Krystyna Kwaśniewska, Małgorzata Skórska

 

Góralski majstersztyk

(Opowieści Jana Brodki)       

 Sok w liściach można tylko wytłumaczyć tajemnicą korzeni

                                                   

Urodziłem się w 1945 r. na ziemiach odzyskanych. W tym trudnym powojennym czasie, to tam właśnie przebywali i pracowali moi rodzice. Krótko po moich narodzinach wrócili w rodzinne strony, na ojcowiznę do Cięciny, skąd oboje pochodzili. W Cięcinie żyli ich rodzice, rodzeństwo, tu było ich miejsce, ich  rodzinny dom. Postanowili więc osiedlić się i żyć spokojnie w ukochanych górach. W styczniu 1946 r., cała nasza trójka, znalazła się w rodzinnym domu mojej mamy, czyli u babci Anny i dziadka Jana, po którym dostałem imię. U dziadków mieszkaliśmy, dopóki rodzice nie zbudowali własnego domu. Dziadkowie to byli szczególni ludzie. Twardzi, pracowici, zdyscyplinowani i obowiązkowi, a jednocześnie bardzo ciepli, wrażliwi i utalentowani. Szczególnie babcia. Była wziętą śpiewaczką, bez której żadne wesele, pogrzeb, czy inne uroczystości nie mogły się odbyć. Tworzyła na poczekaniu teksty przyśpiewek, co w tamtych czasach było bardzo popularne, ale nie każdy miał taki dar tworzenia tekstów, jak właśnie ona. Moja mama Maria, odziedziczyła ten dar  po babci. Miała także bardzo piękny, mocny głos. Potrafiła nie tylko improwizować teksty, ale również  melodie. Szczególnie dobrze jej to szło na weselach.

 

„Obyrtanie w tańcu”

 

W tamtych czasach modne było przyśpiewywanie do tańca. Był to rodzaj swoistego zaproszenia do zabawy. Najwięcej przyśpiewek tworzyło się do „obyrtanego”, „obracanego”, czyli najpopularniejszego tańca górali żywieckich – „obyrtki”. Od najmłodszych lat towarzyszyło mi właśnie „obyrtanie w tańcu”. Przy „obyrtce” mężczyzna czy kobieta przyśpiewują sobie nawzajem, przekomarzając się. Zazwyczaj śpiewają o czymś, albo o kimś. Talent mojej babci i mamy do tworzenia tych tekstów był niedościgły. Potrafiły „na poczekaniu”, improwizując, „obśpiewać” po kolei każdą osobę uczestniczącą w zabawie albo jakieś ciekawe zdarzenie we wsi lub okolicy. Czasem powstawały w ten sposób  tzw. ballady. Bywało przy tych śpiewach śmiechu co niemiara. Mama miała bardzo bogaty repertuar, na który składały się zarówno pieśni przekazywane z pokolenia na pokolenie, jak też własne. Muszę zaznaczyć z dużą satysfakcją, że etnomuzykologiczną pracę magisterską, którą pisałem na Uniwersytecie Śląskim, a dotyczyła analizy najstarszych pieśni – w 100% oparłem na materiale mojej mamy.

Ojciec Józef Brodka był bardzo dobrym tancerzem. Postury z natury drobnej, tryskał niespożytą energią. Posiadał duży temperament i śpiewał przy każdej okazji, i bez niej. Miał ulubione pieśni, które znała nasza, dość liczna, rodzina. Bardziej jeszcze od śpiewu lubił tańczyć, a tańczył najczęściej z mamą. Jak to się u nas mówiło: – Brał się do tańca ze swoją babą z wielką ochotą i radością. Najbardziej lubił tańczyć „obyrtki” i „dziką polkę”. „Dzika polka” to taniec, który występuje właśnie w południowej części Żywiecczyzny, w dorzeczu Soły. Tańczy się ją do bardzo szybkiej, ogromnie dynamicznej muzyki. Tempo jest zawrotne! Ojciec potrafił w tym zawrotnym tempie wytańczyć, wytupać wszystkie akcenty. Akcent, powinien być pojedynczy,  podwójny albo potrójny, a on potrafił to robić znakomicie, po mistrzowsku – jeszcze dodatkowo synkopując. Miał wrodzone, doskonałe poczucie rytmu.

Dzisiaj mam przed oczami jego sylwetkę w tym tańcu. Lekko pochylony do przodu, z wysuniętymi do tyłu biodrami, przytulony do mamy, a ona do niego. Wirowali, niestrudzeni w tym zadzierzystym tańcu. Mama była wyższa od ojca, a on w tańcu jeszcze pochylony, co sprawiało, że stanowili niesamowitą parę taneczną. Można było godzinami patrzeć, jak po naszemu „tańcowali”.

