W tym roku minęło 130 lat działalności teatru miejskiego w Bielsku. Ten piękny obiekt na trwale wpisał się w pejzaż miasta, a grane w nim sztuki sprawiły, że określenie Bielska jako „małego Wiednia” było całkowicie uzasadnione. Teatralna scena to miejsce, w którym jak w soczewce odbijały się wszystkie nurty życia miasta. Nie wszyscy wiedzą o tym, że tam aktorzy w gniewie rąbali się szablami na scenie i również tam po raz pierwszy zastosowano rozwiązanie na wzór zakazu stadionowego dla chuliganów.

Już samo powstanie teatru zapowiadało, że będzie to miejsce niezwykłe. Nie powstało ono bowiem z woli króla, księcia czy też rajców miejskich, a zainicjowane zostało przez zwykłych ludzi chcących obcować z wielką sztuką. Wybudowanie ze składek ludzi teatru od samego początku powodowało, że jego zespół miał świadomość misji. Dlatego nie stał się, jak wtedy było modne, sceną impresaryjną, która nastawiona jest na łatwy i szybki zarobek. Dbano, by edukować widza.

Paniom w kapeluszach dziękujemy

Co warte podkreślenia, regularnie organizowano tutaj występy, z których zysk przeznaczony był na pomoc sierotom. Dodajmy wszystkim(!) - bez względu na to czy były wyznania protestanckiego, katolickiego, czy mojżeszowego. Również ostatni sylwester XIX wieku bielszczanie uczcili wielkim balem w teatrze. Co niezwykle ważne, dochód z tego wyjątkowego wieczoru postanowiono przeznaczyć na zasiłki emerytalne dla nieposiadających tego zabezpieczenia i na renty dla bezrobotnych. Trzeba przyznać, że pożegnanie XIX wieku odbyło się z dużą dozą wrażliwości społecznej.

Aby przedstawienia odbywały się bez przeszkód, pierwszy dyrektor teatru sporządził regulamin korzystania z obiektu. Oto niektóre postanowienia dyrektora Wolfa: Wieczorne przedstawienia rozpoczynają się punktualnie o 7½, popołudniowe przedstawienia w niedzielę o 3 godzinie. Należy oduczyć spóźnienia się widzów, dlatego też bileterzy mają polecenie po podniesieniu kurtyny zamykać drzwi parterowe i dopiero po zakończeniu aktu otwierać je ponownie. Spóźnialscy muszą albo czekać w holu lub co najwyżej mogą być wpuszczeni na miejsca stojące na parterze. Damom na miejscach siedzących posiadanie kapeluszy jest bezwzględnie zabronione (...). Palenie w pomieszczeniach teatru jest bezwzględnie zakazane. Zabronione jest branie okryć wierzchnich i parasolek na miejsca siedzące (...). Wjazd pojazdów odbywa się od strony kolei, wyjazd od strony teatru według kolejności wzdłuż chodnika pod zamkiem. Kolejność wyjeżdżających pojazdów po zakończeniu przedstawienia będzie wywoływana przez portiera teatru i prowadzący wyjeżdżać mogą jak przy wjeździe.

Kochajmy artystów, ale bez przesady

Jak się okazuje, publiczność tak była spragniona kontaktu ze sztuką i aktorami, że oblegała licznie wszystkie przedstawienia, a po ich zakończeniu gremialnie wchodziła na scenę przy okazji niszcząc dekoracje. Wielu widzów chciało podziękować artystom za występ, ale zdarzali się i tacy, którym zależało raczej na tym, by „bliżej poznać aktorki”.

Po dwóch miesiącach takich praktyk postanowiono, że od nowego roku po spektaklu wyjść na scenę będą mogły tylko osoby posiadające specjalne... legitymacje. Uprzywilejowani w ten sposób zostali członkowie komitetu budowy i widzowie, którzy wykupili abonament. Aby nowe postanowienie zostało lepiej zapamiętane, postanowiono, że „zapominalscy”, którzy wbrew zakazowi znajdą się na scenie, zapłacą karę od 5 do 100 fl. lub zostaną skazani na więzienie do 20 dni. Recydywistów zaś obejmie przymusowe usunięcie ze świątyni sztuki i zakaz przychodzenia do teatru. Coś na wzór dzisiejszego zakazu stadionowego dla chuliganów.

Rąbali się szablami na scenie

Widzowie mieli też inne atrakcje, które jak dziś rzec można, nie mieściły się w szablonach wysokiej kultury. Np. w czwartek, 17 października 1891 roku grano w teatrze sztukę pt. „Don Carlos”. Po pierwszym akcie między Don Carlosem a Filipem II (syn i ojciec) doszło do bijatyki. Obaj aktorowie żyjąc w nieprzyjaźni, postanowili na scenie gwałtem wymierzyć sobie sprawiedliwość. Powalili się na podłogę i rąbali się szablami aż się im w oczach zaiskrzyło. Dopiero jeden z aktorów położył kres walce, której publiczność, chcąc nie chcąc, przypatrywać się musiała. Sprawcy dodatkowych atrakcji scenicznych za swoje zachowanie stanęli przed sądem, a ten, który sprowokował bójkę, został skazany na dwudniowy areszt.

Życie teatru w karykaturze

Osobnym tematem do analizy są żarty gazetowe, które czasami lepiej oddają teatralną rzeczywistość niż sążniste recenzje. Z nich dowiadujemy się na przykład, że aby aktorka była częściej obsadzana w roli, musi „bardziej grać ciałem”, a gdy chce otrzymać lepsze recenzje, powinna dziennikarzowi umożliwić poznanie siebie od „najlepszej strony”. To z recenzji uzyskujemy wiedzę, że gra na scenie jest niczym wobec codziennej gry w małżeństwie.

Czasami za recenzję, że przedstawienie okazało się wielką klapą wystarczył żart. - Dyrektorze proszę spojrzeć, wreszcie nas docenili: Ostatnie przedstawienie to prawdziwy dramat...”. Już z tych kilku zdań widać, że życie teatralne, tak jak zresztą całe nasze życie, może być powodem do śmiechu. A że żyje się raz, to warto te ulotne chwile pielęgnować.

Jacek Kachel