Minęło właśnie 40 lat od chwili, gdy Tadeusz Cozac zaczął pomagać innym. Stało się to przypadkiem. O człowieku, który wystaje spod kościołami, żeby zbierać datki dla potrzebujących pisze Jan Picheta.

Pierwsza pomoc

Od 1970 r. uczył stolarki w KBO Beskid. W miejscu, w którym była kiedyś cegielnia Karola Korna. Miał pół setki podopiecznych. W grudniu 1972 r. część z nich wyjechała na święta. Jeden z chłopaków z Rzeszowszczyzny nie wrócił już w Beskidy. Przez kilka miesięcy posyłał L 4, bo złamał nogę. Pod koniec marca 1973 r. zakład chciał go zwolnić. Opiekun młodych stolarzy zaniepokoił się. ? Może coś się stało? Pojadę zobaczyć, co się z nim dzieje. Wyjechał z piątku na sobotę pociągiem. Chłopak na jego widok rozpłakał się. ? Proszę pana, do szkoły już nie wrócę, bo amputują mi nogę. Nauczyciel stolarstwa szybko pojechał pekaesem do szpitala w Leżajsku. Miał szczęście, bo spotkał ordynatora. ? Sprawa jest poważna. Za parę dni amputujemy nogę. ? Panie ordynatorze. Jestem stolarzem, ale pan mu tej nogi nie amputuje... Lekarz tak nerwowo zaczął biegać wokół stołu, że Tadeusz Cozac bał się, iż zrobi sobie krzywdę. ? Pan mnie to mówi? Pan mnie!? ? Tak, niech się pan uspokoi. Proszę napisać, co się z chłopcem dzieje i podpisać się. Wezmę pismo do Bielska i przyjadę za parę dni po chłopca... Z pisemkiem pojechał do dra Bronisława Kazimierowicza. ? Jak doktor przeklinał Co oni z tym chłopcem zrobili!? Leżał do sierpnia. Potem załatwiłem mu jeszcze sanatorium. Wrócił zupełnie zdrowy. To dało mi impuls do działania. Poczułem, że można coś zrobić, co wydaje się niemożliwe! ? wspomina początki swej bezinteresownej działalności Tadeusz Cozac.
Później współtworzył zespół harcerski ?Alert?. Cieszyło go, że mógł załatwiać wyjazdy do Warszawy na Dzień Dziecka czy do Bułgarii lub ówczesnej Czechosłowacji! Dzieci polskie jeździły do tzw. krajów demokracji ludowej. Bardzo dobrze współpracowało mu się z nieżyjącym już prezydentem Bielska-Białej drem Janem Filipem, który wspierał jego poczynania i pozwalał nawet na wyjazdy na delegacje do Bułgarii, żeby załatwić na miejscu pobyt polskich dzieci. Niestety już nie żyje. Spoczywa w Godziszce.
W maju 1979 r. działałem w TPD. Z Urzędu Miasta przyszły do domu dziewczyny. Mówią: Jest wielodzietna rodzina przy ul. Ogrodowej. Chodzimy tam dwa lata, ale nie możemy nic im załatwić. Poszedłem, przedstawiłem się. Drzwi na łańcuchu. Za szparą matka. ? Proszę pani, niech pani zdejmie ten łańcuch. Nie da się tak rozmawiać. Chcę pani pomóc. ? Jest pan prezydentem, wojewodą? ? Mam dzieci w wieku przedszkolnym, ale nie mogą chodzić do przedszkola, bo nie mam pracy! Niektóre chodzą do szkoły. Mąż pieniądze przepija... Poszedłem do dyrektorki przedszkola. Dała mi ankiety do wypełnienia. ? Jak sobie pan załatwi, będziemy rozmawiać. Poszedłem do inspektorki oświaty Steni Sikorowej. Wszystko wypisała. Inspektor Filip podpisał od ręki. W tym samym dniu przyszedłem znów do przedszkola. ? I pan to załatwił? Ale to ciągle mało! Matka musi mieć pracę. Obok był żłobek. Poszedłem do kierowniczki. Przyjęła dziecko do żłobka, mimo że nie miało roku, i dała pracę matce. Została salową. Mało tego, załatwiłem w kierownictwie zakładu męża, żeby żona otrzymywała na konto jego pensję. Mąż się zgodził. Matka nigdy potem nawet nie wstąpiła do mnie, żeby opowiedzieć, jak jej się w życiu wiedzie ? powiada Tadeusz Cozac. Prezes nie żąda podziękowań, ale chętnie podzieliłby się znowu uśmiechem z ludźmi, którym pomógł.


