Mówią o nim, że jest Wyklęty. Cichy bohater z sąsiedztwa
Nie uważa się za bohatera, choć w 1946 roku przez kilka miesięcy przesłuchiwali go funkcjonariusze Informacji Wojskowej. Nikogo nie wydał. - Bicie nie było najgorsze. Najgorsze było takie pulsujące światło. Zapalało się i gasło. Siedziałem przed nim godzinami, dniami. Nie zwariowałem, choć wielu od tego postradało zmysły - opowiada mjr Jerzy Witkowski ps. Puma, żołnierz niezłomny.
Pomimo sędziwego wieku major Jerzy Witkowski prezentuje nienaganną postawę. Mieszka skromnie. Nie słucha radia. Woli oglądać telewizję. W wolnych chwilach spisuje wspomnienia. Urodził się pod Lublinem w 1926 roku. Tata był legionistą. Przed wybuchem II wojny światowej ojca przenieśli do Łodzi. Pracował w urzędach skarbowych.
Twarda Polka na śmierć i życie
Gdy wybuchła wojna, rodzinę aresztowali Niemcy. - Myśmy z siostrą dostali bilet do Niemiec. Uciekliśmy na piechotę do babci, do Gorzkowa za Krasnystawem - opowiada major. To pierwsza z jego ucieczek. Kolejna będzie z transportu do Auschwitz. I znów do babci, o której do dziś mówi „twarda Polka na śmierć i życie, wielka patriotka”. Tam młody Witkowski spotyka stryja - Zbigniewa Witkowskiego ps. Zew, który zakłada w tamtym rejonie Związek Walki Zbrojnej. Nastoletni Jurek rwie się do walki. Działa jako łącznik. Ma 16 lat i jeździ do Lwowa. Jest sprytny i odważny. Wkrótce staje się pełnoprawnym żołnierzem ZWZ, a następnie AK.
Witkowski walczy i pracuje. Pomaga dziadkowi, z zawodu rymarzowi, szyć ręcznie końskie uprzęże. Kończy jednocześnie szkołę podchorążych Armii Krajowej. Wojna z Niemcami powoli dobiega końca, ale wyzwolenia nie widać, bo Polaków pacyfikuje NKWD. Jerzy Witkowski trafia do Narodowej Organizacji Wojskowej, do działającego na Rzeszowszczyźnie oddziału Józefa Zadzierskiego ps. Wołyniak.
Jurek wraz z innymi żołnierzami „Wołyniaka” 7 maja 1945 pokonują pod Kuryłówką ekspedycję NKWD, zabijając prawie 70 enkawudzistów. - Każdy przeżyty dzień był cudem, a ja byłem u „Wołyniaka” kilka miesięcy - wspomina. Gdy zostaje ranny, trafia do gospodarza w Nowym Mieście. Tam odnajduje go siostra. Razem z nią wraca lasami do rodziców, którzy mieszkają w Wałbrzychu.
Kara za patriotyzm
Jerzego Witkowskiego wydaje komunistom na torturach kolega z oddziału - Staszek Wiesiołek. Jest styczeń 1946 roku. Major wraca z nart. Wchodzi do domu. Siostra przekonana, że brat ma przy sobie pistolet krzyczy: Jurasku obejrzyj się w prawo. Nie ruszaj się! - Broń była w skrytce, ale jej nie znaleźli. Nie miałem szans. Dwóch z przodu, dwóch z tyłu. Podniosłem ręce do góry - opowiada nasz rozmówca.
Funkcjonariusze komunistycznej Informacji Wojskowej przewożą go do Krakowa, do piwnic katowni przy ul. Józefitów. - Trzymała mnie przy życiu młodość i patriotyzm. Zaciskałem ręce i mówiłem: tyle mi zrobicie! Słyszałem katowane, gwałcone kobiety, które błagały o ratunek mężów, a oni w innych celach krzyczeli, bili pięściami o drzwi, bo nie mogli swoim ukochanym pomóc - majorowi łamie się głos, z oczu płyną łzy, bo choć od tamtych wydarzeń minęło kilkadziesiąt lat, wciąż słyszy głosy katowanych ludzi.
Od wyroku śmierci ratuje go bohaterska postawa babci. Adwokat broniący oficera potwierdza informacje, że dzielna kobieta ukrywała w czasie okupacji żydowską rodzinę. Nie jest jedyna w rodzinie, bo Jerzy Witkowski także w lasach Żydów ratował. - Był rozkaz dowództwa naczelnego AK, że trzeba Żydom pomagać. Jak dziś słyszę, że nas się oskarża o zabijanie Żydów, to mnie nosi. To bzdura i wielka niesprawiedliwość - mówi stanowczo major.
Podczas pokazowego procesu komunistyczne władze Polski Ludowej skazują go na 15 lat więzienia. Objęty amnestią wychodzi po sześciu.
Klęczał tylko raz
Od kilku lat majora Witkowskiego zapraszają na spotkania szkoły. - Wreszcie mogę mówić o przeszłości. Przez wiele lat takich, jak ja się bano, unikano jak ognia. Teraz wreszcie się nas szanuje. Można mówić prawdę o Batalionach Chłopskich, o żołnierzach Armii Krajowej. Przez wiele lat to było zabronione i karane - dodaje. Człowiek, który przez całe życie nie ukląkł ani przed Niemcami, ani komunistami. Klęczał tylko raz, gdy prosił przyszłą żonę o rękę.
***
Z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w czwartek, 1 marca o godz. 12.00 w sali NOT przy ul. 3 Maja 10 w Bielsku-Białej odbędzie się spotkanie z ludźmi, którzy z bronią w ręku zwalczali okupantów. Wśród zaproszonych gości jest major Jerzy Witkowski, obecnie mieszkający w Kozach. 92-letni żołnierz AK opowie nam niesamowitą historię swojego życia.
Anna Szafrańska
Oceń artykuł:
92 8Dziennikarka portalu bielsko.biala.pl
Komentarze 30
„Po moim przybyciu z przedmieść Warszawy do Lublina zastałem tam straszną sytuację. W całym kraju pachołkowie Berii z wojsk NKWD szerzyli spustoszenie. Sekundowały im w tym bez przeszkód kryminalne elementy z aparatu Radkiewicza. Ludność okradano z jej mienia w czasie legalnych i nielegalnych rewizji. Zupełnie niewinnych ludzi deportowano i wtrącano do więzień. Strzelano do ludzi, jak do psów. Dosłownie, nikt nie czuł się bezpieczny i nie znał dnia ani godziny. Naczelny prokurator wojskowy powiedział mi po powrocie z inspekcji, na którą wysłałem go do więzień Przemyśla, Zamościa, i Lublina, że trzyma się tam ponad 12 tysięcy ludzi. Nikt nie wie jakie zarzuty im się stawia, przez kogo zostali aresztowani i co się z nimi zamierza uczynić. (…). … rządy bezprawia, zbrodni i prowokacji w kraju przekraczały wszelkie granice.” (Zob. „List Berlinga do Gomułki” z 20.XI. 1956 r., Zeszyty Historyczne, nr. 37, 1976, str. 43, wyd. Instytut Literacki, Paryż). zwiń
Większość musi mieć interes, a jak go nie ma to szkoda czsasu. Tyle tylko że gdyby nie tacy ludzie jak on to nie mielibyśmy własnego czasu.... Byłby to czas pracy w obozie dla Niemca lub Rosjanina.
Warto o tym pamietać.
I coś na pamięć do pokazania światu, polecam,
https://www.youtube.com/watch?time_continue=1&v=l6FkJ7Dghrs
Klauzula informacyjna ›