Gaba Kulka i Czesław Mozil są przedstawicielami nowej fali na polskiej scenie alternatywno-popowej. Z kolei String Connection, to legenda polskiego jazzu, która powraca na scenę po ponad dwudziestoletniej przerwie. Ich wszystkich można było posłuchać w miniony weekend w Bielsku-Białej.
 
W piątkowy wieczór kolejka przed wejściem do klubu Rude Boy Club uformowała się już kilkadziesiąt minut przed godz.19.00. O tej porze miał się bowiem rozpocząć koncert Dick4Dick, Gaby Kulki oraz Czesław Śpiewa. Osoby, które z zakupem biletu czekały na ostatnią chwilę przeżyły jednak niemałe rozczarowanie. Ogromne zainteresowanie, z jakim spotykają się świeże i oryginalne brzmienia młodych artystów doskonale obrazuje znudzenie fanów ofertą mainstreamowych stacji radiowych i telewizyjnych. Jak bardzo różnią się gusta konsumentów od ich repertuaru widać też na listach najlepiej sprzedających się płyt. „Debiut” Czesława ma obecnie status podwójnej platyny, a wydana w maju płyta „Hat, Rabbit” Gaby Kulki właśnie osiągnęła status złotej.
 
Czesława Mozila specjalnie przedstawiać nie trzeba. O pochodzącym z Zabrza artyście jest bardzo głośno już od kilku miesięcy. Natomiast Gaba Kulka, chociaż wydała już trzy płyty, dopiero zyskuje na popularności. Wokalistka jest córką znanego polskiego skrzypka Konstantego Andrzeja Kulki. Jej muzyka jest połączeniem rocka i jazzu, okraszona poetyckimi tekstami i utrzymana w nieco musicalowej estetyce. Trudno zaszufladkować taką mieszankę, dlatego jedni nazywają ją alternatywą, a inni popem lub jazzem. Sama Gabriela określa swoją twórczość mianem „progresywnego popu” i to określenie wydaje się najbardziej trafne.

 
Kulka zadebiutowała już w 2003 roku płytą „Between miss Scylla and a Hard Place”. Był to krążek undergrundowy, wydany w warunkach domowych. Trzy lata później powstał drugi album pod tytułem „Out”, lecz dopiero rok później znalazł dystrybutora i trafił do oficjalnej sprzedaży. „Out” podobał się krytykom i zebrał kilka wyróżnień. Prawdziwym przełomem i sukcesem na dużą skalę okazał się jednak „Hat, Rabbit”.
 
Produkcja tej płyty od początku do końca była otoczona opieką profesjonalnej wytwórni, dzięki czemu muzyka Gaby trafiła do szerszej publiczności. Inna sprawa, że nie mogła ukazać się w lepszym momencie, ponieważ idealnie trafia w zamieszanie, jakie na polskim rynku wywołał Czesław Mozil. Współpraca tej dwójki układa się bardzo dobrze, czego owocem jest nie tylko wspólna trasa, ale również pierwsze wspólne piosenki, które pojawiają się na koncertach.
 
Emocje po piątkowym koncercie w klubie Rude Boy nie zdążyły jeszcze opaść, gdy w sąsiednim Backstage Club szykowało się kolejne wielkie wydarzenie muzyczne. Po raz drugi w tym roku do Bielska-Białej zawitał legendarny String Connection, który swoim koncertem uświetnił otwarcie nowego klubu muzycznego w naszym mieście.
 
Grupa założona przez Krzesimira Dębskiego jest jednym z najwybitniejszych polskich zespołów jazzowych. W latach osiemdziesiątych jego utwory podbijały listy przebojów i rozbrzmiewały na prestiżowych festiwalach zarówno w kraju, jak i za granicą. Popularnością String Connection dorównywało wówczas nawet grupom rockowym. Nic dziwnego, że jego członkowie szybko stali się cenieni i rozchwytywani. W efekcie doprowadziło to do zawieszenia działalności grupy pod koniec lat osiemdziesiątych.
 
Jeszcze w pierwszej fazie działalności personalia i liczebność String Connection zmieniały się wielokrotnie. Obecnie jest kwintetem, w skład którego wchodzą: Krzesimir Dębski - wybitny skrzypek, kompozytor i dyrygent, Andrzej Olejniczak – uważany za najlepszego saksofonistę Hiszpanii, Janusz Skowron – pianista, kompozytor, aranżer, Krzysztof Ścierański – jeden z najlepszych gitarzystów basowych w Europie oraz Krzysztof Przybyłowicz – jeden z najwszechstronniejszych polskich perkusistów. Nie da się ukryć, że jest to najmocniejszy skład, w jakim kiedykolwiek zespół występował.
 
Zarówno wiosenna, jak i obecna trasa, to jedno wielkie pasmo sukcesów. Publiczność bardzo stęskniła się za balansującą na granicy klownady spontanicznością, do jakiej String Connection przyzwyczaił ją dwie dekady temu. Pomimo emanowania luzem, panowie są tak zgrani, że obserwując ich poczynania trudno uwierzyć, że mają za sobą tak długą rozłąkę. Widać też, że granie jazzu nadal przynosi całej piątce ogromną frajdę i że potrafią się przy tym bawić niczym dzieci, które dostały właśnie nowe zabawki.
 
Zarażona tym entuzjazmem widownia raz po raz nagradzała gromkimi brawami brawurowe solówki, a na koniec zgotowała muzykom owację na stojąco. Pozostaje mieć nadzieję, że nie był to ostatni koncert w Backstage Club, a kolejne będą równie udane.
 
                                                                                                             Michał Czarniak