Niezły pasztet wysmażyli pasażerom autobusów komunikacji miejskiej bielscy radni. Chodzi o ostatnią podwyżkę cen biletów, która w zamyśle miała być niewielka i podyktowana jedynie wzrostem kosztów funkcjonowania MZK. Tymczasem choć nowy cennik nie odbiega zbytnio od poprzedniego, to ci, którzy bilet kupują u kierowcy powodów do zadowolenia nie mają. Za bilet jednoprzejazdowy trzeba teraz zapłacić aż 4 zł! Do pierwszego lipca kosztował 3 zł. A przecież inflacja nie wzrosła w Polsce o ponad 30 proc. Nawet ceny paliw o tyle nie podskoczyły.
 
Może władze miasta uznały, iż ci, którzy kupują bilet w autobusie powinni płacić haracz? Można by uznać, iż jeśli zawczasu nie zaopatrzyli się w bilety w kiosku, powinni płacić za lenistwo, gdyby nie jeden szczegół. Otóż kupienie biletu w Bielsku-Białej bardzo często graniczy z cudem. Konia z rzędem temu, kto kupi bez problemu bilet poza centrum miasta, a zwłaszcza na jego obrzeżach. Nawet w centrum w godzinach wieczornych oraz w weekendy zakup taki jest w praktyce niemożliwy. Stąd wielu pasażerów, chcąc nie chcąc, musi kupować bilety u kierowców.
 
Dyrekcja bielskiego MZK twierdzi uparcie od lat, że z kupnem biletów problemów w Bielsku nie ma, wskazując z iloma to punktami ich sprzedaży ma podpisane umowy. Najwyraźniej autobusowi decydenci nie mają zielonego pojęcia jak w praktyce wygląda ich dystrybucja. Od lat nie zrobiono też nic - chociaż i o tym wiele mówiono - aby wprowadzić w Bielsku nowoczesne formy uiszczania opłaty za przejazd autobusem, jak chociażby stosowane powszechnie w całym kraju opłaty przez komórkę, czy za pomocą karty kredytowej lub zainstalowanie na przystankach automatów do sprzedaży biletów. Bo ponoć na wszystko brakuje pieniędzy. Stąd sprzedaż biletów w autobusie jest dobrym rozwiązaniem, wspomagającym kulejącą dystrybucję.
 
Zwłaszcza że radni, uchwalając przed kilkunastu laty taką możliwość, zareagowali na wyraźne zapotrzebowanie społeczne. To pasażerowie MZK postulowali takie rozwiązanie, choć od samego początku kierownictwo MZK patrzyło na to niechętnym okiem. Kolejne dyrekcje sugerowały, iż sprzedaż biletów rozprasza kierowców, że autobusy się przez to spóźniają itp. Tak jakby inni przewoźnicy - sprzedaż biletów w autobusach jest w Polsce zjawiskiem powszechnym - nie mieli takich problemów.
 
Teraz podnosząc tak drastycznie haracz za tę usługę władze miasta (MZK jest spółką miejską) najwyraźniej pokazały, gdzie jest miejsce tych, którzy ośmielają się „zawracać” głowę kierowcy. Bo jak inaczej wytłumaczyć tę podwyżkę? Dawniej, gdy normalny bilet jednoprzejazdowy kosztował 2,40 zł, kupiony u kierowcy 3 zł był to według taryfikatora tak zwany bilet podmiejski. Teraz podmiejski (według nowego taryfikatora) kosztuje 3,40 zł. Logicznym wydawałoby się więc, iż tak jak poprzednio powinien być to właśnie bilet sprzedawany w autobusie jako jednoprzejazdowy.

 
Tymczasem MZK sprzedaje w takiej sytuacji inny (kosztujący według taryfikatora przyjętego przez radnych 4 zł) tak zwany bilet godzinowy. Dlaczego tak zrobiono? Zapytaliśmy o to w MZK. Andrzej Waliczek z bielskiego MZK nie potrafił udzielić nam jednoznacznej odpowiedzi. Sugerował jedynie, że kierowcy autobusu łatwiej wydać resztę z „okrągłych” czterech złotych niż z trzech czterdziestu. Dość niepokojąca argumentacja, bo przecież jeszcze łatwiej wydać z bardziej „okrągłej” piątki...
 
A poza tym jako dowód na to, że z „nieokrągłej” kwoty też wydać się w autobusie da, może służyć przykład czechowickiego PKM, którego autobusy docierają także do Bielska. Tam bilet kupowany u kierowcy kosztował do tej pory 3 zł, a po ostatniej podwyżce jego cena wzrosła do 3,20 zł. Andrzej Waliczek zasugerował jednocześnie, iż odpowiedź na nurtujące nas pytanie na pewno uzyskamy w ratuszu. Bo to ratusz, a nie MZK, ustala ceny biletów. MZK jest tylko wykonawcą jego woli. Tak też zrobiliśmy.
 
Tomasz Ficoń, rzecznik bielskiego ratusza wyjaśnił jednak, iż co prawda rada ustaliła nowy cennik biletów, lecz nie wskazała w nim ile powinien kosztować bilet sprzedawany przez kierowcę. - Pozostawiono to do decyzji dyrekcji bielskiego MZK - stwierdził Tomasz Ficoń podkreślając, iż to, że kosztuje on teraz 4 zł jest autonomiczną decyzją dyrektora tej spółki, z którą władze miasta nie miały nic wspólnego...
 
Na koniec warto zwrócić uwagę na jeszcze inną sprawę. Otóż bilet godzinny wydaje się doskonałym rozwiązaniem dla tych, którzy muszą dotrzeć do celu kilkoma autobusami. Problem jednak w tym, że teraz przejazd, który w normalnych warunkach zajmuje kilka minut, może trwać nawet kilkadziesiąt. Wszystko przez kompletnie rozkopane bielskie ulicy. Na wielu trasach zamiast kursować, autobusy stoją w korkach. Czy w takiej sytuacji bilety jednogodzinne mają sens? A jeśli tak, to czy MZK łaskawszym okiem patrzy na tych, którzy w ciągu godziny się nie wyrobili, choć teoretycznie pokonanie danej trasy powinno zająć im kilka minut?
 
Z wypowiedzi Andrzeja Waliczka wynikało, że nie ma taryfy ulgowej dla posiadaczy biletów jednogodzinnych. Jeśli czas obowiązywania biletu się kończy, bez względu na to czy autobus stał w korku, czy jechał, należy z niego wysiąść lub kupić nowy bilet u kierowcy!
 
Marcin Płużek (Kronika Beskidzka)