Dziki nie dają spokoju
Już siedem razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy posesję Małgorzaty Bużyk nawiedziły dziki. Bielszczanka czuje się poważnie zagrożona, lecz pomocy nie może znaleźć ani w nadleśnictwie, ani w bielskim ratuszu. Przecież urzędnik nie weźmie strzelby i nie pójdzie walczyć z dzikami - żartują w urzędzie, ale z dzikami nie ma żartów.
- To nie nasza sprawa, słyszę wszędzie - żali się pani Małgorzata. - A już kilka razy uciekałam przed dzikami. Przecież nie mieszkam w lesie, tylko w mieście. W dodatku niedaleko centrum! Dom Małgorzaty Bużyk znajduje się w okolicy szpitala wojewódzkiego, zaledwie dwieście metrów od głównej drogi. To sąsiedztwo nie odstrasza jednak zwierząt, które do ogrodu naszej rozmówczyni najczęściej przedostają się nad ranem.
Bez pomocy
- Niszczą ogrodzenie i ryją niemal tuż pod oknami, że strach wyjść na zewnątrz - tłumaczy pani Małgorzata. - To nie do wytrzymania. W końcu dziki kogoś zranią. Wtedy pewnie okaże się, że jest na to jakiś sposób.
Pani Bużyk zwróciła się o pomoc do nadleśnictwa w Wapienicy. - Powiedziano mi, że nic nie mogą zrobić, bo nie mieszkam na terenie łowieckim, a poza tym nie można wszystkich dzików wystrzelać. Twierdzą, że to sprawa gminy, bo ona ma dbać o bezpieczeństwo swoich mieszkańców - wyjaśnia bielszczanka. - Zadzwoniłam więc do wydziału ochrony środowiska urzędu miejskiego, gdzie próbowano mnie przekonać, że to sprawa nadleśnictwa. Czy to jest normalne?
Urzędnik ze strzelbą?
Wygląda na to, że tak, co potwierdza rzecznik Ratusza, Tomasz Ficoń. - Przecież urzędnik nie weźmie strzelby i nie pójdzie walczyć z dzikami - żartuje przedstawiciel władzy gminnej. - A na poważnie, według prawa, dzikami powinno się zająć nadleśnictwo. Gmina owszem, ma obowiązek chronić bezpieczeństwa swoich obywateli, ale jeśli chodzi o zwierzęta, to przepisy wyraźnie mówią, że dotyczy to głównie bezpańskich psów.
Tak czy inaczej, problem jest. Dzikom pewnie jest obojętne, kto je pogoni. Może więc gmina wspólnie z nadleśnictwem mogłaby zorganizować odłowienie niesfornych zwierząt, podobnie jak to miało miejsce przed laty, kiedy dziki pokazały się na bielskich Błoniach. - Ale i w takim przypadku inicjatywa musi być po stronie nadleśnictwa - podkreśla rzecznik.
- No tak! Najwidoczniej interes obywatela jest na samym końcu - irytuje się pani Małgorzata. - Więc co mam zrobić? Przecież to nie są moje dziki!
Tekst i foto: Krzysztof Oremus
Komentarze 28
Poza tym dziki to też problem wielu innych miast w Polsce. Jak sobie radzą? Np. w Krynicy Morskiej corocznie je usypiają i wywożą wiele km dalej do lasów po to by dziki 'radośnie' sobie przytruchtały w to samo miejsce skąd je wywieziono.
Pierwszy krok po ojbejrzeniu zrijnowanego ogrodu to telefon do Nadleśnictwa:
- Nadleśnictwo odsyła nas do Straży Miejskiej.
- Straż Miejska każe zgłosić zdarzenie w Komisariacie numer 2 w BB. w celu sporządzenia protokołu i ścigania koło łowieckiego, wg. ich odpowiedzialnego za stan rzeczy.
- Policja nie przyjmuje zgłoszenia i odpowiada, że Straż Miejska udziela nieprawdziwych informacji (rozmowy są nagrywane)i tym samym odesyła nas z powrotem do Straży Miejskiej.
- Straż Miejsca wielce się zdziwiona, że Policja nie jest zainteresowana sprawą i odesłała nas do - Urzędu Miejskiego do Wydziału Interwencji Kryzysowej.
Tam cytuję słyszymy: - ""to nie ich sprawa, proszę zadzwonić do wydziału ochrony środowiska". I
tak też zrobimy.
- Wydział Ochrony Śerodowiska: możecie pomarzyć o odszkodowaniu za rozwalony płot, Mamy sobie kolejny raz naprawić na własny koszt.
O zrujnowany ogródek już nawet nie pytamy, bo wiemy, że tylko płody rolne a nie ozdobne rabatki mogą ubiegać się o odszkodowanie za ich uszkodzenie. Niestety nasze młode drzewka i krzewy nie są płodami rolnymi :-).
Wydział ochrony środowiska zapewnał, że powiadomi myśliwych, w celu wytropienia stada.
Generalnie mówiąc - spychologia, która trwa już od jesieni 2011 roku. Przy okazji dodam, ze ogrodzenie było solidne (obecnie wmocnione czterokrotnie drutem kolczastym), a dziki ogromne, silne i bardzo głodne.
Podobno pod naszą nieobecność dzików było nawet piętnaście. My widzieliśmy siedem i ten widok nam zupełnie wystarczy. Za bramą naszego ogrodu rozciąga się park, przez który nawet nocą przechodzą ludzie z przystanku autobusowego jedynki do swoich domów. Dziki również tamtędy się przechadzają i nikogo to nie obchodzi, aż w końcu kogoś nie staranują.
Klauzula informacyjna ›