Od wielu lat istnieje w Bielsku-Białej miejsce, gdzie możemy się zrelaksować i ukoić wszystkie zmysły. Znajduje się ono z daleka od zgiełku miasta. Jednak by tam usiąść, odpocząć i coś przekąsić, najpierw warto się nieco natrudzić. Mowa o? schronisku PTTK Szyndzielnia, które jak sami sprawdziliśmy, jest idealnym miejscem na nietuzinkowe spędzenie wolnego czasu.

Schronisko znajduje się na szczycie góry Szyndzielni, od której wzięło nazwę. Możliwości dotarcia tam jest naprawdę wiele, dlatego każdy znajdzie opcję dla siebie. Można dostać się na szczyt w sposób tradycyjny - pieszo. Wiąże się to jednak z kilkugodzinnym, lecz naprawdę przyjemnym marszem. Na tych, którzy z jakichś przyczyn nie mogą lub po prostu nie mają ochoty tak długo spacerować, czeka nowoczesna kolejka gondolowa. Dzięki niej już w kilka minut możemy odetchnąć pełną piersią na wysokości niemal 1000 metrów nad poziomem morza.

My wybieramy opcję pierwszą. Jest mroźna niedziela. Za oknem spora warstwa śniegu. Skąd pomysł wycieczki na Szyndzielnię akurat teraz, gdy temperatura do najwyższych nie należy? Może lepiej wsiąść do auta i podjechać pod samiuśkie drzwi jakiejś knajpki i tam spędzić popołudnie? Nie tym razem. Cóż, jak mawiał klasyk: ?Jest zima i musi być zimno?. Przywdziewamy zatem górskie buty, dobrą kurtkę, czapkę i szalik, do termosu wlewamy ciepłą herbatkę i ruszamy.

Coś dla oczu

Nasza wyprawa rozpoczęta od ruchliwej al. Gen. Andersa na szczyt Szyndzielni zajęła niemal trzy godziny. Najpierw, w niecałą godzinkę, dotarliśmy do Dębowca, gdzie na niedawno otwartej trasie zjazdowej trwało absolutne narciarskie szaleństwo. Tymczasem my szliśmy dalej, niespiesznie delektując się widokiem zaśnieżonego lasu i oddychając górskim powietrzem. Trudno o taki relaks podczas spacerów w mieście, zwłaszcza zimą. Z wielu kominów wydobywa się trujący dym, będący wynikiem niebywałej ludzkiej kreatywności w ogrzewaniu swoich domów tym, co wpadnie właścicielom w ręce. Tym bardziej warto odpocząć wśród natury. Odpocząć - paradoksalnie - poprzez zmęczenie. Nie od dziś wiadomo, że nie ma nic lepszego na pozbycie się stresu niż wysiłek fizyczny. Dlatego nie zastanawiamy się nad problemami dnia codziennego.  Po prostu maszerujemy.

W końcu docieramy na miejsce. Wykonany przez Karola Korna ponad stuletni budynek prezentuje się okazale. Zresztą schronisko, zbudowane w stylu alpejskim, z charakterystyczną wieżyczką, kojarzy z pewnością każdy bielszczanin. Wchodzimy do środka, a tam? w drewnianym wnętrzu spotykamy liczną grupę ludzi w każdym wieku. Są rodzice z małymi dziećmi oraz grupy młodzieży. Trudno znaleźć wolny stolik. Dobiega nas gwar. A jednak można w gronie rodzinnym inaczej spędzić niedzielne popołudnie. Okazuje się, że niekoniecznie trzeba siedzieć w fotelu i wpatrywać się w telewizor.

Rarytasy węchowo-smakowe

Oprócz gwaru rozmów, tuż przy wejściu dobiega nas coś jeszcze. Wspaniały zapach domowego jedzenia. No tak, żołądek upomina się o swoje. Zamawiamy zatem przede wszystkim herbatę z malinowym sokiem - idealną dla zmarzluchów, którymi zdecydowanie w tym momencie jesteśmy. Prosimy również o zupę. I tu znów, na przekór niedzielnym zwyczajom, nie będzie to rosół, ale pomidorowa. Nie będzie to schabowy, ale jadło drwala, czyli placek ziemniaczany z gulaszem i surówkami.

Jedzenie - bez dwóch zdań - pyszne, domowe, jak u mamy. I choć ktoś szukający przysłowiowej dziury w całym doczepiłby się pewnie do stołówkowej zastawy, ale my bynajmniej nie uważamy tego za minus. Mało tego, herbata podana w szklance nigdzie nie smakuje tak dobrze, jak tu. Pamiętajmy, że nie jesteśmy w odwiedzinach u królowej angielskiej. Spędzamy czas w schronisku górskim, gdzie klimat jest inny. Co wcale nie znaczy, że gorszy.

Coś dla uszu

Wyjątkowa atmosfera schroniska górskiego nieodłącznie wiąże się z muzyką. Tym, którzy górskie szlaki znają jak własną kieszeń, nieraz towarzyszy gitara. W bielskim schronisku również nie brakuje gitarowych dźwięków. A ponieważ jest ono jednym z największych tego typu miejsc turystycznych w Beskidzie Śląskim (z kilkoma salami), to odbywają się tu różnego rodzaju imprezy, zabawy sylwestrowe, a nawet przyjęcia weselne.

W drewnianych wnętrzach schroniska na Szyndzielni miał miejsce niejeden koncert. W budynku PTTK grały nie tylko góralskie kapele, ale również zespoły: Akurat, Lord, Psio Krew, wokalistka Beata Przybytek. 110-lecie schroniska uświetnił swoją obecnością zespół Dżem. Nie sposób pominąć cyklicznie organizowanego koncertu finałowego Bielskiej Zadymki Jazzowej. Szczęściarzy, posiadających bilety na to wydarzenie, kolejka gondolowa zabiera o zmroku na szczyt. Niepowtarzalną aurę tworzy  przemarsz z pochodniami od przystanku końcowego kolejki do schroniska.

Kiedy najlepiej się wybrać?

Osobiście polecamy zimę. Oczywiście, wyprawa o każdej innej porze roku również będzie urokliwa, ale ilość wędrujących osób może niektórych amatorów górskich wędrówek przyprawić o porządny ból głowy. Zimą na trasie jest zdecydowanie spokojniej. Las spowity śniegiem nie powinien nas zniechęcać do pieszej wędrówki, ponieważ szlaki są z reguły przyzwoicie utrzymane i maszeruje się dobrze. Jeśli jednak z jakichś przyczyn nie możemy lub nie chcemy iść pieszo, to po prostu wsiadamy w wagonik i za kilka chwil jesteśmy niemal pod drzwiami schroniska.

Synoptycy przewidują, że śnieżna zima jeszcze do nas wróci. Może warto pomyśleć o aktywnym wypoczynku w bajkowej zimowej scenerii, która jest tak blisko? Na przekór opinii, że cudze chwalimy, a swego nie znamy.

Katarzyna Olek