Szacują, że w Bielsku-Białej jest ich ponad dwa tysiące. Skąd pochodzą bielscy Ukraińcy i jak do nas trafili? Nieraz dźwigają bagaż gorzkich doświadczeń, jak nasza bohaterka. Polska im się podoba i chcieliby, żeby w ich kraju było kiedyś podobnie. Oksana po wielu dramatycznych przejściach znalazła pracę w naszym mieście i marzy, żeby tak jak teraz było już zawsze.

Oksana* ma 24 lata. Pochodzi z wioski położonej 30 km od Tarnopola. W mieście nad Seretem studiowała finanse na Narodowym Uniwersytecie Ekonomicznym. Po studiach jedyną pracę znalazła w kasie w supermarkecie. Pracowała dużo, ale zarobki były kiepskie i ledwo wiązała koniec z końcem. Było jej tym bardziej ciężko, że mieszkała z chorą matką i młodszym bratem, który się jeszcze uczy. Ojciec Oksany zmarł kilka lat temu.

Szantaż na wysypisku

W czerwcu Oksana i jej trzy koleżanki uznały, że dalsze życie na Ukrainie jest bezcelowe i trzeba emigrować. Przez internet nawiązały kontakt z polską agencją pracy, która odpisała im, że jest dla nich praca w fabryce opakowań pod Krakowem. Otrzymały zaproszenia i wyrobiły sobie polskie wizy. Na miejscu okazało się jednak, że praca w fabryce to fikcja.

- Wystawili nas do wiatru - złości się Oksana. - Zainwestowałyśmy jednak w wyjazd kupę czasu i pieniędzy i wstyd było od razu wracać. Dlatego zgodziłyśmy się na warunki zaproponowane przez agencję - wspomina Ukrainka.

W Krakowie dziewczyny rozdzielono. Dwie skierowano pod Łódź do sortowni odpadów, a Oksana z koleżanką trafiły jako sprzątaczki do pensjonatu w Szczyrku. Po niecałym miesiącu dowiedziały się, że mają dołączyć do swoich koleżanek na wysypisku. Taka perspektywa im się nie uśmiechała.

 - Dziewczyny zwierzały się nam przez telefon, że są u kresu wytrzymałości - relacjonuje Oksana. - Opowiadały, że pracują po 14 godzin za 6 zł na godzinę  Mówiły, że padają ze zmęczenia. Że są zmuszone jeść przy śmieciach i duszą się od smrodu. Chciały uciec, ale bały się. Szefowie szantażowali je. Gdyby donieśli, że są bez pracy, straciłyby wizy i zostały deportowane - tłumaczy dziewczyna.

Szopa w truskawkach

W końcu jednak pracodawcy dali się przebłagać. Rozliczając się z dziewczynami, potrącili im z wypłat „odszkodowanie” i puścili wolno. Czwórka przyjaciółek umówiła się w Warszawie u znajomego, który mieszkał w „ukraińskim” hostelu. Tam wpadło im w ręce ogłoszenie, w którym przeczytały, że w gospodarstwie pod Płońskiem potrzeba ludzi do pracy przy truskawkach. Nazajutrz wsiadły w autobus i pojechały drogą na Mławę.

 - 70 km za Warszawą wysiadłyśmy w oznaczonym miejscu - opisuje Oksana. - Autobus odjechał i zostałyśmy same. Wokół nie było żywego ducha. Po pół godzinie podjechała półciężarówka. Kobieta za kierownicą kazała nam wsiąść i wrzucić bagaż na pakę.

Plantacje truskawek ciągnęły się kilometrami. Po kwadransie jazdy przez pola samochód zatrzymał się przy zbitej z desek szopie. Polka wyjaśniła dziewczynom, że tu będą mieszkać. Nie było prądu, łazienki ani ubikacji, tylko wygódka w polu. Z powodu braku zasięgu nie dało się zadzwonić ani korzystać z internetu. Wtedy dowiedziały się, że mają oddać paszporty.

 - Zapaliła mi się czerwona lampka - przyznaje Oksana. - Czytałam w gazecie o Ukraińcach pod Wrocławiem, którym zabrano paszporty i zamknięto w obozie pracy. Polka budziła zaufanie i koleżanki oddały jej dokumenty. Ja się nie zgodziłam - opowiada nasza rozmówczyni, dodając, że jej koleżanki wytrzymały w takich warunkach tydzień, po czym rzuciły pracę i wróciły na Ukrainę.

Zdarza się zatęsknić

Nazajutrz pierwszym autobusem Oksana wróciła do Warszawy. Na Dworcu Centralnym długo się zastanawiała, co dalej robić. Pieniądze się kończyły, a ona nie miała żadnych widoków na przyszłość. Zrezygnowana pomyślała, że przyjdzie jej wracać do domu z pustymi rękoma. Postanowiła jeszcze raz obdzwonić wszystkich znajomych, lecz nikt nie mógł jej pomóc. Los uśmiechnął się do naszej bohaterki, gdy wybrała numer Uli. Poznała ją, kiedy jeszcze pracowała w Szczyrku.

Ula, czyli Uliana Vorobets, jest młodą Ukrainką ze Lwowa, która od kilku miesięcy mieszka i pracuje w Bielsku-Białej. - Codziennie odbieramy telefony od osób, które potrzebują pracy lub zostały oszukane przez nieuczciwych pośredników - wyjaśnia Uliana, która wraz z szefem Polakiem prowadzi portal www.pracadlaukrainy.pl, pomagający Ukraińcom i polskim pracodawcom w nawiązywaniu bezpośrednich kontaktów. - Każdy taki telefon to inna historia - twierdzi Uliana, która poza pracą w portalu, jest wolontariuszką i niezależną dziennikarką.

 - Ula powiedziała, że mam się nie martwić, tylko wsiadać w pociąg i przyjeżdżać - uśmiecha się Oksana. - Kiedy dotarłam do Bielska-Białej, po kilku nieprzespanych nocach ledwo się trzymałam na nogach. Ula przyjęła mnie pod dach, a następnie pomogła znaleźć lokum. Pomogła mi również w znalezieniu pracy. Pracuję teraz w jednej z bielskich restauracji, gdzie przyzwoicie płacą, jest sympatyczna atmosfera i życzliwi, ludzcy szefowie. Chciałabym, żeby tak już było zawsze - stwierdza nasza bohaterka.

Nie chce wracać na wojnę

Kilka tygodni temu Okasna sprowadziła do Bielska-Białej swojego narzeczonego. Ula załatwiła mu pracę w budownictwie. Podoba im się w Polsce. Starają się o kartę czasowego pobytu. Planują tu pozostać również z innego powodu. Na Ukrainie słychać plotki o rychłej mobilizacji. Tymczasem narzeczony Oksany nie wybiera się do Donbasu. Będąc w wojsku, odsłużył rok w strefie ATO i ani mu w głowie tam wracać.

 - Nie doświadczyłam w Polsce nic złego dlatego, że jestem Ukrainką - podkreśla Oksana. - Jak wszędzie, raz się trafia zły człowiek, a raz dobry. Nie jestem nacjonalistką i nigdy mnie nie interesowała historia czy polityka. Chcę tylko normalnie i bezpiecznie żyć. Zdarza się jednak zatęsknić za rodziną i domowym jedzeniem - zwierza się młoda Ukrainka.

Maciej Chrobak

* imię bohaterki reportażu i niektóre fakty z jej życia zostały zmienione