Większość greckich uchodźców wyjechała po 1974 r. Wcześniej przez ćwierć wieku współtworzyli historię Bielska-Białej na równi z polskimi sąsiadami. W tym okresie dali się poznać jako ludzie pracowici, utalentowani i przedsiębiorczy. O ich obecności w naszym mieście przypominają dzisiaj greckie nazwiska, które tu i ówdzie można jeszcze usłyszeć. Losy bielskich Greków przypominamy w dwuczęściowym reportażu.

Jest początek lat 70. Duża sala Domu Technika z trudem mieści wszystkich gości. Żywiołowa zorba porywa na parkiet nawet najbardziej opornych. Tego wieczoru w siedzibie bielskiego NOT-u bawi się dwieście osób: Polaków i Greków. Do tańca przygrywa grecka kapela. Wśród dźwięków buzuki rozlegają się toasty: Za Grecję! Za Polskę!

Imprezę zorganizował bielski oddział Związku Uchodźców Politycznych z Grecji w Polsce im. Nikosa Belojanisa (ZUPzG). „Greckie zabawy”, jak je wówczas nazywano, cieszyły się wśród bielszczan wielką popularnością. Odbywały się przez kilka lat z rzędu, a uzyskany z nich dochód wspierał greckich kombatantów.

Minęło dwadzieścia lat, odkąd Grecy zamieszkali w Bielsku-Białej. W tym czasie wielu z nich zdążyło już zapuścić korzenie. Zżyli się z polskim otoczeniem, nie zapominając jednak o rodzimych tradycjach.

Ośrodkiem greckiego życia w Bielsku-Białej była świetlica ZUPzG, mieszcząca się w „greckiej” kamienicy przy ul. Lenina 7. - Tu odbywały się wszystkie uroczystości patriotyczne, a także sylwestry i prywatki - przybliża Wajos Tazes. - W świetlicy była biblioteczka z greckimi książkami i prasą. Można tu było wypić kawę, zagrać w szachy lub tavli.

Świetlica dysponowała dwiema salami (konferencyjną i młodzieżową) oraz bufetem. - Kiedy podrośliśmy zrobiliśmy tam z kolegami remont - wspomina Grigoris Thomas. - Na ścianie sali młodzieżowej namalowałem wtedy tę grafikę - mówi pokazując zdjęcie. - Widać na niej ateński akropol z Partenonem - uśmiecha się Grigoris.

Grecką diasporą od początku targały podziały i walki politycznych frakcji. Nie ominęły one również bielskich Greków. Widownią zażartych sporów stał się lokal przy ul. Lenina 7. - Mój ojciec rzadko tam bywał - zdradza Sotyrys Papucis. - Politycznie było mu nie po drodze z osobami, które tam przychodziły - przyznaje.

Thanasis Papucis wolał poświęcić czas innej inicjatywie. Przez rok uczył greckie dzieci ojczystego języka. Zajęcia odbywały się popołudniami w Szkole Podstawowej nr 1, która mieściła się wtedy przy ul. Krasińskiego 17. Uczył tam także Ioannis Siopis oraz Teodor Aleksiu, znany później bielszczanom jako tłumacz przysięgły języka greckiego i wieloletni prezes Beskidzkiej Spółdzielni Ogrodniczej.

Program, oprócz języka, obejmował grecką historię i geografię. - Przychodziło po kilkanaście osób - wspomina  Wajos Tazes. - Spotykaliśmy się po lekcjach, dwa, trzy razy w tygodniu. Te zajęcia organizowano przez siedem czy osiem lat - przybliża zaznaczając, że poza tym każdy chodził do normalnej, polskiej szkoły.

Przy świetlicy pierwsze kroki stawiał „Orestes”. Zespół powstał około 1972 r. z inicjatywy grupki przyjaciół, młodych ludzi, którzy chcieli grać grecką muzykę ludową. Wśród założycieli był Wajos Tazes. „Orestes” rozwinął działalność, gdy przeszedł pod skrzydła Domu Kultury „Włókniarzy”.

- Przyszedł do mnie razem z braćmi Takisem i Bulisem Mitrendisami - wspomina Jan Polak, obecnie na emeryturze, na początku lat 70. instruktor muzyki w Domu Kultury „Włókniarzy”. - Wajos był kimś w rodzaju organizatora, a Takis i Bulis chcieli grać. Sęk w tym, że nie za bardzo umieli. Uczyłem ich gry na buzuki. Skład grupy uzupełniał żeński chórek. Opracowałem dla nich kilka piosenek, a później, gdy zaczęli regularnie występować, sprawowałem opiekę artystyczną - mówi Jan Polak.

