Sklep sportowy w Bielsku-Białej. 27 grudnia 2014 roku. Kobieta i mężczyzna w wieku ok. 30 lat. Jest południe. Ona do niego: - Nudzi mi się w Bielsku-Białej. Chodźmy na Babią Górę. On: - Chętnie. Jesteśmy ciepło ubrani. Sprzedawca: - A jesteście państwo kondycyjnie przygotowani do takiej wyprawy? Para zmieszana milczy.

W ciągu ostatniego tygodnia ratownicy beskidzkiego GOPR aż sześciokrotnie ratowali turystów, którzy zgubili się na Babiej Górze (najwyższy szczyt Diablak - 1725 m n.p.m.). Z Babią Górą nie ma żartów. Ratownicy nazywają ją Matką Niepogód, bo pogoda zmienia się tu błyskawicznie. Śnieżyce ograniczające widoczność nawet do jednego metra. Silny wiatr znacznie obniża temperaturę odczuwalną przez człowieka.

Gdy w Zawoi jest 15 stopni poniżej zera, w wyższych partiach Babiej Góry odczuwa się mróz do -30 st. C! Do tego noc i zaczyna się dramat. - W takich warunkach nawet doświadczeni turyści dzwonią po pomoc - twierdzą ratownicy Beskidzkiej Grupy GOPR.

Ignorować ich nie wolno

Zgubić się można jednak nie tylko na Babiej Górze. Zimą goprowcy odbierają sygnały także od osób, które gubią się w okolicach Szyndzielni (1026 m n.p.m.), Klimczoka (1117 m n.p.m.), a nawet Błatni ( 917 m n.p.m.). - Beskidy są bardzo rozległym pasmem. Zwłaszcza zimą odległości, które trzeba pokonać, mogą stanowić problem. Do tego dochodzi szybko zapadający zmrok, zimno i śnieg. Turyści gubią się, choć ze szczytów widzą światła Bielska-Białej - przyznaje Jerzy Siodłak, naczelnik Beskidzkiej Grupy GOPR.

 - Ludzie mówią o Beskidach ironicznie, że to „kapuściane góry”. A one pokazują pazur i każdej zimy dają wyraźne sygnały, że ignorować ich nie wolno - dodaje Włodzimierz Lach, ratownik beskidzkiego GOPR.
 
Jedna akcja sprowadzenia turystów z Babiej Góry to koszt około 100 tys. zł. Najważniejsze jest jednak ludzkie życie, więc beskidzcy ratownicy na poszukiwania wyruszają bez zastanowienia. Po akcji nikt uratowanym nie wystawia rachunku. Polska jest w tej dziedzinie wyjątkiem. - Pamiętam, jak trafiła do mnie faktura od kobiety, która prosiła o pomoc w negocjacjach ze słowackimi ratownikami. Mąż tej pani zgubił się tam w górach. Mężczyznę znaleziono, ale koszt akcji wyceniono na 30 tys. euro - opowiada Jerzy Siodłak. Tyle kosztuje brak rozwagi i ubezpieczenia górskiego.

Faktura dla zapominalskich

Ubezpieczenie pokrywa koszty poniesione przez  ratowników Horskiej Zachrannej Slużby. Na Słowacji powszechne ubezpieczenia dla osób uprawiających turystykę górską obowiązują od 2006 roku. Z tych pieniędzy finansowane jest częściowo zabezpieczenie techniczne akcji ratunkowej. - Wejście na Gerlach (2655 m n.p.m.) z przewodnikiem kosztuje około 100 euro. Z tego 30 przeznaczonych jest na ubezpieczenie - wyjaśnia Jerzy Siodłak.

Stawka zależy od tego, co turysta chce w słowackich Tatrach robić. Im bardziej ekstremalne ma pomysły, tym stawka jest wyższa - od 0,7 euro do kilkunastu euro za dzień. - Takie rozwiązanie pozwala uzupełnić budżet naszych słowackich kolegów. W sytuacji, gdy ktoś ubezpieczenia nie zapłaci - dostaje fakturę. A koszty akcji zaczynają się od 5 tys. euro - podkreśla naczelnik.

Kilka lat temu wydawało się, że w Polsce również podobne zasady zostaną wprowadzone. Do stołu usiedli przedstawiciele firm ubezpieczeniowych, GOPR, TOPR, a także parlamentarzyści. - I na tym się skończyło - przyznaje Jerzy Siodłak.

Szczyty głupoty

Działalność GOPR opiera się więc w znacznej mierze na pracy społecznej swoich członków. 50 proc. środków zapewnia MSW - to koszt gotowości służby do działania. Resztę ratownicy muszą zarobić sami i przyznają, że z roku na rok jest coraz trudniej.

Ale turyści o pieniądze się nie muszą martwić. Puszczają za to wodze fantazji. Głupota ludzi w górach granic nie zna. - Brak przygotowania kondycyjnego, odpowiedniego ubioru, latarki - czołówki, mapy czy też naładowanego solidnie telefonu komórkowego. Takich błędów góry nie wybaczają - mówi Patryk Pudełko, rzecznik prasowy Beskidzkiej Grupy GOPR.

Na razie więc ratownicy muszą liczyć na rozsądek turystów i datki od sponsorów. Sprawa wprowadzenia w Polsce tzw. ubezpieczenia górskiego utknęła bowiem w martwym punkcie. Pomimo apeli i ostrzeżeń, z roku na rok w Beskidach jest coraz więcej akcji poszukiwawczych.

Anna Szafrańska