Błyskotliwy rozmówca, wielka wiedza i kultura osobista. Kiedyś witał nas ze szklanego ekranu, a dziś można go spotkać na prelekcjach o starym kinie na bielskim zamku Sułkowskich. Stanisław Janicki potrafi opowiadać jak nikt inny. Nie tylko słowem, ale i obrazem. - Kino dostarcza magicznych przeżyć - mówi. Spisaliśmy wspomnienia twórcy kultowego programu telewizyjnego „W Starym Kinie”, który kochała cała Polska.

- Dla mnie Bielsko-Biała to wspomnienia. Nie zamek i ratusz. Co mnie wtedy obchodziło to wszystko? Ważne jest życie. To, co się działo i czego doświadczałem - mówi Stanisław Janicki, dziennikarz, reżyser, twórca kultowego programu „W Starym Kinie”, który kochała cała Polska. - Jak wtedy, gdy z bratem podkradaliśmy ojcu piwo w łazience. Mieszkaliśmy wtedy nieopodal Hulanki, a ojciec pracował w browarze, miał deputat i przechowywał ten trunek w łazience. Z prostej przyczyny tam było najzimniej w mieszkaniu. Zakradaliśmy się do niej, wypijaliśmy troszkę z butelki, a później nalewaliśmy do niej najlepszej bielskiej wody. Jak dziś pamiętam, to było piwo "Beskidzkie". Takie zmieszany porter z jasnym piwem. Muszę przyznać, że dziś sam stosuję ten przepis.

Do dziś wzrusza wielu widzów

Jego głos znają niemal wszyscy. Nic dziwnego. Program, który prowadził był obecny w naszych domach przez kilka dekad (w latach 1967-1999). Jego muzyczna czołówka do dziś wzrusza wielu widzów. - W jakiś sposób pan Janicki rozbudził w nas miłość do kina. Na nowo zaczarował te przedwojenne kadry z Dymszą, Żabczyńskim, Smosarską, Bodo. To dzięki jego opowieściom ci wspaniali aktorzy zagościli w naszych sercach. Odkurzył z patyny czasu stare taśmy i nadał im świeższe brzmienie - mówi Ania, która nie ukrywa, że jest wielką fanką pana Stanisława.

Stanisław Janicki urodził się w rafinerii ropy naftowej w Czechowicach-Dziedzicach, ale jego rodzinne gniazdo jest w Skoczowie. Dziadek, jeden z najlepszych w tamtych czasach garbarzy, przywędrował "za chlebem" do Skoczowa z Kęt. - Bardzo dobrze go pamiętam. Widzę, jak siedzi przy piecu, kurzy papierosy w lufce i czyta "Potop". To zapadło mi w pamięć.

Stanisław Janicki mieszkał w Bielsku-Białej od 1945 do 1951 roku. Tu spędził dzieciństwo i lata młodości. - Tata dostał pracę w bielskim browarze. Tam też zamieszkaliśmy w pierwszym okresie. Później ojca oddelegowano do Raciborza, aby uruchomił zamkowy browar. Gdy wróciliśmy, zamieszkaliśmy przy ul. Grodzkiej 248. Nasze okna wychodziły na Hulankę i góry - wspomina. Mało kto potrafi tak opowiadać o naszym mieście, jak ten znany i ceniony bielszczanin. Postanowiliśmy te wspomnienia spisać.

To było piękne miasto

- Bielsko to było przyjazne miasto - opowiada Stanisław Janicki. - Moja druga mama, bo rodzoną straciłem w 1939 roku, pochodziła z Białej. I tak właśnie kursowaliśmy. Między Grodzką a Komorowicką 15. Ten dom dalej stoi. Mieszkała w nim moja ciotka Jula. Jakie tam były rodzinne imprezy! Na wagary z kolei chodziłem na Podzamcze, którego dziś nie ma. Siadaliśmy na pięterku. Tam były stoliczki. Ucieczki ze szkoły skończyły się, gdy natknęliśmy się na któregoś z profesorów.

Z tym profesorem to są wspomnienia. Prowadził zajęcia z literatury. Miał świetny pomysł, że gdy przerabialiśmy dramaty, to wyznaczał uczniów do poszczególnych ról. Uczniowie zaś byli różni i nie byli to Holoubkowie czy Gajosowie. Przerabialiśmy jeden z dramatów. Rozpisane role, ja też dostałem. To był schemat, zaczynało się czytanie, profesor miał wyczucie słowa, po kolei nas eliminował. Gdy kogoś wyrzucał, to on przejmował tę rolę. I jest sytuacja, że nagle zostaje nas dwóch. Pan profesor Merta i ja. Cisza. To był pojedynek. To była walka. Jest on i jestem ja. Czy dam radę z tym satrapą cholernym? Cisza kompletna. On stoi. Ja stoję. On i ja trzymamy w ręku egzemplarz. I nagle patrzę, a tam tekst. „Ha! Ty stare grzybie. Za trzy dni śmierć przydybie”. Takich owacji w życiu nie miałem. Koledzy w górę strzelili, oklaski. Profesor nic nie mógł zrobić. Właśnie tym dla mnie jest Bielsko. Żyje we wspomnieniach. Choć od aktualnego życia nie stronię, ale to już temat na inne opowiadanie.