Obok Takisa i Bulisa Mitrendisów, w skład grupy wchodziły Anna Mansalis, Eleni Hadis i Eleni Papatanasiu. Zespół występował w bielskim teatrze, na różnych uroczystościach i w zakładach pracy. Odnosił także sukcesy ogólnopolskie. Zalicza się do nich czwarte miejsce na przeglądzie zespołów greckich w Świdnicy. „Orestes” rozpadł się po trzech latach działalności, gdy solista, Takis Mitrendis, wyemigrował do Szwecji (w Szwecji kontynuował działalność artystyczną i zdobył rozgłos w środowiskach greckiej diaspory).

Następcą „Orestesa” był „Ilios”. Zespół działał na bielskiej scenie do końca lat 70. Liczył pięć osób: śpiewała m.in. znana z „Orestesa” Eleni Papatanasiu, na buzuki grał Grigoris Thomas. Oboje przyjaźnili się od dziecka. Muzyka sprawiła, że stali się sobie jeszcze bliżsi (Grigoris i Eleni pobrali się w 1980 r.).

Grigoris Thomas jest artystą samoukiem. Sam uczył się grać i malować. Pierwsze buzuki kupił we Wrocławiu, gdzie pojechał z Wajosem Tazesem na zlot młodzieży greckiej. Wajos był wtedy w Bielsku-Białej szefem greckiej młodzieżówki, a Grigoris jego zastępcą. - Instrument miał złamany gryf - opowiada Grigoris. - Posklejał go i nastroił Alfred Kopoczek, znakomity lutnik, który miał zakład w Cygańskim Lesie.

Próby odbywały się najpierw pod okiem kierownik Haliny Król w Młodzieżowym Domu Kultury (obecnie „Dom Żołnierza”), a później Joanny Kwiatkowskiej w Zespole Szkół Zawodowych „Befamy” i Domu Kultury „Włókniarzy”. „Ilios”, oprócz występów dla lokalnej publiczności (np. podczas Dni Bielska-Białej, w zakładach włókienniczych i placówkach oświatowych) przez kilka lat z powodzeniem startował w ogólnopolskich przeglądach zespołów folklorystycznych (m.in. zwycięstwo i drugie miejsce w eliminacjach wojewódzkich).

Schyłek działalności „Iliosa” to już jednak czas greckich powrotów. Uchodźcy z rodzinami opuszczają Polskę. Po latach tułaczki mogą nareszcie wrócić do ojczyzny.

* * *

W Belgradzie przesiedli się na pociąg do Aten. Podróż zajęła im dwie i pół doby. Było upalne lato 1977 r. Od Katowic Ioannis nie zmrużył oka. Jak wygląda nasz dom? Czy go poznam? Czy poznam dawnych kolegów? - myślał wsłuchując się w stukot szyn. W rodzinnej wiosce nie było go przecież trzydzieści lat.

- Babcia nie wiedziała nic o naszym przyjeździe - zdradza Grigoris, który z bratem i mamą towarzyszył ojcu w podróży. - Kiedy dotarliśmy do Argalasti tata postanowił, że wejdzie do domu nie od frontu, lecz od pola, tą sama drogą, którą kiedyś uciekał przed rojalistami. Chcąc oszczędzić babci szoku poszliśmy ją uprzedzić. Długo stała w oknie, wypatrując syna. Wreszcie się pojawił. Podszedł do babci i bez słowa ją przytulił. To była wzruszająca chwila - wspomina Grigoris.

O czym wtedy myślała? O nieprzespanych nocach, kiedy nie było wieści od syna? Wojna się skończyła, a ona nie wiedziała nawet, czy żyje. Może o latach na Makronisos? Po wojnie domowej władze zamieniły tę bajeczną wyspę w miejsce okrutnej kaźni. Do obozu koncentracyjnego trafiła z tysiącami innych matek, żon i sióstr partyzantów. Może o szczęściu, kiedy po wyjściu na wolność dowiedziała się przez PCK, że Ioannis żyje, jest bezpieczny i mieszka w Polsce, w dalekim Bielsku-Białej? 

- Najpierw w 1975 r. babcia przyjechała do nas - mówi Grigoris. - Po upadku junty dostała wreszcie paszport. To była najdłuższa podróż w jej życiu. Miała 82 lata i śpieszno jej było do syna. Nie spali dwie noce, tyle mieli sobie po latach do opowiedzenia - wspomina.