W latach 80. zaczął z Władysławem Szczotką organizować imprezy dla ubogich i chorych dzieci w Bielskim Centrum Kultury. ? Niektóre maluchy są bardzo chore. Nie reagują na nic. Matki przywożą je na wózku, sadzają na kolana i dzieci się patrzą na program artystyczny. Nie mrugną nawet powieką. Taką imprezę robimy dwa razy w roku. To nas cieszy, że możemy dzieciom dać trochę radości. Na taką imprezę zebraliśmy podczas koncertu charytatywnego 2400 zł. Będziemy szukać nadal, bo trzeba około ośmiu tys. zł na ?Mikołaja?. Zawsze jakoś znajdujemy, tylko z ogromnym wysiłkiem ? twierdzi Tadeusz Cozac ? prezes Koła Bielskiego Towarzystwa Pomocy im. Św. Brata Alberta, które od niemal ćwierćwiecza pomaga ubogim i pokrzywdzonym przez los.

Słynne wigilie

Prezes wyjaśnia, że początki towarzystwa były niezwykle trudne. Wraz ze współpracownikami dostał ?dziuplę na strychu ze szczurami? przy ul. Komorowickiej. Dopiero w grudniu 1989 r. na spotkaniu w siedzibie ?Solidarności? Tadeusz Cozac wystąpił z propozycją ?nie do odrzucenia?. Zaapelował do wicewojewody Jana Wałacha o zlikwidowanie sklepu przy ówczesnej ul. PKWN 16 i stworzenie jadłodajni, gdyż tam właśnie jest centrum bielskiej biedy! Reakcja była szybka. Budynek przekształcono w jadłodajnię dla ubogich. W 1995 r. w ciągu siedmiu miesięcy zbudowano od podstaw łaźnię, którą poświęcił bp Tadeusz Rakoczy. ? Na przełomie 2011 i 2012 r. uruchomiliśmy schronisko pobytu dziennego. Jesienią bywa tam 80-90 osób, ale zimą ? może przyjść ponad sto. Każdy dostaje herbatę, kanapki, drożdżówki. Ma prelekcje z prawnikiem, psychologiem itp. To dobry ruch w kierunku biedy w mieście. Tadeusz Cozac od 1989 r., organizuje słynne wigilie. Pierwsza odbyła się na dworcu w lokalu PSS Społem, a od 1990 r. każdorazowo już w Apenie. Bierze w niej udział około 300 osób. Od siedmiu lat odbywa się druga wigilia w górnym holu dworca PKS. Przybywa tam ok. 100 osób. 

Coraz większa nędza

Prezes styka się z ludzką nędzą od wielu lat. Twierdzi, iż w Bielsku-Białej bieda jest coraz większa. Nie nasila się jednak falami, lecz stale, minimalnie i stopniowo. Coraz więcej jest ludzi, którzy korzystają z pomocy towarzystwa. Dla wielu jest ostatnia nadzieją! Nawet, a może zwłaszcza dla tych, którzy poszukują pracy... W czasie krótkiej wizyty w jadłodajni pojawiło się parę osób, zdanych już tylko na jego pomoc. Jedna z pań była szczególnie natrętna i przypominała, że już jej matce prezes towarzystwa przez wiele lat pomagał. T. Cozac twierdzi, że kilka osób w miesiącu prosi go o znalezienie pracy. Czasem zdarza mu się znaleźć od razu, czyli po kilku godzinach czy dniach. W wielu przypadkach nie jest w stanie pomóc. Powolny wzrost biedy wiąże się z postępującym bezrobociem. ? Przychodzą do mnie ludzie, którzy zostali zwolnieni z pracy. Pomagam im, bo zawsze muszę coś robić. Nie mogę usiedzieć bezczynnie na miejscu. Pomogłem kiedyś rodzinie z Lesnej. Matka urodziła dziewiętnaścioro dzieci. Żyli w strasznych warunkach. W lepiankach, na podwórku błoto. Dostali parcelę po drugiej stronie drogi z fundamentem zarośniętym trawą. Znalazłem środki i firmy, i po tygodniu powstały mury! Załatwiłem trzy gruszki betonu. Zaprzyjaźnieni właściciele tartaku dali więźbę. Prowizorka w środku, ale rodzina mieszka tam do dziś. Nie było prądu. Gmina interweniowała i nic. Pojechałem do dyrektora zakładów energetycznych. Mówię, że go bardzo proszę, żeby tam się znalazł prąd. Za kilka miesięcy tak się stało. A teraz ile w pobliżu nowych domów powstało, bo wszyscy się podłączają! ? cieszy się Tadeusz Cozac. ? Jeszcze istniało województwo bielskie. Artur Kasprzykowski napisał w czwartek w Kronice o ruinie domu w Tomicach. Byłem tam już w sobotę. Został tylko przedsionek i izba, a w niej 13 osób! Na klepisku, nie na deskach. Zmobilizowałem kupę ludzi w województwie, żeby pomogli. Gmina nic nie wskórała, ale dzięki mnie powstał sztab ludzi, nawet z wielkich firm! Od wiosny do listopada powstał dom. Obok tej ruiny, w której mieszkali. Cztery pokoje i kuchnia. Jak to było możliwe? Oni mieli działkę. Przejęła ją gmina i dzięki temu mogła wybudować na niej dom. Na otwarcie z kolegą załatwiliśmy meble do kuchni! Meblościankę na całą ścianę i różne sprzęty. Przyjechałem odwiedzić później tę rodzinę z ośmiorgiem dzieci i krewnymi. Było to przed Dniem Dziecka, więc przyjechałem z prezentami. Pytam matkę, jak się mieszka w nowym domu? ? No, jakoś żyjemy, ale w poprzednim domu też nie było najgorzej! Na tym klepisku! Jak oni tam spali!? Ale nie było najgorzej. Moja noga tam już więcej nie stanęła ? wspomina Tadeusz Cozac.

Prezes pod kościołem

Do Brata Alberta przychodzą ludzie kierowani z MOPS-u. Muszą przynieść stosowne zaświadczenia. ? Kiedyś ?zaczaiłem się?. Patrzę. Dwoje dzieci, może osiem, może dziesięć lat. Wlewają posiłek do wiadra. ? Ilu was jest w domu? ? Mamusia, tatuś, a nas ośmioro. Zabrali obiad dla wszystkich. Wydajemy dwa kotły po 150 litrów każdy. Wie pan, jaki tu jest nieraz posiłek!? Nie tylko zupa. Bywa fasolka po bretońsku, flaczki, gulasz z kaszą czy makaron z tłuszczem i drobno pokrojonym boczkiem ? mówią na to danie prezesa, bo wymyśliłem je. Jakie dobre! ? chwali się Tadeusz Cozac. ? Makaronu kupujemy jednak nie 20 kg, a pół tony! Dostajemy 250 tys. na rok na wsad do kotła od pana prezydenta. Tylko na to. W towarzystwie pracuje jednak 14 osób na etatach. Są ludzie, którzy pracują tu ponad 10 lat! Trzeba zdobywać skądinąd pieniądze na wynagrodzenie, ZUS, na samochód, paliwo itd. Sprzyjają nam niektórzy biznesmeni. U Korczyka płacę tylko za części, gdy się samochód zepsuje. Robociznę bierze na siebie właściciel stacji ? powiada prezes.
Tadeusz Cozac 760 niedziel przez 23 lata przestał pod świątyniami. Pokazuje obszerny plan stania! Od początku listopada do 16 grudnia 2012 r. miał 13 kościołów do odwiedzenia! ? Bardzo pomagają księża. Musi pan być jednak wiarygodny. Księża także muszą wiedzieć, na co to jest; kontaktują się między sobą. Bp Tadeusz Rakoczy to nasz wielki przyjaciel. Nigdy się u nas nie przelewa, a pieniądze mamy na styk... Dlatego staram się poszerzać krąg znajomych, dzięki którym stowarzyszenie jeszcze funkcjonuje.
? Pan ? człowiek 80-letni ? na te wszystkie etaty zarabia stojąc pod kościołami?
? Tak! Mam jednak patrona. On czuwa nad nami!