Pracowała przez całe życie. Ciężko, fizycznie, rzadko kiedy mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. Po prostu, robiła to, co do niej należało. Ma prawie tyle lat co niepodległa Polska i była świadkiem najważniejszych wydarzeń w historii naszego kraju. Ostatnio do mieszkania 99-latki weszły osoby, które podały się za pracowników spółdzielni i okradły ją z dorobku życia. Rozmawialiśmy z panią Ewą, o której w tych dniach informowały media w całym kraju.

Pani Ewa nie wierzy w to, co dzieje się teraz wokół niej. Słyszy, że są pieniądze i to wcale niemałe, że wzruszyła ludzi, bo dobrych wcale nie brakuje na tym świecie (por. nasz artykuł Ta zbiórka przerosła wszystkich. Nawet pół miliona dla "babci Ewy"!). Ale się dziwi. Że przecież nic szczególnego nie zrobiła. Że nie zasługuje na taką uwagę i tylko kłopotu narobiła wszystkim. Zupełnie niepotrzebnie.

Wywrócili jej życie do góry nogami

- Proszę państwa, ja nie wiem co się dzieje. Tyle problemów, a nie chcę nikogo obciążać - mówi pani Ewa, którą odwiedziliśmy w jej mieszkaniu na jednym z bielskich osiedli.

Jej oczy są zmęczone. Pracą, życiem, które nie było usłane płatkami kwiatów. Jest bardzo delikatna. Budzi czułość i troskę. Zapewne dlatego tak wielu obcych ludzi postanowiło jej pomóc. Tym bardziej dziwne i niezrozumiałe wydaje się działanie złodziei, którzy nagle wtargnęli do życia pani Ewy i wywrócili je do góry nogami.

- W tej szafie miałam wszystko. Wszystko z niej wyrzucili na ziemię - mówi starsza pani i wskazuje na mebel dotknięty zębem czasu, wokół którego piętrzą się małe skarby. Ważne przedmioty, które dla niej mają wartość sentymentalną. Ale 4 tys. zł zniknęło. Zlodzieje uznali, że to jest najcenniejsze.

Wojna pochłonęła jej całą rodzinę

Urodziła się już w wolnej Polsce. Wzrastała i dojrzewała razem z nią. Mieszkała na wsi, która dziś jest jedną z dzielnic Bielska-Białej. W Starym Bielsku zajmowała się rolą, pomagała w gospodarstwie. W czasie II wojny światowej, która pochłonęła jej całą rodzinę, była na robotach w Niemczech. Gdy wróciła, nie miała gdzie się podziać. Ugościła ją rodzina, z którą do dziś jest związana.

Zamieszkała z ludźmi, których córka wraz z mężem opiekuje się nią do teraz. Pan Janusz mówi do niej „ciocia“ i twierdzi, że to pani Ewa pomagała wychować jego żonę. Jest jak najbliższa osoba. Po wojnie, przez kilkadziesiąt lat, pracowała w Zieleni Miejskiej. - Nie siedziałam za biurkiem - wspomina skromnie.

Otrzymuje 1300 zł emerytury. To musi wystarczyć na leki, mieszkanie, na jedzenie. Dzięki wielu osobom poruszonym na wieść o tym, że została okradziona, wystarczy i na remont, i na spokojny byt. Podczas zbiórki prowadzonej na jej rzecz przez fundację „Serce dla Maluszka“ zgromadzono do teraz blisko pół miliona złotych. Pani Ewa chce się tymi pieniędzmi podzielić z potrzebującymi.

Katarzyna Górna-Oremus