Ułańska fantazja

Byłem uczniem dzisiejszego Kopernika. Wyrzucili mnie nawet z tej szkoły. I to nie jeden raz. Za pierwszym za zrobienie szkolnej gazetki na 3 Maja. A za drugim za chuligaństwo. Otóż w klasie 9 A2 uznaliśmy, że na koniec roku dostaliśmy niesprawiedliwe oceny i okazaliśmy niezadowolenie. Wyjęliśmy okna z futryn, postawiliśmy szafę do góry nogami, wyjęliśmy drzwi z futryny i postawiliśmy obok.

Dumni i bladzi poszliśmy na wakacje. We wrześniu rozpoczęcie roku szkolnego, w auli zgromadzili się wszyscy uczniowie, a tu dyrektor odczytuje ostatni punkt. Klasa 9 A2 nie ma się czego pokazywać w szkole, a za co, to oni już wiedzą. Wylali nas. Całą klasę. Spotkaliśmy się wtedy w parku koło szkoły i doszliśmy do wniosku, że trzeba się pokajać. Złożyliśmy samokrytykę, dyrektor był rozsądnym człowiekiem i uznał, że nas przyjmie z powrotem. Ale trzeba było ponieść szkody - zapłacić 300 zł za "zniszczenia".

W Koperniku napisałem małą maturę, a później chodziłem na zajęcia w ramach administracyjnego liceum handlowego. Nauka w tym liceum odbywała się po południu i na nauki przychodziliśmy o 14, a wychodziliśmy o 20. Jakie to dawało możliwości! Koleżanki odprowadzało się na dworzec, to było idealne rozwiązanie. Poszedłem na studia. Do Warszawy.

Miłość do kina

Na studiach zaczynałem od specjalizacji sportowej, a nie filmowej. Mnie się wydawało, że to jest to, czym powinienem się zająć. Dosyć szybko przeszedłem jednak (i na szczęście) do specjalizacji filmowej, którą prowadził Jerzy Toeplitz, twórca łódzkiej szkoły filmowej.

Profesor robił nam fantastyczne zajęcia. Jednego razu przygotował pokazową projekcję filmów, gdzie była i głupawa komedia, ale była też i ta dobra. Były nędzne melodramaty, ale był to także czas "Dziewcząt z Nowolipek" Gojawiczyńskiej czy "Granicy" Nałkowskiej. Przyznaję, byłem w innym świecie. Człowiek, który ma 19 i 20 lat nie sięga tak do przeszłości. Interesuje się tym, co jest aktualne. A tym był włoski neorealizm. Zaczynał też Fellini i dziesiątki młodych twórców z całego świata.

Bielskie powroty

Nie pamiętam, jak się zmieniało Bielsko na przestrzeni lat, jakie było po moim wyjeździe w 1951 roku. W ciągu kilkudziesięciu lat byłem tylko jeden raz - jako członek jury konkursu filmów amatorskich, których przewodniczącym był wtedy Tadeusz Konwicki. Pamiętam, że pokazy odbywały się w Domy Kultury Włókniarzy, a spaliśmy w hotelu Prezydent. I tam właśnie po raz pierwszy usłyszałem piosenkę „Do zakochania pierwszy krok”.

Mam do Bielska-Białej ogromny sentyment. Tu mieszkam od lat. Wróciłem. Ze swojego pokoju, w którym pracuję, widzę Trzy Lipki i wspaniałe zachody słońca. Prowadzę raz w miesiącu spotkania „Stare kino w starym zamku” w muzeum na zamku Sułkowskich. W drugi wtorek każdego miesiąca. Spotkania są bardzo miłe. Jest grupa, taka stała już, która przychodzi. Co ciekawe, reprezentanci wszystkich pokoleń. Tacy, którzy mogą pamiętać to o czym mówię, ale też i tacy, którzy tego nie pamiętają z doświadczenia. Pojawia się tu trudność, jak mówić o czymś, żeby to trafiło to do jednych i drugich?

Wysłuchała: Katarzyna Górna-Oremus

Foto: Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej

To pierwsza część wspomnień Jerzego Janickiego. W kolejnej odsłonie pan Janicki zdradzi sekretny plan na książkę. Jedyną taką na świecie, która ujrzy światło dzienne w listopadzie tego roku. Nie obędzie się bez słów kilku o kinie. Tym, w którym popcorn zastąpił szeleszczące papierki cukierków.