Premierę poprzedzały liczne wydarzenia artystyczne na terenie Bielska-Białej. Zapowiadał ją oryginalny plakat, łączący współczesny krajobraz miasta z dawnym. Autorzy przed premierą opowiadali o ciekawych, historycznych wątkach, która są wplecione w fabułę dramatu. Nic więc dziwnego, że oczekiwania publiczności były ogromne.

Dawno żaden spektakl w Teatrze Polskim nie wzbudził tylu kontrowersji, co "DyBBuk”. Sztuka przygotowana przez znanych twórców, w tym Artura Pałygę, autora tekstu do znakomitego "Żyda”, czy nagradzanego w kraju i za granicą reżysera Pawła Passiniego miała opowiadać o wielokulturowej przeszłości Bielska-Białej.

Żyd tylko odchodzi

 - Kiedyś pracowałem jako wolontariusz w Muzeum Pamięci KL Auschwitz i tam odnalazłem historię esesmana z Bielska, który dorabiał sobie w ten sposób, że założył w swoim mieście pralnię bielizny z obozu - mówi autor dramatu, Artur Pałyga.- Przywoził ją na obecny adres ul. 11 Listopada 63, gdzie do 1939 roku była żydowska pralnia. Niemiec, który ją przejął, podpisał umowę z obozem. Pralnia została rozbudowana, wielu jej polskich pracowników uniknęło wywózki na roboty do Niemiec.

Twórców spektaklu zainspirowała sztuka dramatyczna Szymona An-skiego pod tym samym tytułem. Istnieje także polski film z 1937 roku, który jest niezwykłym wspomnieniem ówczesnych czasów. - We władzach bielskiego getta umieszczono poetę i kompozytora, o których nic nie wiemy. Na podaniach, które do nich pisano zostawili wiersze i nuty, które ożywiliśmy tym spektaklem. Wiele innych faktów historycznych odkryliśmy podczas przygotowań do tej sztuki - przybliża reżyser Paweł Passini.

Dybuk to według wierzeń żydowskich, zbłąkana dusza, ale także taka, która musi odpokutować. - Grzeszne dusze wcielają się w ryby, rośliny, innych ludzi. Żyd nie umiera, tylko odchodzi. Sprawiedliwy od razu zyskuje nowe ciało. Jeśli jednak zgrzeszyła jego dusza, zostaje uwięziona na sto lat w miejscu, w którym umarła. Staje się dybukiem i dopiero po przebyciu tej kary może zyskać nowe ciało - tłumaczy jeden z myślicieli chasydzkich.

Widz nie nadąża

Realizatorzy „DyBBuka” w luźny sposób zainspirowali się wspomnianymi tekstami. Sztuka praktycznie nie posiada spójnej fabuły. Z jednej strony mamy współczesną grupę młodzieży, która upijając się i paląc trawkę wspomina historię miasta, a z drugiej mistyczne zaświaty i dawnych żydowskich mieszkańców. Wszystko to nieustannie się ze sobą miesza i przenika. - Gdzieś się musiały podziać niedokończone rozmowy, nieprzeżyte życia, niedocieszone radości, niedosmucone smutki, niespełnione pragnienia. Nic nie znika bez śladu - twierdzi jedna z bohaterek.

Tekst Pałygi jest pełen gier słownych i niedopowiedzeń, a jednocześnie posiada wyraźne odniesienia do romantyzmu i Młodej Polski, co czyni go momentami trudnym w odbiorze. - Nie po raz pierwszy współpracuję z Arturem Pałygą w taki sposób, że tekst powstaje na próbach. Jest to więc „DyBBuk” szyty na miarę, na bielską miarę - przekonuje reżyser Paweł Passini. - To palimpsest, w którym się naginają czasy, dzięki czemu mogą się spotkać postacie, które w inny sposób by się nie spotkały, bo „DyBBuk” to przecież opowieść na pograniczu dwóch światów. W literaturze jidysz to zbłąkana dusza, która ma jeszcze coś do załatwienia i nie może odejść.

Widać, że sztuka była pisana w czasie prób, bo na scenie panuje wszechobecny chaos. Widz często nie wie, kto jest kim i ledwo nadąża za bohaterami, którzy raz są na Przegibku, raz w Watykanie, by zaraz potem wylądować na księżycu. Jedynym wątkiem, który zdaje się splatać luźno powiązane sceny, jest miłość ubogiego Chanana i bogatej Lei, którą ojciec postanowił wydać za innego. Chanan po śmierci staje się dybukiem, który opęta Leę w dniu jej ślubu. Aktorzy, którzy wcielili się w te role, czyli Ilona Lewandowska i Paweł Janyst, doskonale ze sobą współgrali i w ten sposób oddali dramatyzm postaci. Na uwagę zasługuje także artystyczna scenografia Elbruzdy, która w umiejętny sposób zastosowała symbolikę kultury żydowskiej.

Stereotypowe pejsy 

Niestety, Paweł Passini, reżyser znany z interaktywnych i autorskich inscenizacji, poprowadził tę historię w złą stronę. Spektakl jest zbiorem stereotypów, słyszalnym nawet w intonacji głosu aktorów. Są Żydzi, więc to znaczy, że muszą się kiwać, tańczyć i mieć pejsy. Z historią Bielska i Białej ta opowieść jest dosyć luźno powiązana. Nie wystarczy przecież w fabułę wpleść postaci Salomona Halberstama, dodać „BB” w tytule czy powiedzieć „Jesteśmy na ul. 3 Maja”, by oddać ducha wielokulturowego miasta.

Bielsko, a raczej Bielitz, było przecież także miejscem, gdzie mieszkały niezwykłe kobiety żydowskiego pochodzenia, jak Selma Kurtz czy Erna Singer. Zabrakło w tej sztuce także opowieści o Polakach związanych z przedwojennym żydowskim życiem kulturalnym, jak Kazimiera Alberti. Według twórców inscenizacji, bielscy Żydzi funkcjonowali w jakimś wyizolowanym świecie. Taki sposób przedstawienia kultury żydowskiej może być potraktowany przez osoby posługujące się stereotypami jako potwierdzenie ich teorii. Szkoda też, że w spektaklu nie wykorzystano piosenek w języku hebrajskim, które ma w swoim repertuarze aktorka bielskiego teatru Marta Gzowska-Sawicka.

"DyBBuk” mógłby być duchem tęsknoty za minionymi czasami, ale także ważnym impulsem ożywienia zainteresowania kulturą żydowską. Jeśli ktoś lubi autorski, eksperymentalny teatr, może odebrać to przedstawienie jako oryginalną propozycję. Jednak Ci, którzy są zafascynowani kulturą żydowską albo liczyli na oddanie ducha wielokulturowości Bielska-Białej, gorzko się rozczarują.

Agnieszka Pollak-Olszowska

Foto: Natalia Kabanow