Obowiązkowym wyposażeniem domów zlokalizowanych w pobliżu wysypiska śmieci w Lipniku, stał się lep na muchy. Tymczasem Zakład Gospodarki Odpadami w ramach ochrony ludzi przed uciążliwym zapachem? zasłonił swoje ogrodzenie.

Pierwszy raz o smroddzie z wysypiska pisaliśmy przed rokiem. Już wtedy, krótko po uruchomieniu nowoczesnej sortowni śmieci, okazało się, że życie okolicznych mieszkańców nie jest godne pozazdroszczenia. - Śmierdzi coraz bardziej ? narzekali nasi rozmówcy. ? A miało być inaczej! Mamy nadzieję, że władze miasta i zarządzający sortownią coś zrobią, żeby ten smród przestał nas nękać.

Minął rok, a brzydki zapach nie tylko, że się nie ulotnił, ale jeszcze zwiększył swoją intensywność. Razem z nim pechowych bielszczan atakują roje much. - Nie dają nam żyć ? przekonuje pani Ewa, mieszkanka jednego z domów w Lipniku. ? Okna w ogóle nie da się otworzyć, bo albo śmierdzi, albo muchy całymi chmarami wlatują. To nie do wytrzymania! Jak my tu mamy żyć?!

Przypomnijmy, że w ramach tzw. działań osłonowych, ZGO przed rokiem instalowało na swoim ogrodzeniu specjalne pochłaniacze zapachów. Z marnym skutkiem, bo wiele one nie pomogły. Po roku okazuje się, że ogrodzenie obiektu zostało zasłonięte. Czyżby to miała być zapora przeciw uciążliwością? -- To jakaś kpina ? irytują się mieszkańcy. ? Chodzi chyba o to, abyśmy nie zaglądali na ich teren. Tylko po co mielibyśmy to robić? My chcemy mieszkać tak, jak pozostali bielszczanie.

Najbardziej poszkodowani mieszkańcy od dawna żądają, aby gmina wykupiła ich posesje, skoro nie potrafi zapewnić im życia bez uciążliwości ze strony ZGO. Jak wiadomo, w budżecie gminy na takie cele pieniędzy nie ma. Czy jest więc jakieś rozsądne wyjście? Według mieszkańców istnieje już tylko jedna droga ? sądowa. -- Złożymy pozew, bo okazuje się, że inaczej się nie da ? tłumaczą ludzie. ? Oni nam tu pokazują jakieś papierki, że nikt prawa nie łamie, robią opryski chemią, a fakty są takie, że nie da się tu normalnie funkcjonować, bo po prostu smród jest nie do wytrzymania.

                                                                      Tekst i foto: Krzysztof Oremus