Nietypowa scenografia, klasyczne aktorstwo i wystawa zdjęć z epoki - w miniony piątek Teatrze Polskim w Bielsku-Białej odbyła się premiera "Wujaszka Wani” Antoniego Czechowa. Jest to przedstawienie dla cierpliwych koneserów tradycyjnego teatru, ale także tych, którzy lubią autorskie sztuki o tematyce filozoficznej i egzystencjalnej.

Dramat Antoniego Czechowa opowiada o przyjeździe podstarzałego profesora Sieriebriakowa i jego młodej, pięknej żony do majątku ziemskiego. Wizyta burzy spokój prowincjonalnego świata, w którym nic już nie jest takie, jak dawniej.

Relacje damsko-męskie

Mieszkańcy podupadającego dworku mieli do tej pory swoje stałe rytuały: posiłki i herbata o ustalonych porach, praca w polu i gospodarstwie. Przyjazd dostojnych gości zmusza ich do usługiwania im, pomimo innych obowiązków. Sytuację komplikuje fakt, że o względy żony profesora zaczynają zabiegać prawie wszyscy związani z majątkiem mężczyźni. Wśród nich znajduje się tytułowy Wania, którego miłość zmusi do podjęcia dramatycznej decyzji.

Dramaty Czechowa, rosyjskiego pisarza z przełomu XIX i XX wieku, to historie misternie budowane na skomplikowanych relacjach międzyludzkich. „Wujaszek Wania” to także opowieść o powoływaniu do życia przeszłości, o budowaniu codzienności, która jest jedynie tymczasowym przystankiem w drodze do celu. To próba przywoływania siebie sprzed lat z całym swoim resentymentem i prowincjonalnym idealizmem.

 - U Czechowa ogromna przestrzeń znajduje się między słowami. Człowiek co innego myśli, co innego mówi, a co innego robi. U tego twórcy pojawia się próba ukazania tej trychotomii dramaturgicznej. Wszystko jest oparte na relacjach damsko-męskich, poszukiwaniu miejsca, rozwiązań dla siebie. Miłość jest dla jego bohaterów jak powietrze - mówi reżyser bielskiego „Wujaszka Wani” Waldemar Śmigasiewicz.

Aktorzy na widelcu

Reżyser sztuki pozostał wierny ideom autora, bo pozwolił na rozległą prezentację  bohaterów, skupiając uwagę widza na klasycznej grze aktorskiej. Życie w „Wujaszku Wani” toczy się w spowolnionym tempie - dzień miesza się z nocą, a lato z jesienią. W pierwszym akcie akcja nie rozwija się prawie w ogóle. Tych, którzy mimo wszystko dotrwają do drugiego, spotka nagroda w postaci tragikomicznych sytuacji i zaskakujących zwrotów w fabule dramatu.

Twórcy spektaklu podjęli ryzyko powrotu do tradycyjnego teatru, który współcześni widzowie rzadko mają okazję oglądać. Czy aktorzy poradzili sobie z takim wyzwaniem? Moim zdaniem tak, chociaż niektórzy za bardzo ulegli leniwej atmosferze pierwszego aktu. W tej części sztuki najbardziej wyrazista jest Brygida Turowska w ekspresyjnej roli despotycznej matki Wani. W drugim akcie wraz z rozwojem akcji umiejętnie ukazują nowe oblicza swoich bohaterów Daria Polasik-Bułka jako Sonia, Piotr Gajos w roli doktora Astrowa oraz oczywiście tytułowy wujaszek Wania, nietypowo i oryginalnie zagrany przez młodego aktora, Michała Czadernę.

 - Prawdę mówiąc, od lat studenckich marzyłam o roli Soni. Była to bardzo ciężka, ale jednocześnie przyjemna praca. Reżyser, analizując dramat, pozostawił kwintesencję tekstu mówiącego o ludziach, którzy nie potrafią się porozumieć, ich pragnienia pozostają niezaspokojone - tłumaczy Daria Polasik-Bułka.

Nieustannie narzekają

Bohaterowie Czechowa nieustannie narzekają na swoje życie, skutki swoich wyborów, na tkwienie w narzuconej im rzeczywistości. Jednocześnie jednak szukają innych możliwych żywotów, co daje im siłę do codziennej pracy i poddawania się koniecznej życiowej rutynie. - Niezwykłością tego spektaklu jest bliskość, jego istotą jest bycie blisko widza, blisko siebie, Dogrzebujemy się tu głębszych emocji, swoich, aktorskich - przekonuje Michał Czaderna.

Czy ryzyko wykorzystania tradycyjnych form teatralnych do ukazania skomplikowanych relacji międzyludzkich opłaciło się reżyserowi bielskiego „Wujaszka Wani”? Moim zdaniem, zabrakło, szczególnie w pierwszym akcie, bardziej metaforycznych rozwiązań (np. za pomocą muzyki, światła), które rozwijałyby wyobraźnię widza zamiast typowego podkreślania słów bohaterów.

 - Odmłodziłem Wanię, bo słowa o braku zrozumienia rzeczywistości i planów na przyszłość w ustach młodego chłopaka brzmią jeszcze bardziej tragicznie. Sam Czechow podobno był kochliwy, więc lubił pisać o relacjach damsko-męskich, seksualności, zmetaforyzowaniu rzeczywistości - dodaje reżyser Waldemar Śmigasiewicz.

Teatralny labirynt

Oprócz gry aktorskiej, odpowiednią oprawę dla tekstu Czechowa stanowi kunsztowna scenografia autorstwa Macieja Preyera. Podupadający majątek symbolizuje szklarnia z rozbitymi szybami, z zakurzonym zegarem i opadającymi liśćmi, po której poruszają się zagubieni bohaterowie. Profesor mówi nawet, że jest to labirynt, w którym nikt nie może nikogo znaleźć.

 - Człowiek współczesny nie rozumie tego świata, dlatego umieściliśmy akcję w szklarni, bo to miejsce, które symbolizuje pielęgnację. Bohaterowie jeszcze walczą o życie, o miłość, a rośliny już dawno umarły - podkreśla reżyser.

Premierze spektaklu towarzyszył wernisaż wystawy fotografii pt. „Rosja Czechowa w kolorze”, gdzie można zobaczyć oryginalne zdjęcia Siergieja Prokudin-Gorskiego, który na przełomie XIX i XX wieku przemierzał Imperium Rosyjskie, by ukazać różnorodność swojej ojczyzny. Wystawa czynna jest w trakcie wszystkich spektakli na Dużej Scenie.

Agnieszka Pollak-Olszowska

Foto: Dorota Koperska