W poniedziałek, 13 września 1971 pogoda na bielskim lotnisku nie była najlepsza, ale pilot Eugeniusz Pieniążek dostał pozwolenie na start. Poleciał do Krosna, wylądował szczęśliwie, po południu miał wrócić. W Aleksandrowicach się jednak nie pojawił. Wszyscy myśleli, że stało się coś złego, że samolot uległ katastrofie. Ruszyła zakrojona na szeroką skalę akcja poszukiwawcza. Prowadzono ją w deszczu i mgle. Tymczasem inż. Pieniążek cały i zdrowy był już daleko, na Bałkanach. W stolicy Podbeskidzia zjawił się ponownie dopiero dwie dekady później. Jego spektakularna ucieczka z PRL przeszła do historii, a on sam do legendy polskiego lotnictwa.

Pasją do latania zaraził go ojciec, zawodowy pilot wojskowy. Urodzony w 1934 Genek najpierw bawił się miniaturkami myśliwców, potem sklejał ich modele, w 1950 zaczął uprawiać szybownictwo, a pięć lat później po raz pierwszy zasiadł za sterami samolotu. Po zdobyciu uprawnień instruktora szkolił młodszych kolegów.

Chciał "ulotnić się" w wielkim stylu

Pracował i mieszkał w Lesznie. Polska była wtedy zainteresowana eksportem szybowców „Mucha” i „Sokół” na Zachód, dlatego młodego pilota wysłano do Szwecji w celu nawiązania kontaktów handlowych. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Eugeniusz Pieniążek drogę przez Bałtyk pokonał szybowcem. Na Skandynawach zrobił ogromne wrażenie. Niestety, na Służbie Bezpieczeństwa również.

Goście z państw kapitalistycznych zaczęli odwiedzać Pieniążka, ale władzom się to nie podobało. - Założyli na mnie kartotekę i zaczęła się zabawa w kotka i myszkę - opowiadał dziennikarzom. Komendant powiatowy SB powiedział mu konkretnie: - Wy już latać nie będziecie. Został wyrzucony z pracy. W Sudanie miał opryskiwać pola, lecz nie dostał paszportu. Chciał zostać pilotem PLL LOT, też nic z tego. Esbecy popełnili jednak podstawowy błąd: nie odebrali mu licencji lotniczej.

Nękanie przez służby, zakaz wyjazdów zagranicznych, całkowity brak perspektyw na rozwój zawodowy i groźba, że lada chwila całkowicie odebrana mu zostanie możliwość uprawiania ukochanego hobby to powody, że zaczął myśleć o ucieczce z kraju. Ostateczną decyzję podjął pod koniec lat 60. A że był człowiekiem nietuzinkowym, postanowił „ulotnić się” w wielkim stylu.

Samolot zbudował w mieszkaniu

- Byłem ambitny i nie chciałem kraść samolotu. Chciałem polecieć na własnym - mówił. I w pokoju córki, który miał 8 m kw. powierzchni, rozpoczął budowę „Kukułki”. - Ogon wystawał na korytarz i gdy żona szła do kuchni, to musiała się przeciskać. Dobrze, że szczupła była - wspominał.

Sąsiedzi nie kryli zdziwienia, gdy poszczególne elementy opuszczano z okna na pierwszym piętrze. Samolot został oblatany wiosną 1971. Zdziwienia, ale i swoistej dumy, nie kryły też władze: „Kukułka” była pierwszą amatorską konstrukcją zarejestrowaną w PRL i dowodem na słuszność hasła, że „Polak potrafi”. Gazety uprawiające propagandę sukcesu pisały o sensacji na miarę światową.

Zamilkły dopiero, gdy prawda wyszła na jaw: 13 września Eugeniusz Pieniążek nie zaginął, lecz po kilkugodzinnym, obfitującym w dramatyczne momenty locie na bardzo niskiej wysokości wylądował w serbskiej Suboticy. Wybrał trasę nad Czechosłowacją i Węgrami, bo tam groźba zestrzelenia była najmniejsza. Trafił do więzienia, lecz socjalistyczna Jugosławia rządzona przez Josipa Broz Tito miała w głębokim poważaniu pozostałe kraje demokracji ludowej i o lądowaniu „Kukułki” nikogo oficjalnie nie poinformowała.

Rachunek za dwuletnie hangarowanie

Eugeniusz Pieniążek został z twierdzy Maribor odstawiony na austriackie pogranicze. Tam mu poradzono, aby po prostu szedł przed siebie, przez zieloną granicę. Więc poszedł. Ostatecznie zamieszkał w Szwecji. Poprosił szwedzkiego kolegę o wzięcie fikcyjnego ślubu ze swoją żoną. Po zawarciu związku władze musiały ją, wraz z córką, wypuścić z PRL. Całą rodziną pojechali do Suboticy i po uregulowaniu rachunku za dwuletnie hangarowanie odzyskali samolot. We wrześniu 2005, w kolejną rocznicę lotu wyremontowana „Kukułka” trafiła do Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Przywrócono jej pierwotną rejestrację SP-PHN.

***

Podczas pisania artykułu korzystałem m.in. z książki Jarosława Molendy „Ucieczki z PRL”, wydawnictwo „Bellona”, Warszawa 2015.

Marek Żuliński

Na zdjęciu tytułowym: „Kukułka” jest jednoosobowym, jednosilnikowym dolnopłatem o konstrukcji drewnianej. Napędza ją chłodzony powietrzem czterocylindrowy silnik bokser Continental, którego moc zwiększono podczas remontu z 65 do 90 KM. Pozostałe parametry: rozpiętość 8 m, długość 5,4 m, prędkość maks. 159 km/h, pułap 3352 m, zasięg ok. 400 km. Fot. Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.