W miniony piątek nowy sezon w Teatrze Lalek "Banialuka” rozpoczęła  długo oczekiwana premiera spektaklu dla młodzieży i dorosłych pt. "Zielona gęś”. Sztuka zapewne nie każdego rozbawi. Niektórych może nawet zniesmaczyć, zdenerwować, ale na pewno wielu zaintryguje, da im do myślenia. Sam Gałczyński pisał przecież, że "tego teatrzyku nikt nie rozumie”.

Teatrzyk "Zielona Gęś” był cyklem utworów satyrycznych, które awangardowy poeta Konstanty Ildefons Gałczyński po raz pierwszy opublikował w 1946 roku na łamach "Przekroju”. Ten "Najmniejszy teatrzyk świata” na bieżąco komentował, wyśmiewał i drwił z aktualnych wydarzeń politycznych i społecznych. Już od pierwszego odcinka wzbudzał wiele kontrowersji.

Lalką prawda mniej boli

 - Poprzedni sezon był dla nas udany ze względu na Festiwal Sztuki Lalkarskiej i jego jubileusz, ale także liczne nagrody dla spektaklu pt. "Księga dżungli” - mówi dyrektor Teatru Banialuka Lucyna Kozień. - Nowy sezon rozpoczynamy nietypowo - widowiskiem dla młodzieży i dorosłych. Chętnie sięgamy do klasyki, ale po to, by patrzeć przez jej pryzmat na współczesność.

Na scenie Banialuki "Zielona Gęś” przybrała formę satyryczno-lalkową. Obok aktorów w żywym planie, zobaczyć można groteskowe, wykonane z niezwykła dbałością o szczegóły lalki przedstawiające wykreowane przez Gałczyńskiego postaci: Hermenegildę Kociubińską, Psa Fafika, Osiołka Porfiriona, Piekielnego Piotrusia, Alojzego Gżegżółkę i Profesora Bączyńskiego. W spektaklu często pojawia się autotematyzm, więc aktorzy tłumaczą, że lepiej jest "opowiedzieć to lalką, bo lalką prawda mniej boli”.

Reżyser i autor scenariusza Paweł Aigner dokonał niełatwego wyboru tekstów poety, by wraz ze scenografem Pavelem Hubičką i kompozytorem Piotrem Klimkiem stworzyć przedstawienie, które przenosi widzów w surrealistyczną przestrzeń wodewilu i kabaretu. W tym nieco zdezelowanym, kawiarniano-artystycznym świecie atmosfera powojennej Polski miesza się z duchem współczesności. Bo czy pytania w stylu Dlaczego gęś? W dodatku zielona? Dlaczego nie orzeł, skoro Polacy nie gęsi i swój język mają? nie są nadal aktualne? Autorzy spektaklu zauważyli, że Gałczyński w swoich satyrach odwoływał się  do pozycji Polski w Europie i krytykował nieszczery, patetyczny patriotyzm.

Kogo dziobie ta gęś?

Reżyser spektaklu w umiejętny i jednocześnie absurdalny sposób łączy przeszłość ze współczesnością. Zielona gęś dziobie politykę, sztukę, a nawet ojczyznę. Doskonale komponuje się to z nietypową scenografią, w której gęsi spadają na bohaterów, flaga służy jako koc, słoń zasłania aktora, a durszlak odcedza nieudane występy teatralne. Ogromną rolę odgrywa tu ruch sceniczny autorstwa Karoliny Garbacik, dzięki któremu aktorzy animują marionetki, by powoli się w nie przeistaczać.

Inscenizacja Banialuki łączy w sobie rozmaite formy teatralne, korespondując z charakterem pierwowzoru, który był inspirowany teatrami różnych stylów i epok. Występowanie w tej sztuce jest więc dla aktorów nie lada wyzwaniem. Najlepiej poradzili sobie z nim żywiołowy, obdarzony talentem wokalnym Radosław Sadowski w roli Alojzego Gżegżółki i niezwykle kobieca, namiętna Maria Byrska jako Hermenegilda  Kociubińska.

Zakręt historii

Twórcy spektaklu dosłownie i metaforycznie oddali głos autorowi sztuki. Jego dowcipne spojrzenie na rzeczywistość jest nad wyraz aktualne. Możemy się w nim przeglądać, jak w lustrze razem z  naszymi polskimi wadami i legendami. Naród rozmawia tu z ustrojem, a mity narodowe nie są już świętością. Jednak nawet na samym teatrze Gałczyński nie zostawia suchej nitki. Jedyny widz, prosty chłop, który przyszedł oglądać "Zieloną gęś”, krytykuje beznadziejnych aktorów, scenografię i reżysera. Na scenie trup ściele się gęsto, a przy okazji dostaje się Mickiewiczowi i Dantemu, ale trudno się dziwić, skoro "jesteśmy właśnie na zakręcie historii”.

Ta sztuka zapewne nie każdego rozbawi. Niektórych może nawet zniesmaczyć, zdenerwować, ale na pewno wielu zaintryguje, da im do myślenia. Sam Gałczyński pisał przecież, że „tego teatrzyku nikt nie rozumie”.

Agnieszka Pollak-Olszowska