Rzeczywiście, był to majstersztyk góralski – niezapomniane obrazy w moim życiu – obyrtanie w tańcu.

 

Pierwsza Złota Ciupaga

 

Charakterystyczne sylwetki tańczących górali, ich sposób poruszania się w tańcu głęboko wrył się w moją pamięć i duszę. Folklor zdeterminował moje życie. Pokochałem wszystko to, co wiąże się z tradycją górali żywieckich. Dlatego, staram się w mojej pracy z zespołem przekazywać jak najwierniej młodym ludziom, którzy chcą tańczyć, śpiewać i grać  w „Ziemi Żywieckiej”, to czego sam się w młodości od moich bliskich i mentorów nauczyłem, i co noszę w sobie. W latach 70 ub. wieku, jako zaledwie 20-letni człowiek, podjąłem pracę w placówce kultury. Tam poznałem panią Marię Romowicz – mego pierwszego i najważniejszego nauczyciela w pracy zawodowej, świetnego choreografa, badacza tradycji górali żywieckich. Śmiało mogę rzec, że to ona wprowadziła mnie w tajniki pracy scenicznej z zespołem. Obserwowałem jej pracę, chłonąłem wszystko, co robiła. Od niej nauczyłem się patrzenia na folklor jak na  materiał – bazę do opracowania artystycznego, przetworzenia i przystosowania do warunków scenicznych. Pokazywania go w sposób, który będzie ciekawy dla widza nie mającego nigdy żywego kontaktu z folklorem. Oboje prowadziliśmy zespół „Jodły” działający przy Technikum Leśnym w Żywcu. Uczestniczyła w nim młodzież szkolna. W ciągu 15 lat „Jodły” stały się znanym i cenionym zespołem, który zdobywał najważniejsze nagrody w kraju i za granicą. Wygrał konkurs związków zawodowych, zdobył Złotą Ciupagę w Zakopanem, nagrody na festiwalach w Niemczech i bardzo prestiżową – w Kazimierzu nad Wisłą. Układy choreograficzne Marii Romowicz przeszły do historii, a scenariusze programów do dziś są wykorzystywane przez grupy folklorystyczne działające na terenie Żywiecczyzny.

 

Praca badawcza i wydawnicza

 

Z Marią Romowicz  spędzaliśmy również mnóstwo czasu na dokumentowaniu folkloru. Jeździliśmy po wszystkich wsiach żywieckich i zapisywali, fotografowali, nagrywali wszystkie zdarzenia kultury ludowej, które występowały w tamtym okresie. Badania te stały się bazą do pierwszego opracowania i wydania książki pt. „Folklor Górali Żywieckich”, którego autorką jest Maria Romowicz, a ja jestem autorem strony muzycznej tego wydawnictwa. Niestety nakład książki wyczerpał się już wiele lat temu. Obecnie pracuję z choreograf „Ziemi Żywieckiej” nad drugim, jej poszerzonym wydaniem. Mamy nadzieję, że niebawem trafi do druku. W książce tej będzie opisany każdy z tańców, dokładnie krok po kroku. Wykorzystamy także nośniki multimedialne, na których zarejestrowane będą najciekawsze fragmenty programów „Ziemi Żywieckiej”, Zespołu Reprezentacyjnego Miasta Żywca. Zespołu, który jest nosicielem kultury tradycyjnej, przedstawianej w formie opracowania scenicznego – podkreślam – w najwłaściwszej formie, z zachowaniem wszystkich reguł scenicznych i jednocześnie w zgodności z autentykiem. W 2000 r. ukazała się książka mojego autorstwa „ Muzyka Ziemi Żywieckiej”, zbiór melodii do tańca i pieśni ludu Beskidu Żywieckiego. I ta pozycja ukaże się w drugim poszerzonym wydaniu, jak tylko środki finansowe na to pozwolą. Przygotowuję również do druku „Zbiór kolęd i pastorałek”, opracowanych w dwugłosie. W zbiorze tym znalazły się bardzo ciekawe utwory, zebrane w terenie od starszych ludzi, również prawie wcale nieznane szerszej publiczności. Chciałbym je uchronić od zapomnienia. Do zbioru dołączyłem przykłady moich opracowań na chór i kapelę. Są to gotowe partytury, które mogą być wykorzystane przez osoby kierujące zespołami folklorystycznymi i innymi. Zbiór liczy ponad 230 kolęd i pastorałek.

