jednak spotkania śmietanki towarzyskiej, przepych i luksus to jedna strona medalu. Drugą były niesamowicie wysokie koszty utrzymania tego przedsiębiorstwa oraz pogłębiający się kryzys gospodarczy, które doprowadziły do tego, że prowadzenie hotelu przestawało być rentowne. Folwarczny był więc zmuszony do zrezygnowania z dzierżawy „Czarnego Orła”. W zamian za to podjął się prowadzenia innej restauracji przy ul. Rzeźniczej (obecnej ul. Grażyńskiego) w Bielsku. Lokal ten z kolei był popularny m.in. wśród pracowników i kierowników pobliskich Zakładów Przemysłu Włókienniczego „Lenko”.

 

A imię jego 7606...

 

Z nastaniem września 1939 r. moi pradziadkowie nie przypuszczali, jak wielki wpływ na ich życie przyniesie wojna. Nie trzeba było długo czekać, aby Adolf Folwarczny, kierowany zapędami wielkiego patrioty, zaangażował się w lokalną siatkę konspiracyjną. Spotkania podziemia odbywały się m.in. w jego lokalu. Poza tym życie toczyło się względnie normalnie, jeśli można tak określić czas okupacji. Ale do czasu.

Pewnego dnia mój pradziadek przechadzał się Wysokim Trotuarem, by wstąpić do sklepu papierniczego, prowadzonego przez pana Kochanowicza. Nie udał się tam jednak na zakupy, lecz aby przekazać informacje. Niestety zbyt duży tłok uniemożliwił mu kontakt z właściwą osobą. Kiedy wychodził, natychmiast podeszło do niego dwóch policjantów, którzy czekali już na niego pod wejściem do Poczty Głównej. Zawołali: – Herr Folwarczny! Wir warten auf Sie! Wylegitymowali go i kazali ściągnąć buty. W nich znaleźli ukryte grypsy. Pradziadek został natychmiast aresztowany i zawieziony na przesłuchanie. W tym samym czasie, kiedy p. Rudolf Radoń – nauczyciel matematyki syna Folwarcznego w ówczesnej Knabenvolksschule No. IV (mieszczącej się w obecnym budynku ZSEEiM im. J. Śniadeckiego przy ul. Słowackiego) – dowiedział się o aresztowaniu pradziadka, kazał dziadkowi wrócić do domu. Tam zastał całe mieszkanie poprzewracane do góry nogami – w istocie przeszukanie już się odbyło. Prababcię wraz z dziećmi zmuszono do opuszczenia mieszkania. Kilka dni potem niemieckie ciężarówki zaczęły wywozić cały majątek – meble, książki, obrazy, wszystkie zapasy drogich wódek wysokogatunkowych, które pradziadek zgromadził z nadzieją, że wykorzysta je w restauracji po wojnie. Wywóz dobytku trwał dwa tygodnie. Jak się później okazało, Adolf Folwarczny w połowie grudnia 1940 r. został przywieziony jako więzień polityczny transportem zbiorowym z Katowic do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Nadano mu numer 7606.

 

Jeszcze Polska nie zginęła!

 

Najprawdopodobniej tym samym transportem przywieziono do obozu również śp. Józefa Drożdża, który wspominając swój pobyt w Auschwitz, stwierdził, że dla takich ludzi jak Folwarczny – patriotów, ludzi o wysokiej kulturze i moralności, mających zupełnie inne doświadczenia z czasów I wojny światowej – sposób traktowania więźniów był bardziej uciążliwy pod względem psychicznym niż fizycznym. Nie to jednak było przyczyną śmierci mojego pradziadka. Podczas jednego z wieczornych apeli w obozowym baraku, oburzając się na słowa wygłaszane przez prelegenta, wstał i na całą salę krzyknął: – Jeszcze Polska nie zginęła! To było ostatnie zdanie jego życia. W tym samym momencie został ogłuszony solidnym uderzeniem kolby karabinu w tył głowy.

Tragiczna śmierć Adolfa Folwarcznego to tylko jeden z setek tysięcy podobnych przypadków, jakie miały miejsce w KL Auschwitz. W najlepszym razie rodzina zmarłego dostawała telegram zawiadamiający o zgonie. Kawałek papieru za życie człowieka-patrioty, człowieka-filantropa, który służył innym ludziom i Ojczyźnie. Niech ten artykuł będzie wyrazem pamięci i podziękowania za jego dokonania i poświęcenie.