Niewiele jest nowoczesnych stacji narciarskich na świecie, gdzie sztuczny śnieg wytwarzany jest na bazie wody uzdatnionej do spożycia. Powstający właśnie miejski kompleks sportowo-rekreacyjny na Dębowcu budowany jest na cudzej ziemi dzięki pieniądzom UE. Wygląda na to, że podatnik będzie musiał dokładać także do bieżącego utrzymania tego ośrodka.
 
Jeszcze w listopadzie ma zostać oddany do użytku nowy całoroczny ośrodek sportowo-rekreacyjny w Bielsku-Białej (pisaliśmy o tym w artykule Niebezpieczna inwestycja na Dębowcu). Kompleks będzie dysponował kanapową koleją linową o długości ok. 600 m i przepustowości 2,4 tys. osób na godzinę oraz wyciągiem orczykowym dla dzieci. Latem czynnych będzie kilka boisk oraz park linowy. Projekt jest współfinansowany przez UE. Przewidywany koszt zagospodarowania stoku wynosi 28,6 mln zł.
 
Unikat w skali europejskiej
 
Jak poinformował wiceprezydent Bielska-Białej, Lubomir Zawierucha w odpowiedzi na interpelację radnego Grzegorza Pudy, woda do obiektów na Dębowcu pochodzić będzie z miejskiej sieci wodociągowej. Urzędnicy miejscy założyli, że grubość warstwy śniegu wynosić powinna pół metra. W przypadku braku opadów, na sztuczne naśnieżenie stoku trzeba byłoby wtedy zużyć ok. 9,5 tys. m sześć. wody, co według obecnego taryfikatora spółki Aqua kosztowałoby 75 tys. zł.
 
Nie udało nam się ustalić, jakie inne nowoczesne stoki narciarskie na świecie są naśnieżane metodą zasilania w wodę uzdatnioną do spożycia przez człowieka. - Z pewnością będzie to unikat w skali europejskiej - twierdzi były bielski radny Andrzej Listowski, który jest świetnym narciarzem i na sprawach narciarstwa zna się dobrze. - Zazwyczaj stawia się tamę na rzeczce lub potoku i pompuje wodę do instalacji naśnieżającej. Podstawową warstwę sztucznego śniegu nakłada się na początku sezonu, a później systematycznie uzupełnia. Jeśli opady są niewielkie i temperatura wzrośnie powyżej zera, zużycie wody rośnie. Na nartostradzie powinna zalegać zawsze warstwa o grubości co najmniej 20-30 cm.
 
Sztuczne naśnieżanie stoku jest kosztowne nie tylko ze względu na wodę, ale także dużą ilość energii elektrycznej niezbędnej do napędzania instalacji. Nowoczesne armatki śnieżne dzięki sprężaniu powietrza są w stanie w miarę szybko wytworzyć grubą warstwę białego puchu nawet przy stosunkowo wysokiej temperaturze otoczenia. Tyle, że to drogi biznes, bo tego rodzaju maszyny zużywają jeszcze więcej prądu. - Wygląda na to, że na Dębowcu będzie leżał drogi śnieg. Na pewno droższy jest w Dubaju, no ale tam halę dla narciarzy zbudowano na pustyni, a upał na zewnątrz sięga 50 st. C - tłumaczy Listowski, którego za poglądy odmienne od oficjalnej linii partii próbowano usunąć z bielskiej PO. Krajowy sąd partyjny przywrócił mu jednak wszystkie prawa.

 
Będziemy dopłacać do biletów?
 
Wysokie koszty znajdą odbicie w cenach biletów do ośrodka, którym będzie zarządzał operator wyłoniony w specjalnym konkursie. W sytuacji, gdy stacje narciarskie w Beskidach zapełniają się w zasadzie tylko w święta, weekendy i podczas ferii trudno sobie wyobrazić, aby bielski kompleks mógł działać na warunkach rynkowych. Jak twierdzą ludzie z branży, wcześniej czy później gmina zacznie dopłacać do biletów, aby wysokimi cenami nie odstraszać przyjezdnych narciarzy. W innym przypadku wybiorą Słowację czy nawet Szczyrk albo w ogóle zrezygnują z wypoczynku.
 
Koszty budowy kompleksu na Dębowcu nie są niskie. Niedawno nabywcę znalazł ośrodek narciarski w Korbielowie, złożony m.in. z kilkunastu wyciągów orczykowych, kolejki linowej i hoteliku, a przede wszystkim gruntu, na którym stoją te obiekty. Ośrodek kosztował kilkanaście milionów złotych. Podobną cenę uzyskano za kompleks narciarski w Szczyrku.
 
Zdaniem Andrzeja Listowskiego, ośrodek na Dębowcu może być rentowny w okresie wiosenno-letnim. Kolejka ma szansę zostać dochodową atrakcją turystyczną okolicy, jeśli będzie dobrze zarządzana, lepiej niż kolejka na Szyndzielnię.
  
Nowy kompleks sportowo-rekreacyjny powstaje na terenie o powierzchni nieco ponad 6,3 ha, łącznie na 39 działkach należących do różnych właścicieli. Jak wyjaśnia wiceprezydent Zawierucha, zanim przestąpiono do realizacji inwestycji, gmina zabiegała o kupno działek prywatnych. Proponowała też ich zamianę na inne grunty komunalne. Część pertraktacji nie jest udokumentowana w formie pisemnej. Wobec braku zgody dotychczasowych właścicieli zawarto z nimi długoterminowe umowy dzierżawy.
 
Każdy by tak chciał?

Bielski samorząd inwestuje na prywatnych gruntach w oparciu o środki uzyskane z pomocy europejskiej. Ale część wydatków finansuje budżet gminy. Jak ustalił nasz portal, jedna z prywatnych działek położona jest w poprzek stoku narciarskiego, a na innej powstaje park linowy. W kwietniu 2010 gmina wydzierżawiła działkę o powierzchni 5 tys. m kw. pod budowę dolnej stacji kolejki kanapowej. Pół roku później umowę aneksowano, powiększając teren dzierżawy do prawie 10 tys. m kw.
 
Przyłącza wody, która dostarczana będzie na stok wykonano na 30 działkach, z których dwie największe są dzierżawione. Prywatne podmioty są właścicielami większości terenu, na którym wykonano przyłącza kanalizacji sanitarnej. Za umieszczenie urządzeń wodociągowych i tzw. służebność przesyłu na działce w rejonie ronda ulic Kolistej i Gościnnej gmina zapłaciła jednemu z właścicieli odszkodowanie.
 
 - Jak rozumiem, zainstalowaliśmy komuś wodociąg i jeszcze dopłaciliśmy parę groszy za fatygę - mówi radny Puda. Teoretycznie każdy by tak chciał, ale przecież wiadomo, że chodzi o pieniądze publiczne i trzeba je wydawać z odpowiednią starannością.
 
Robert Kowal