 

Dyscyplina czyni cuda

 

„Ziemię Żywiecką” założono w 1971 r. przy Famedzie, wytwórni sprzętu medycznego. Młodzi ludzie z zakładu zebrali się i zaczęli tworzyć zespół. Głównym motorem tych działań był znany na Żywiecczyźnie folklorysta, instruktor, choreograf Jan Gąsiorek. Z biegiem lat zespół zmieniał nazwę z „Famedu” na „Sędzioły”, a w końcu w 1982 r. na „Ziemię Żywiecką”. Od momentu, kiedy zostałem kierownikiem artystycznym zespołu, zależało mi, aby grupa osiągała coraz wyższy poziom. W tym celu wprowadziłem dość ostrą dyscyplinę, co w niedługim czasie, przyniosło pozytywne rezultaty. Poprawiła się frekwencja, przyzwyczaiłem młodzież do punktualności. O tej porze zaczynamy – ani minuty później – i o tej porze kończymy! Tak jest do chwili obecnej. Systematyczne, intensywne ćwiczenia wpłynęły na poprawę kondycji i ogólną sprawność tancerzy. Poprawiła się strona wokalna, wprowadziłem dwugłosowe śpiewanie, co uatrakcyjniło muzycznie program.

Dyscyplina jest podstawą każdego sukcesu, zdziałać może cuda, a bez dyscypliny i samodyscypliny niczego się nie osiągnie. Taką wyznaję zasadę, tego mnie nauczono. I znany jestem z tego, że bardzo mocno to egzekwuję. Mimo upływu lat pod tym względem nic się w zespole nie zmieniło. Pracujemy w pocie czoła, dlatego mamy efekty. „Ziemia Żywiecka” jest od wielu lat uznawana za jeden z najlepszych zespołów folklorystycznych w kraju. Jest wzorem, inspiruje inne zespoły do intensywniejszej pracy oraz do podejmowania nowych artystycznych wyzwań. Ostatnio oceniała nas komisja weryfikacyjna Międzynarodowej Rady Stowarzyszeń Folklorystycznych, Festiwali i Sztuki Ludowej (CIOFF). Otrzymaliśmy ocenę 5 + na 5 możliwych, co świadczy o wyjątkowym poziomie „Ziemi Żywieckiej”. Certyfikat CIOFF upoważnia nas do reprezentowania Polski i daje uprawnienia do udziału w najbardziej prestiżowych festiwalach folklorystycznych na świecie. Przyznawany jest na maksimum pięć lat. „Ziemia Żywiecka” od wielu lat dostaje tę najwyższą notę.

Do zespołu przychodzi młodzież bardzo utalentowana. Przyjmujemy również dzieci od piątego roku życia. Uczą się muzyki, śpiewu, tańca, tradycyjnych zabaw. Jest to najlepsza forma uwrażliwienia na piękno kultury narodowej, kształtowania postawy szacunku do tradycji przodków, a przy okazji dyscypliny i odpowiedzialności. Dzieci w kontakcie z muzyką i tańcem połykają bakcyla folkloru. Bawią się, prezentując swoje umiejętności na scenie, czasem zdobywają nagrody, a w rezultacie niejednokrotnie wyrastają na pięknych fizycznie i duchowo ludzi. Wśród moich wychowanków są takie osoby, które – jak ja – podporządkowały swoje życie folklorowi. Prowadzą własne zespoły, które również odnoszą sukcesy. To mnie bardzo cieszy! Pod koniec br. będę obchodził poważny jubileusz – 50-lecie mojej pracy artystycznej, a pani choreograf Krystyna Kwaśniewska jubileusz 35- lecia. W związku z tym planujemy zorganizowanie uroczystego koncertu. Chciałbym pokazać przy tej okazji także moich wychowanków. Jeśli się uda, będzie to dla mnie z pewnością ogromne przeżycie.