Kiedy nowy rząd w Atenach zwrócił uchodźcom obywatelstwo, większość wyjechała. Z trójki naszych bohaterów na powrót zdecydował się jednak tylko Thanasis Papucis. Ioannis Thomas i Lukas Tazes zostali i do końca życia mieszkali w Bielsku-Białej.

- Rodzice wyjechali w połowie lat 80. - opowiada Sotyrys Papucis. - Osiedlili się w Salonikach. Ojciec zmarł tam po czterech latach. Mama mieszkała w Grecji do 2012 r., kiedy to ze względu na pogarszający się stan zdrowia sprowadziliśmy ją z powrotem do Bielska-Białej - dodaje Sotyrys.

A jak potoczyły się losy synów Ioannisa, Lukasa i Thanasisa?

Po maturze Grigoris Thomas otworzył własny warsztat ślusarski w Cygańskim Lesie. Produkował m.in. karnisze. Biznes prowadził do 1986 r., kiedy to zdecydował się go sprzedać i wyjechać z rodziną do Grecji. W Grecji pracował m.in. jako specjalista przy remontach pomp oraz przy budowie tam i zapór wodnych w ramach rządowych kontraktów. Dzieci Grigorisa dorastały i uczyły się w Grecji. Do dziś Grigoris dzieli swój czas między Grecję i Polskę (córka Grigorisa dziesięć lat temu wyszła za mąż za Polaka i przeprowadziła się do Bielska-Białej).

Również Wajos Tazes poważnie się zastanawiał, czy nie wyjechać. Sprowadził sobie już nawet skrzynie do pakowania. Było to tuż przed stanem wojennym. Ostatecznie jednak zrezygnował. Został w Polsce, ale do dziś utrzymuje bliski kontakt z rodziną w Grecji. Wajos pracował w różnych miejscach: w Elektromontażu, firmach polonijnych, prowadził też własną działalność gospodarczą (import owoców z Grecji). Ożenił się z Polką. - Córka też czuje się Polką - stwierdza. - Ale duszę w połowie ma grecką - dodaje z uśmiechem.

Inaczej niż ojciec, Sotyrys Papucis. nigdy nie rozważał wyjazdu do Grecji na stałe. Po ukończeniu LO im. Stefana Żeromskiego w Bielsku-Białej i studiach chemicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim otworzył własny zakład rzemieślniczy (m.in. produkcja świec). Przez pewien czas pracował też w Belosie i jako nauczyciel w szkole. Ma żonę Polkę i dwóch dorosłych synów. - Kiedy dzieci były małe często wyjeżdżaliśmy do Grecji na wakacje - przybliża. - Z tamtejszą rodziną utrzymujemy jednak raczej luźny kontakt. Po raz pierwszy spotkaliśmy się dopiero w latach 80. - przyznaje Sotyrys Papucis.

* * *

Większość greckich uchodźców wyjechała po 1974 r. Wcześniej przez ćwierć wieku współtworzyli historię Bielska-Białej na równi z polskimi sąsiadami. W tym okresie dali się poznać jako ludzie pracowici, utalentowani i przedsiębiorczy (założyli m.in. pierwszy w mieście bar z rożnem koło Dworca PKP). Dzięki swojej muzyce, temperamentowi i pogodnemu usposobieniu wnosili w życie miasta niepowtarzalny koloryt.

O ich obecności w Bielsku-Białej przypominają dzisiaj greckie nazwiska, które tu i ówdzie można jeszcze usłyszeć. Są wśród nich nazwiska ludzi znanych i wybitnych: Anny Apostolakis, popularnej aktorki dubbingowej, córki Greka, osiadłego w Bielsku-Białej, prof. Ewdoksji Papuci-Władyki, cenionej archeolog i historyk sztuki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, siostry Sotyrysa Papucisa czy Antymosa Apostolisa, kompozytora i muzyka jazzowego, który choć urodzony w Siemianowicach Śląskich od kilkunastu lat mieszka w Bielsku-Białej.

Starszych Greków spotkać można jeszcze czasami w sklepie „Iliada” pani Bożeny Misteckiej przy ul. Barlickiego 6. Przychodzą tu posmakować lukumi, wypić filiżankę górskiej herbaty i powspominać dawne czasy, kiedy nad Białą kwitło greckie życie.

xxx

Pierwszą część reportażu o historii bielskich Greków opublikowaliśmy wczoraj.

Maciej Chrobak

Na zdjęciu: Grigoris Thomas i Eleni Papatanasiu w świetlicy ZUPzG w Bielsku-Białej