Robert Geminder urodził się we Wrocławiu, ale dzieciństwo spędził w Bielsku. Szczęśliwe lata brutalnie przerwał wybuch II wojny światowej. Robert dzięki odwadze swojej matki i pomocy Polaków cudem ocalał z Holokaust. Od wielu lat mieszka w Los Angeles, ale chętnie wraca do Bielska-Białej. W tym roku po raz pierwszy przywiózł tu swoją przyjaciółkę Gabriellę.

 - Mój dziadek, ojciec mojej mamy pochodził z Bielska. Był właścicielem kamienicy przy obecnej ul. Orkana. Kiedyś w lodziarni, która obecnie nazywa się "Delicje”, poznał mojego przyszłego ojca. Spodobał mu się ten młodzieniec z dobrej rodziny i postanowił zapoznać go ze swoją 18-letnią córką. Po raz pierwszy spotkali się w hotelu "Prezydent”. Moja mama była niezwykle piękna, a ojciec też jej się spodobał, więc przypadli sobie do gustu. Mama dała jednak dziadkowi warunek, że  jeżeli ma po ślubie mieszkać w jednym z mieszkań przy ul. Orkana, to dziadek musi tam dobudować balkon i był to wtedy jedyny balkon na tej ulicy - uśmiecha się.

Jeden balkon przy Orkana

Rzeczywiście, obecnie w kamienicy przy ul. Orkana znajduje się jedyny balkon na całej ulicy. Robert sam znalazł to miejsce, idąc od strony placu Chrobrego. Okazało się, że w jednym z mieszkań nadal mieszkają jego krewni. Udało im się więc spotkać po wielu latach. - Mama Zosi zakochała się w Polaku. Wzięli ślub, zamieszkali w Warszawie, dzięki czemu miała polskie nazwisko i nieraz pomagała mnie, bratu i matce w czasie wojny.

Patrząc od strony murów zamkowych, Robert wspomina dziecięce lata. - Pamiętam, jak chodziłem na lody do dzisiejszych "Delicji”. Oczywiście, ich wystrój był zupełnie inny niż teraz. Dokładnie też pamiętam Teatr Polski i znajdującą się obok Pocztę Główną. Lubiłem tam spacerować z mamą.

Roberta zainteresował plakat spektaklu pt. "Dybbuk”. Zażartował, że ze swojego dzieciństwa w Bielsku zapamiętał zupełnie inaczej ubranych Żydów, ale cieszy się, że ktoś interesuje się wielokulturowymi dziejami miasta.

Wojenna tułaczka

Wybuch wojny przerwał szczęśliwe dzieciństwo Roberta. Jego rodzina już wcześniej myślała o wyjeździe, bo mówiło się o coraz bardziej antysemickich zachowaniach ze strony Niemców i Austriaków.

 - W 1939 musieliśmy uciekać z Bielska. Udaliśmy się do Stanisławowa, bo doradzono nam, że na wschodzie będzie bezpieczniej. Niestety, tam też zaczęły się problemy. Najpierw zapędzono 20 tys. Żydów na cmentarz, gdzie rozstrzelano 1,4 tys. Pozostałe 6 tys. zamknięto w getcie. Ja z moim starszym bratem i rodzicami znalazłem się w tej grupie tylko dlatego, że dotarliśmy na cmentarz jako jedni z ostatnich.

W getcie zamieszkali w jednym pokoju z innymi rodzinami. Ciągle brakowało jedzenia. Na domiar złego ojciec Roberta i jego młodszego brata zmarł na atak serca podczas bombardowania. Mama nie mogła nawet zawołać do niego lekarza. Znalazła się w trudnej sytuacji, sama z dwójką małych dzieci.

Strach przed Sowietami

 - Nieraz życie ratował nam jej spryt i wdzięk. Udało jej się dostać pozwolenie na pracę poza murami getta. Kiedy zorientowała się, że zbliża się pacyfikacja getta, ukryła mnie pod spódnicą i w drodze do pracy przemyciła z getta. Mojego brata w ten sam sposób wyprowadziła jej koleżanka. Mama poznała w getcie ukochanego, który stał się naszym przybranym ojcem. Ze Stanisławowa uciekliśmy do Warszawy, gdzie mieszkała wspomniana już krewna mojej mamy, czyli mama Zosi, która do dzisiaj mieszka w Bielsku-Białej. Tam ktoś dał mamie kontakt do polskiego rolnika z okolic Wieliczki, który obiecał ukryć mnie i brata. Pobyt na wsi wspominam dobrze. Mieliśmy co jeść, bawiliśmy się z innymi dziećmi. Niestety, któregoś dnia mój brat przez pomyłkę włożył czapkę jak jarmułkę i to wzbudziło podejrzenia innych.