„Ziemia Żywiecka” w zasadzie zdobyła wszystkie nagrody i odznaczenia, jakie można było zdobyć w dziedzinie folkloru, m.in. kilka Ciupag na Międzynarodowym Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem, kilka Żywieckich Serc na Festiwalu Górali Polskich w Żywcu,  dwukrotnie Grand Prix Międzynarodowych Spotkań Folklorystycznych TKB i Grand Prix najróżniejszych festiwali w kraju i zagranicą. Jest również laureatem nagrody Oskara Kolberga, najwyższego uznania w dziedzinie folkloru. Nie wiem, co jeszcze można zdobyć w tej materii. Nie chodzi jednak o nagrody, ale o to,  aby młodzi ludzie przyswajali sobie naszą kulturę ludową, byli jej nosicielami i przekazywali ją młodszym pokoleniom. Chodzi o to, aby polska kultura ludowa była zawsze zauważana, żebyśmy wiedzieli, że stąd się wywodzimy, z beskidzkiego pnia góralskiego i pnia polskiego, w którym kultura była, jest i powinna być podstawą naszej egzystencji. Bo to kultura właśnie świadczy o naszym człowieczeństwie.

Samopisanie

 

Pierwszą nagrodę w dziedzinie kultury ludowej otrzymałem za hejnał festiwalowy w połowie lat 70. na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą. Skomponowałem hejnał na osiem długich trombit. Gdy zagraliśmy na tych instrumentach, to Kazimierzowski Rynek zatrząsł się w posadach. Oczywiście dostałem pierwszą nagrodę. Było to sto „Kazimierzy”, dziesięciozłotówek z wizerunkiem Kazimierza Wielkiego. Tę nietypową  nagrodę wręczono mi była w glinianym garncu. Drugi skomponowany przeze mnie utwór na trombity to hejnał znany wszystkim mieszkańcom Żywca. Rozbrzmiewa każdego dnia o 12:00 z Ratusza. Skomponowałem go na specjalną prośbę władz miejskich. Od lat przypomina ludziom, że jest już południe. Trzeci mój hejnał rozbrzmiewa co roku na estradach Tygodnia Kultury Beskidzkiej. Hejnał TKB rozpoczyna i kończy każdy koncert. Powstał na zamówienie ówczesnego dyrektora Wojewódzkiego Domu Kultury w Bielsku- Białej i dyrektora komitetu organizacyjnego TKB – Ryszarda Strutyńskiego. Był on z „Ziemią Żywiecką” na festiwalu folklorystycznym w Branson w USA, i to właśnie tam padła propozycja, czy mógłbym skomponować  coś na rozpoczęcie festiwalu. Po powrocie do kraju dostałem taką niesamowitą wenę, że ten hejnał „szedł mi jak z płatka”. Sam się pisał. Pierwszy raz coś takiego przeżyłem.

W moim artystycznym życiu oprócz hejnałów skomponowałem wiele melodii ludowych, dłuższych i krótszych, bardziej i mniej opracowanych, które najczęściej pisałem na potrzeby programów dla „Ziemi Żywieckiej”, ale nie tylko. Do wielu z nich tworzyłem też teksty. Mojego autorstwa jest popularna melodia do hajduka, znana nie tylko w Polsce. Niektóre melodie sam komponowałem, inne, mając krótki temat muzyczny, rozwijałem. Były takie które przerabiałem muzycznie, żeby były ciekawsze. Wszystkich nie jestem w stanie zliczyć. Zresztą większość z tych melodii jest tak popularna, że stały się własnością wszystkich górali i grane są w wielu zespołach.

 

Ojcowską drogą

 

Mam dwie córki i dwóch synów. Wszystkie moje dzieci lgnęły do zajęć artystycznych. Zamiłowanie do folkloru mają chyba w genach. Kiedy się rodziły, ja już kierowałem „Ziemią Żywiecką”, więc uczestniczenie w zajęciach przyszło w sposób naturalny, były przy mnie, w zespole. Córka Agata i syn Wojtek tańczyli – i to bardzo dobrze. Przez wiele lat jeździli ze mną po świecie. Agata pięknie się w tańcu prezentowała, a Wojtek był świetnym góralem. Oboje też mają dobre, czyste, mocne głosy. Córka mieszka obecnie pod Krakowem, a Wojtek wiele lat przebywał w USA. Ma obywatelstwo amerykańskie, ale rodzinę i dom tutaj, w naszych górach. Prowadzi urozmaicone życie, bo tak trochę tu i tam, ale cóż, takie czasy. Zamiłowanie do folkloru pozostało u obojga, mimo rodzinnych i zawodowych obowiązków. Bywają więc na naszych koncertach, na TKB, a przy okazji zespołowych jubileuszy zakładają kostium i tańczą w grupie tzw. oldboyów.

