- Zazwyczaj około siódmej rano budzi mnie telefon, czasami wcześniej. Ludzie idąc do pracy, znajdują ranne zwierzę i proszą o pomoc - mówi Sławomir Łyczko, który wraz z żoną Agnieszką prowadzi Ośrodek Rehabilitacji "Mysikrólik". Ośrodek mieści się w prywatnym domu na granicy Bielska-Białej i Kóz. Cały ogród i parter domu zamienił się w lecznicę. Są pacjenci, którzy z powodu ciężkiego urazu nigdy nie wrócą na wolność. Kalekie sowy i jastrzębie spędzą tu resztę życia, pełniąc funkcję terapeutyczną i wychowawczą wobec nowo przybyłych pobratymców.

Gdyby nie telefony, i tak musieliby wstać. O 7 rano głodne po nocy zwierzęta trzeba nakarmić. Karmienie zajmuje ponad dwie godziny. Najpierw, przed wyjściem do pracy, karmi Agnieszka. Potem rolę przejmuje Sławek. Dlatego rano nie mogą ruszyć w teren z pomocą - zwierzęta na miejscu wymagają ich pomocy.

Nie zawsze łatwo współpracują

Do wykarmienia mają kilkadziesiąt zwierząt. Dominują ptaki - od malutkich wróbli, sikorek i jerzyków, na ptakach drapieżnych kończąc: sowach, jastrzębiach, pustułkach. Zdarzają się też ptaki wodne, dla których ośrodek ma baseny. Do tego dochodzą węże i jaszczurki oraz ssaki, m.in. sarny, borsuki, wiewiórki, lisy. Najwięcej pracy wymaga karmienie piskląt. O ile małe wróble nie stanowią problemu, bo wystawiają pyszczki i czekają aż "mama" wrzuci w nie owady, to inne gatunki nie zawsze łatwo współpracują.

Taka liczba pacjentów (ponad 300 w ciągu roku) i konieczność karmienia ich wielokrotnie w ciągu dnia spowodowała, że Sławek rok temu zrezygnował z pracy zawodowej. Nie był w stanie pogodzić jej z prowadzeniem Mysikrólika. Utrzymują się z pensji żony. Charytatywna praca dla dobra zwierząt zabiera cały czas, którego i tak brakuje.

Ośrodek mieści się w prywatnym domu na granicy Bielska-Białej i Kóz. Cały ogród i parter domu zamienił się w lecznicę i miejsce "przetrzymywania" zwierząt na czas ich leczenia. Są pacjenci, którzy z powodu ciężkiego urazu nigdy nie wrócą na wolność. Kalekie sowy i jastrzębie spędzą tu resztę życia, pełniąc funkcję terapeutyczną i wychowawczą wobec nowo przybyłych pobratymców.

Kolejka zwierząt przed bramą

Są tu klatki, woliery, wybiegi, pomieszczenia do przetrzymywania zwierząt w izolacji, a także gabinet zabiegowy. Na podjeździe parkuje Łada z napędem na cztery koła pełniąca funkcję ambulansu. Ma swoje lata, wymaga ciągłych napraw, a nie za bardzo jest ją czym zastąpić.

W ciągu dnia Agnieszka i Sławek odbierają kilkadziesiąt telefonów. Część kończy się na konsultacjach, bo większość znalezionych pisklaków uczących się fruwać oraz napotkanych w wysokiej trawie małych sarenek nie wymaga pomocy. Szczególnie teraz, kiedy ul. Krakowska jest rozkopana, nie można dotrzeć do każdego przypadku. Nie wystarczyłoby na to czasu. Jednak mieszkańcy Bielska-Białej i okolicznych miejscowości chętnie przywożą ranne zwierzęta przed bramę ośrodka. Z roku na rok coraz więcej. Jeśli Łyczkowie muszą wyjechać na akcję, wracając nierzadko spotykają przed bramą całą kolejkę oczekujących.

Kilka razy dziennie, a czasami również w nocy, Mysikrólik wyrusza na interwencję. Dzwonią mieszkańcy, ale również służby porządkowe okolicznych gmin, jeżeli same nie są w stanie przetransportować lub zatrzymać rannego zwierzęcia. Zatrzymanie najczęściej odbywa się za pomocą koca lub kija z pętlą. W posługiwaniu się nimi Sławek jest mistrzem. Najnowszą pomocą jest karabinek do usypiania zwierząt na odległość, który kupiono dzięki internetowej zrzutce. Pozwoli on ograniczyć cierpienia spanikowanego rannego zwierzaka, a potem przetransportować go ośrodka lub weterynarza (zob. artykuł Mysikrólik w potrzebie. Zbiórka na karabinek do usypiania zwierząt).

Obcowanie ze śmiercią

Jeśli czasu wystarczy, Łyczkowie zajmują się budową nowych obiektów dla nowych pacjentów oraz na prowadzeniem akcji edukacyjnych w szkołach i przedszkolach. Jest co robić. Praca w Mysikróliku kończy się po ostatnim wieczornym karmieniu, czyli po północy, choć nierzadko i w nocy zdarzy się sytuacja awaryjna wymagająca wyjazdu. Najtrudniejsze w tej pracy są dylematy i obcowanie ze śmiercią. Często trzeba podejmować trudne decyzje o eutanazji ciężko rannego, cierpiącego zwierzęcia, nie mającego szans na samodzielne życie po kuracji.

Pracę małżeństwa wspiera lekarz weterynarii Izabela Całus oraz wolontariusze: osoby opiekujące się stroną internetowa oraz kontami w mediach społecznościowych i YouTube, pomagające w organizacji akcji informacyjnych i edukacyjnych, pomocnicy przy remontach i wznoszeniu nowych udogodnień oraz osoby, które pomagają w tym, co najbardziej czasochłonne - karmieniu, sprzątaniu i opiece nad zwierzętami. Najbardziej potrzebna jest regularna pomoc i dyspozycyjność, jednak mało kto jest w stanie taką zapewnić. Marzeniem małżeństwa byłaby możliwość zajmowania się ośrodkiem bez konieczności zarabiania w innym zawodzie.

Ośrodek utrzymuje się dzięki prywatnym dochodom małżeństwa Łyczków, a także Fundacji Mysikrólik działającej przy ośrodku. Dzięki niej do ośrodka trafiają datki i organizowane są akcje, przez co możliwe jest wykarmienie podopiecznych, zakup niezbędnego sprzętu, leków, benzyny oraz dokonanie remontów. Część okolicznych gmin łączą z ośrodkiem umowy o pomocy zwierzętom z ich terenu. O dzikie zwierzęta powinna dbać każda gmina, a do udzielania im pomocy uprawnione są tylko ośrodki rehabilitacji. Niestety, tylko część gmin spełnia swoje obowiązki (pisaliśmy o tym TUTAJ). Miasto Bielsko-Biała nadal zastanawia się nad sposobem rozwiązania tego problemu.

Tekst i foto: Piotr Bieniecki

Każdy z nas może pomóc Mysikrólikowi, odwiedzając stronę https://www.mysikrolik.org i dokonując wpłaty na podany numer konta. Warto wspierać bohaterów, bo na takie miano Agnieszka i Sławek Łyczko z pewnością zasługują.