- 23 obrazy graficzne! Tytuł ”Idziemy w mia100!” jest bardzo pojemny i przez cały czas nie uciekam od funkcji zabawy. Jako bielszczanin cieszę się, że tylu ludzi, z tak różnym stażem życia, z różnych środowisk, przyszło na moją wystawę i wernisaż. Cieszę się, że był tak dobry odbiór mojej wystawy! - mówi Lech Kotwicz, autor wystawy ”Idziemy w mia100!” otwartej w Domu Kultury Włókniarzy w Bielsku-Białej.

Doprawdy, umie się Pan bawić słowem…

- Niewątpliwie tytuł o zabarwieniu humorystycznym zaprasza mieszkańców Bielska-Białej w labirynty znaczeń i wielu niedopowiedzeń. Można zastanawiać się, co autor miał na myśli? Od zawsze „bawię się słowem”, to mój znak rozpoznawczy i hasło, które wszyscy znają. Moją pierwszą i wieloletnią pasją było słowo pisane i szeroko rozumiane, czyli literackie, trochę beletrystyczne, czasami poetyckie. Przygoda z obrazem rozpoczęła się od rysunku satyrycznego, ponieważ jestem również autorem kontrowersyjnych historyjek obrazkowych, gdzie prosta kreska opiera się o anegdotę. Jeśli chodzi o wystawę „”Idziemy w mia100!”, to przygoda z tego rodzaju rysunkiem odręcznym, opartym o zabawy graficzne, której efekty tu widać, trwa całkiem od niedawna.

Puszczanie oka do odbiorcy

Skąd pomysł na tytuł wystawy?

- Tkanka miejska w mojej twórczości jest dość mocno obecna. Gra słów jest tu pewnym „puszczeniem oka” do mojego odbiorcy, a liczbowa setka to prowokacyjny zwrot podczas wernisażu do obecnych, zapowiadający kolejne odcinki eventów, wystaw, nie tylko związanych z tematyką moich wydruków czy jak mawiają inni, zabaw ilustracyjnych. Aktualnie sam szukam odpowiedniej formuły.

Jaki jest motyw przewodni wystawy?

- Miasto. Dlaczego miasto? To był impuls. Wszystko opiera się na zabawie powstałej z plątaniny kwadracików i kresek. Podstawą jest czarny cienkopis, który prowadzi ręka krążąca po pustej przestrzeni kartki. Owocem tego dziwnego zabiegu są pejzaże powstałych z pamięci widoczków z przeszłości, a może tylko z wyobraźni. Odbiorcy wystawy mogą się tutaj pogubić, ale i odnaleźć! Niektórych przekonuje ta forma najbardziej surowa, czyli czarny cienkopis i kartka. Na wystawie pojawiają się też barwne pejzaże.

Czy to są dzieła sztuki?

- Wszystko utrzymane jest w konwencji ludycznej. Niektórzy w tym przekazie odnajdują pewne formy zbliżone do sztuki digital art-u, bo jak się pewne obróbki techniczne złapie, to różnie można to interpretować. Dla pozostałych ten rodzaj przekazu może okazać się kompletnie niezrozumiały. Z kolei inni zapewniali, że prezentowane obrazy są pełnoprawnym dziełem sztuki, a pozostali potraktowali wystawę z zupełnym przymrużeniem oka. Obowiązuje tu dowolność interpretacji, a twórca usytuowany jest gdzieś pośrodku. Poprzez interpretacje bardzo szerokie, aż do intelektualnych wizji, co tylko cieszy autora. Możliwości są tu nieograniczone.

Tajemnica barwnych konstrukcji

Surowa struktura w tonacji biało-czarnej sprawia wrażenie miejskiego labiryntu. Wizja zagubionego mieszkańca miejskiej metropolii, niepotrafiącego wydostać się z plątaniny cywilizacji. Jaki jest przekaz Lecha Kotwicza?

- Dokładnie tak samo, jak z utworami pisanymi, gdzie autor poprzez literackie kreacje próbuje przekazać coś swojemu odbiorcy. Interpretacja przez pryzmat labiryntu wydaje się być interesująca i z całą pewnością nie będę się tego wypierał, bo to bardzo właściwe znaczenia. Być może dziwne konstrukcje podsuwają takie skojarzenia. Cieszy mnie to nawet podwójnie, bo labirynt ma tak wiele dodatkowych znaczeń, że można się w tej interpretacji pogubić. Wcześniej jednak podkreślałem, że niektórzy odnaleźli się w tych konstrukcjach!

Na czym polega tajemnica barwnych konstrukcji?

- To zabawa programami komputerowymi. Jeden z programów zastępuje możliwości kolorowania, a my wybieramy odpowiednie kolory, tworzymy mutacje, bawimy się i testujemy nowe rozwiązania. W finalnym etapie powstają sygnowane printy, odnoga komentatorów, którzy jakby doceniają wartość sztuki zdigitalizowanej. Co do specyfiki tej konkretnej wystawy, w pełni świadomym wyborem było połączenie tej mieszaniny czarno-białej z kolorami. Można postawić na daną stylistykę i pozostać konsekwentnym w wyborze, ale ja świadomie chciałem wyeksponować cały przekrój mojej ilustracyjnej przygody.

W świetle latarek i telefonów

Kwadraciki i kreski, w których człowiek się gubi i odnajduje?

- Ta struktura sprawiła mi dużą przyjemność. Ukryty sens jest na tyle uniwersalny, że te konstrukcje mogą się rozmyć na zasadzie plamy, bo dostrzegamy tylko przestrzeń światła, grę kolorów czy też czerń i biel, na zasadzie kontrastu. To wszystko nadaje jakiś sens, bo widzę, że ta forma ma duży odbiór i człowiek w tym wszystkim się odnajduje. Pojawiły się nawet zapytania o konkretny dom z przeszłości. Chodzi o pewną grę słów związanych z naszym miastem, ale to przy okazji kolejnych projektów.

Na początku wernisażu zapanowała ciemność. To było celowym zabiegiem autora?

- W momencie kiedy wchodzimy do zaciemnionej sali pojawia się element zaskoczenia. Na początku goście na wernisażu podświetlali obrazy małymi latareczkami i telefonami, a w tle muzyka ilustracyjna dodawała dodatkowych wrażeń. Ludzie sami mówili, że magia chwili sprawiła, że poczuli się jak w mieście, a iskrzące się światła kojarzyły się z przejeżdżającymi samochodami. Mieszkańcy Bielska-Białej i okolic podchodzili do zaciemnionych konturów obrazów, które sami podświetlali i nagle zapaliło się światło, czego pewnie się nie spodziewali. Zabieg tak prosty i świadomy, który na pierwszym poziomie odbioru pozwolił nadbudować kolejne sensy i znaczenia. Sztuka jest też zabawą i używając słowa sztuka, sam podchodzę do tego z wielkim dystansem…

Rozmawiała: Małgorzata Irena Skórska

Lech Kotwicz - prozaik, poeta, krytyk filmowy, kurator Bielskiego Konkursu Satyrycznego „Wrzuć na luz”. Autor wystawy ”Idziemy w mia100!” w Domu Kultury Włókniarzy w Bielsku-Białej (potrwa do 18 lutego).