Młodsze dzieci, Przemek i Monika, nie tańczyły, ale za to przejawiały zdolności muzyczne. Oboje mają świetny słuch muzyczny. Przemek skończył szkołę muzyczną w klasie fortepianu, aktualnie gra na kontrabasie, i to bardzo dobrze. Ma swoją kapelę „Zbójnicy”, z którą występuje w kraju i poza granicami (ostatnio byli w Hiszpanii). Mają piękne zbójnickie stroje. Czasami pomagam im w doborze i opracowywaniu repertuaru. Pilnuję, szczególnie jeśli chodzi o Przemka, żeby nie przekraczał pewnej granicy w opracowaniu i w prezentacji folkloru. Tak na marginesie, niejednokrotnie słyszy się kapele, które na siłę próbują uatrakcyjnić ludową melodię, zmieniając ją w sposób, który odbiega daleko od charakteru regionu, a wręcz ją zniekształca, jak w krzywym zwierciadle. Nadmierna wirtuozeria przyćmiewa i zagłusza prawdziwą piękność prostych ludowych nut, a ze stylizacją, w dobrym tego słowa znaczeniu, zazwyczaj nie ma to też nic wspólnego. Dlatego przestrzegam młodych ludzi bawiących się muzyką ludową, aby ostrożnie szafowali eksperymentami. Paradoksalnie takie uatrakcyjnianie na siłę wcale nie znajduje większego poklasku u słuchaczy. W muzyce liczy się dusza, a nie technika. Technika jest tylko środkiem do wydobycia pięknego ducha!

 „Zbójnicy” grają bardzo dobrze, starają się pokazywać klasyczną muzykę góralską w tradycyjny sposób. Widać, że to się podoba, bo mają bardzo dużo zamówień na koncerty. Monika, najmłodsza moja córka, zaczynała od skrzypiec i bez przerwy śpiewała.

 

Zaczynała od folkloru

 

Monikę  przywiozłem do zespołu pierwszy raz, gdy miała pięć lat. Jej nogi rytmicznie podrygiwały  już wtedy, gdy przyglądała się próbom. Czuło się w niej ten puls, widać było tę iskrę w oku. Bardzo przeżywała wszystko, co widziała i słyszała. Śpiewała właściwie od momentu, kiedy nauczyła się mówić. Lubiła popisywać się przed rodziną, a potem i w szkole. Na Słowacji kupiłem skrzypce, najmniejsze, jakie są. Od razu przypadły jej do gustu. Nie rozstawała się z nimi na krok. Gdy miała sześć lat, zapisałem ją do Szkoły Muzycznej, którą ukończyła w klasie skrzypiec. Poza tym, zaczęła wtedy także grać w kapeli zespołowej. Na próby przychodziła z wielką radością. Bardzo lubiła grać ze słuchu. Momentalnie „łapała” melodię; wszystko co usłyszała, potrafiła od razu zagrać. Ma słuch doskonały, który pomógł jej, gdy zaczęła śpiewać z akompaniamentem. Śpiew w jej życiu stał się najważniejszy. Monika zaczynała od muzyki ludowej. Z biegiem lat zaczęły dochodzić do głosu inne jej rodzaje. Był jazz i rockowe zespoły. Z tego okresu utkwiły mi w pamięci takie scenki z Moniką, kiedy to, jadąc z nią samochodem, na próby czy do szkoły, włączałem radio, a ona zaczynała śpiewać razem z prezentującym się artystą, i to niezależnie, czy śpiewał po polsku, czy angielsku. Słowa i melodię znała perfekt. Byłem tym zszokowany. Dzisiaj Monika jest znaną piosenkarką. Obecnie przebywa w Stanach Zjednoczonych. Prawdopodobnie tam będzie wydana jej kolejna płyta, tym razem z piosenkami w języku angielskim. Niech próbuje. Jest młoda.

Czy w niej pozostało coś z folkloru, z dawnych lat? Myślę, że tak. W górach się wychowała i dorastała, w zespole zetknęła się z muzyką, śpiewem i tańcem, a w końcu pochodzi z utalentowanej muzycznie rodziny. W Żywcu na Męskim Graniu na koniec koncertu zagrała duża kapela i Monika zaśpiewała słynną „Sarnę”. Wróciła do pierwowzoru, od którego rozpoczynała śpiewanie jako dziecko. Zawsze lubiła śpiewać „Sarnę” i śpiewała ją, pięknie modulując głos. Porywała tym słuchaczy. Teraz to powtórzyła, już jako artystka innej muzyki, innego wymiaru. Dostała ogromne brawa. Bardzo mnie to ucieszyło, gdyż widziałem, że niezwykle przeżywała występ przed żywiecką publicznością.

 

Podpisy pod zdjęciami zamakietowanymi: