Konar drzewa spadł na samochód - foto
Dwa zastępy straży pożarnej uczestniczyły w akcji przycinania drzewa przy ul. NMP w Bielsku-Białej. Trzy godziny później strażacy musieli interweniować powtórnie przy tej samej ulicy. Obie interwencje związane były z usuwaniem skutków porywistego wiatru.
W niedzielę ok. godz. 13.00 na stojącego na parkingu fiata punto spadł konar drzewa złamany przez wiatr. Na miejsce zdarzenia wezwano policję oraz straż pożarną. Strażacy po rozłożeniu drabiny mechanicznej przystąpili do przycięcia konarów. Utrudnienia w ruchu drogowym trwały około godziny. O godz. 16.40 doszło w okolicy do podobnego zdarzenia. Tym razem interwencja zastępu strażaków z JRG1 polegała na usunięciu kawałka blachy, który zwisał z dachu jednego z budynków na wysokości ul. Fałata.
Od soboty do godzin porannych w poniedziałek na terenie Bielska-Białej straż pożarna odnotowała sześć zdarzeń związanych z likwidowaniem skutków silnych wiatrów. Strażacy usuwali też drzewa powalone na chodniki i jezdnie.
Tekst i foto: Mirosław Jamro
Galeria:
Komentarze 7
Urzędnicy zbyt są zajęci problemami z wycinką drzew pod inwestycje w toku aby zawracać sobie jeszcze głowę uschniętymi drzewami i spadającymi konarami, Straż pożarna ma dodatkowe zajęcie. Najlepiej jak RM uchwałą zdelegalizuje wiatr halny i będzie po problemie!
Dla przykładu jak może "zielone" skomplikowac życie mały przykład. Żeby nie było, że to lokalna sprawa przykład znajomych z innego miasta. Rok temu, w czasie pierwszej jesiennej pokazówki Pani Zimy, sypnęło śniegiem. Takim gęstym, mokrym, ciężkim. A był to okres, gdy na drzewach były jeszcze resztki liści. Więc łatwo przewidzieć, że zrobiło się uroczo, z grubymi okiściami śniegu na gałęziach. Plus mały argmagedon z łamiącymi się konarami czy cąłymi drzewami. Jak raz poszło też i drzewo u znajomych, tak pechowo, ze poprzez płot wprost na wąski przechód, który mieli po sąsiedzku. Dośc zresztą ważny dla lokalnej komunikacji, mocno uczęszczany. Na szczęście wezwali straż pożarną, zamiast brać się za usuwanie szkód i ewidentnego zagrożenia dla ewetualnych przechodniów - a tak, pchali się przez przechód, mimo iż musieli mocno się garbić, prawie na czterech się czołgać, a cięzkie drzewo balansowało na mocno zgiętym ogrodzeniu. Straż przyjechała, za robotę się wzięła. Po drodze przypałetała się sąsiadka, o dość skomplikowanej osobowości i mocno cięta na znajomych. Z marszu zaczęła awanturę, że to bezprawie, że zieleń trzeba szanować i takie tam. Strażacy babsko zignorowali, swoje zrobili i pojechali. Godzinę później do domu znajomych zawitał pierwszy patrol policji. O popełnienie przestepstwa szło, o nielegalną wycinkę zieleni. Z powiadomienia. Na szczęście telefon do strazy wyjaśnił sprawę. Czyżby? Sąsiadka zniesmacona brakiem odpowiedniej reakcjii zaczęła zawiadamiać kogo tylko się dało. Rok trwała zabawa. Pozornie z oczywistym finałem, ale jakże miło jest dostawać wezwania i mieć na karku kontrolę za kontrolą, z kilkudziesięcioma tysiącami kary w tle, kiedy trzeba udowadniać, że nie jest się wielbłądem. Przy okazji z dopieprzaniem się do wszystkiego, nawet przypadkiem złamana przez samochód gałąź bzu w ogrodzie to też może być nielegalna wycinka. MIło, czyć nie.
Dlatego nie dziwi mnie, że czasami ktioś "odpuszcza" i czeka. Czasami ubezpiecznie mniej kosztuje. Jeszcze raz - nie usprawiedliwiam właściciela, tylko wskazuję, że nie zawsze sprawa jest tak prosta.
A później kończy się jak się kończy.
I kogo wina urzędników którzy nie dali pozwolenia czy właściciela posesji ?
Klauzula informacyjna ›