Rolnik kazał mamie zabrać chłopców, ale ostatecznie zgodził się ukrywać Roberta na strychu. Jego brat pojechał z mamą do Warszawy. - Kiedy w sierpniu 1944 Polacy zaczęli bać się zbliżających się Rosjan, bo mówiło się o gwałtach i innych barbarzyńskich praktykach, ja również pojechałem do mamy do Warszawy. Niedługo potem wybuchło powstanie. Mój przybrany ojciec uratował ojca Zosi, kiedy został postrzelony w nogę podczas ucieczki. Szukaliśmy w Warszawie innych Żydów, ale wtedy już pozostało ich niewielu. Większość z nich się ukrywała.

Wyrzucony przez dach pociągu

Szybko zostali schwytani i aresztowali. Wiedzieli, że jadą pociągiem do Auschwitz i że należy spodziewać się najgorszego. - Mieliśmy wrażenie, że tylko Żydzi wiedzieli, że to oznacza wyrok śmierci. Polacy, których była większość w tym transporcie, mieli nadzieję, że jadą tam pracować. W pewnym momencie mój przybrany ojciec skorzystał z okazji i wyrzucił mnie i brata przez dach pociągu. Udało mi się uchylić drzwi, dzięki czemu uciekło jeszcze kilka osób. Ja z bratem i rodzicami doszliśmy stamtąd do wspomnianego rolnika spod Wieliczki, który nam kolejny raz pomógł. Po dwóch miesiącach przyszli Rosjanie i wojna się skończyła. Po wojnie jakiś czas mieszkaliśmy na Słowacji, potem wyjechaliśmy do krewnych w USA.

Robert podkreśla, że wiele razy cudem uniknął śmierci. Mimo, że udało mu się uniknąć losu więźnia obozu koncentracyjnego, co roku stara się uczestniczyć w Marszu Żywych w Oświęcimiu. Mimo wieku, jest nadal czynnym zawodowo nauczycielem przedmiotów ścisłych, więc chętnie spotyka się z polską młodzieżą. Jeżeli czas na to pozwala, odwiedza wtedy nasze miasto.

 - Bardzo lubię Bielsko-Białą. Jeżdżę po całych Stanach i Europie, opowiadając o Holokauście i dziejach mojej rodziny i zawsze wspominam to miasto W latach 90. przyjechałem tu z mamą. Poszliśmy na herbatę do hotelu ,,Prezydent”. Obecnie zaskoczyło mnie to, że jest tu azjatycka restauracja, bo styl tego miejsca był zupełnie inny. Zawsze, gdy jestem w Bielsku-Białej, idę też na plac Chrobrego, czyli rynek. To miejsce również bliskie mojemu sercu.  

Dzień w Bielsku-Białej

Gabriella również ocalała z Holokaustu. Jest w Los Angeles znaną rzeźbiarką. W jej dorobku artystycznym widać wpływ przeżyć wojennych. Wcześniej nie była w Bielsku-Białej, ale o nim słyszała, bo pochodzi z Bratysławy. Bardzo jej się podoba nasze miasto. Szczególnie zainteresowały ją hebrajskie napisy przy Teatrze Lalek "Banialuka” i na ul. Cechowej. Poza tym poszukuje krewnych o nazwisku Kulka, a dowiedziała się, że w Bielsku-Białej jest taka rodzina.

 - Na Słowacji była inna sytuacja niż w Polsce, bo Słowacy kolaborowali z Niemcami. Dlatego rząd pomagał przy deportacji, szczególnie żydowskich mężczyzn do obozów zagłady, a dzieci poddawano przymusowej chrystianizacji. Uratowałam się dzięki temu, że ukrył nas  młody prawnik w prywatnym mieszkaniu, które mieściło się naprzeciwko posterunku gestapo. Cierpieliśmy tam głód, ale cieszyliśmy się, że żyjemy. Większość moich krewnych i przyjaciół zginęła - wspomina Gabriella.

Gabriella do tej pory mówi po słowacku i z dumą pokazuje swoje zdjęcia z dzieciństwa w słowackich, ludowych strojach. Nasi bohaterowie żałują, że mogli spędzić w Bielsku-Białej tylko jeden dzień. Obiecali, że na pewno jeszcze tu wrócą.

Tekst i foto: Agnieszka Pollak-Olszowska